Wojciech Jursz

Wyszukaj słowa w nagraniu
Pomoc  
0
Archiwum Historii Mówionej, rozmowa, nagrana w Warszawie 30 czerwca, 2 i 3 lipca, z panem Wojciechem Jurszem. Rozmowę przeprowadziła Katarzyna Michałkiewicz.
11
Wojciech Jursz: Nazywam się Wojciech Jursz. Mam w tej chwili 81 lat skończonych. Jestem z rodziny… z rodziny, która się pieczętuje takim oto herbem: herbu Przyjaciel – serce, przebite strzałą srebrną, nad misą złotą. Czerwone serce – i ten akurat obrazek, ten herb, malował mi… jakaś pani w Zakopanem. Na szkle. Sobie uparłem się, że mi to namalują właśnie w tej formie, na szkle malowane. A herb żeśmy znaleźli takim sposobem, że żona, jeszcze za PRL-u, była u koleżanki w Sztokholmie. Leciała samolotem do Sztokholmu i w samolocie poznała Polaka, pana, który okazał się… jest kustoszem muzeum… właściwie Archiwum Królewskiego w Sztokholmie. Pan Hejmowski.
84
Jego ojciec zaraz po wojnie wyprawił do Szwecji. Powiedział: Synu, tu nie masz co robić, w Polsce, za komunistów. I wyprawił go jakimś sposobem do Szwecji. I on tam się kształcił i potem doszedł do tego, że był tym kustoszem. I w samolocie, jak się poznali… Potem żona go prosiła o poszukanie tam w archiwach jakichś naszych rodzinnych dokumentów. No i on znalazł, z lat gdzieś tysiąc czterysta… tak po Grunwaldzie… że był jakiś tam, powiedzmy, urzędnik królewski… Nazywali się najpierw Jurszajtise, Jurszajtis. Potem to skrócono na „Jursza”, spolszczono, a potem z biegiem czasu „a” odpadło i został Jursz.
139
A teraz, niedawno, był na Litwie minister kultury, też jakiś Jurszajtis, więc widać spokrewnieni jesteśmy stamtąd, bo rodzina właśnie stamtąd, z Litwy… z Litwy pochodzi. To ze strony ojca. A ze strony matki – to znowu jesteśmy z tej… z Saksonii. I było trzech braci Glierów. Muzyków. Dwóch osiadło w Warszawie. Założyli fabrykę instrumentów dętych. Na Książęcej ta fabryka była do czasów powstania. Po powstaniu to spółdzielnia jakaś przejęła i brat mamy tam jeszcze pracował, w tej spółdzielni.
195
A tam ciekawe takie anegdoty opowiadał. Mówi, że przysłali na kierownika komisarza z ramienia PZPR, dyrektora tej fabryczki – mała fabryka, ze dwudziestu ludzi pracowało – szewca. On mówi: Panie Glier, ja się na tym nie znam. Pan robi wszystko tak, jak pan wie, trzeba. Ja wszystko panu podpiszę. A ja jestem szewcem. No, kazali mi tu, no to ja muszę tu być dyrektorem. Ale ja panu wszystko będę podpisywał. Więc to wujek zawsze tak opowiadał, jakiego miał komisarza dyrektora. No i tych dwóch tu było w Warszawie, a jeden z braci pojechał do Moskwy. I to był Glier – Reinhold Glier, kompozytor, muzyk, znany w Rosji i chyba i poza Rosją, w Europie… Muzyk, Reinhold Glier. Tak że jest nam krew i z Saksonii, z Niemiec, i z Litwy.
257
No, sam urodziłem się w Warszawie, w Szpitalu Ujazdowskim. To był szpital wojskowy przed wojną. A ojciec mój był oficerem. Mieszkaliśmy w Pomiechówku – ojciec mieszkał wtedy z mamą – pod Modlinem tam, nad Wkrą. No i mama, jako żona wojskowego, rodziła w Warszawie. No ale potem już, do piątego roku, mieszkaliśmy w tym Pomiechówku nad Wkrą. No, brat… Brata mam starszego o dziesięć lat. No i on mi opowiadał, że jak mama była w szpitalu, miała urodzić, to jego zostawiła u cioci, na Nowym Świecie pod dziewiętnastym.
310
Tam był… Znaczy, ciotki mąż, Raczyński… Raczyński Jan miał zakład fotograficzny, pod dziewiętnastym na Nowym Świecie. Nawet dość taki znany był. Miał dużo fotografii. I jeszcze tutej dygresja: wujek miał całą dokumentację wnętrz Zamku Królewskiego, tylko to wszystko było na kliszach szklanych. W czasie wojny dach był uszkodzony… Dom nie był zniszczony, ale dach uszkodzony i przeciekało to wszystko. I te wszystkie klisze zamokły, i to się wszystko zniszczyło. A to było setki, setki zdjęć wnętrz, całą dokumentację Zamku.
356
No więc, jak ja się rodziłem, to brat był u cioci, tam na Nowym Świecie mama go zostawiła. No i ciotka wybierała się mamę odwiedzić po porodzie, ale on coś tam nie chciał się ubrać jakoś… inaczej, chciał iść w swoim stroju, miał jakieś tam – mówi – buty, oficerki takie, spodnie takie wojskowe wtedy miał. A miał 10 lat wtedy, on 10 lat ode mnie starszy. No i ciotka go zostawiła. To on jakoś się wymknął z domu i z Nowego Światu dostał się tam, do szpitala doszedł, i… do mamy…
401
Ale widzi, że tam stoi wartownik, jako że to był szpital wojskowy. No więc popatrzył, że idzie jakaś pani sama. I on podszedł do niej i tak za nią szedł, tak pół kroku za nią, i ten wartownik spojrzał, no to myślał, że ona idzie z dzieckiem. I on tak wszedł do tego szpitala. A potem się dopytał, gdzie tu się dzieci rodzą. No i na położniczy oddział się dostał do matki. To mi do dzisiej… do dzisiej to opowiada.
430
No bo jeszcze w dość dobrej kondycji, bo mając 91, jeszcze jeździ samochodem. Już, co prawda, bez prawa jazdy, bo mu już nie przedłużyli. Bo nie wiem, jakim sposobem, ale miał … Bo był długo w Anglii, przyjechał tu i miał prawo, które… co roku musiał mieć badanie lekarskie. Więc lekarz w zeszłym roku jeszcze mu dał. Też nie chciał mu dać tego przedłużenia, no ale on mówi: Panie doktorze, to niech pan siądzie ze mną, pojeździmy po Łodzi. On mówi: Dobrze. Powoził go godzinę po Łodzi. No mówi: No… No, nie mogę panu odmówić, ale ostatni raz. No i dał mu, przedłużył mu, ale w tym roku powiedział: Już nie dam… nie dam panu. No i on jeździ bez prawa jazdy już teraz. Mieszka pod Łodzią. No więc tak.
477
I pierwsze lata, lata do piątego roku życia – w Pomiechówku. Tam ojciec był w jednostce wojskowej. Był w stopniu porucznika wtedy. No, ojciec w ogóle był legionistą. Potem, w 1920 roku, na Wołyniu był ranny… ranny. No, jakoś to… wylizał się z tych ran. Był bardzo ciężko postrzelony przez… przez… w biodrach tak, przez brzuch, z jednej strony na wylot. Na wylot przeszedł pocisk. I to właściwie przeżył dzięki koleżankom szkolnym, bo jak go transportowali pociągiem stamtąd, z Wołynia, sanitarnym, to przez Piotrków, a on pocho….
527
W Piotrkowie mieszkali, mieszkał ojciec za młodu, z mamą. I tam do gimnazjum chodził i koleżanki… no, miały tam… One były sanitariuszkami na dworcu i poznały go, że jest Stasio, Stasio tutaj leży ranny. Więc go wzięły z tego transportu już do Piotrkowa, do szpitala, nie… Bo gdzie go dalej… W Poznańskie ten transport był kierowany. No więc… I tutej, pod ich opieką, doszedł… wyleczył się.
558
No więc w tym Pomiechówku… to takie wspomnienia są, że jak ja się urodziłem, to mama… No, tam było tak, że mieszkało się, no to był… wieś przecież. Taki był barak, w którym było ze cztery czy pięć mieszkań dla tych oficerów. Ogród każdy miał i to duży, do samej Narwi. To na takim wzgórku ten barak był. Teraz stoją tam bloki takie, jak PGR-owskie te… PRL-owskie, ale PGR-owskie też takie. Do samej Narwi był ogród. No, droga… droga przecinała to, bo, prawda, nad Narwią droga szła, wzdłuż… wzdłuż… To nad Wkrą, nad Wkrą – bo Wkra wpada do Narwi, a to było w Pomiechówku, nad Wkrą.
609
Więc w tym dużym ogrodzie mama miała krowę. Kupiła od jakiegoś Żyda, mówi, wyhodowała. Taką bardzo, bardzo już nędzną, nędzną krowę kupiła. I mówi, że ją tak odpasła, zadbała, wyleczyła ją z tych wszystkich tam różnych takich pasożytów, że jak Żyd na przyszły rok znowu szedł handlować, mówi: Gdzie jest ta krowa? Co pani zrobiła z krową? A ona mówi: To patrzcie, Maniek, to jest ta krowa. – No, niemożliwe, że to jest ta krowa! Ona taka była marna! No ale jak ja się urodziłem, to mama kupiła kozę. Ponieważ w tych czasach mleko krowie było zawsze niepewne, bo krowy chorowały na gruźlicę, a kozy podobno w ogóle nie chorują na gruźlicę, są odporne.
662
No i co? I mleko zdrowsze, uważano kozie za zdrowsze, więc dla mnie kupiła mama tą kozę. No ale to było na wsi, wszystko można było uhodować. I ta koza, z psem jeszcze… Mieliśmy… Ojciec miał psa myśliwskiego, Dianę, wyżła niemieckiego, z którym chodził na polowania. To brat zrobił uprząż i ta koza z psem mnie na sankach zimą… zimą woziły. On się tak bawił, że zrobił tą uprząż dla kozy i dla psa. To takie wspomnienia. Jakieś tam gęsi, jak mnie goniły, no to… to też takie… Przez mgłę. Nie wiem, czy to pamiętam, czy to z opowiadań, że takie były historyjki.
708
I w wieku pięciu lat ojca przenieśli… Jak ja miałem pięć lat, ojca przenieśli z tego Pomiechówka do Poznania. Do Poznania. I tam był… prowadził inspekcję uzbrojenia. Bo on był… miał specjalność „uzbrojenie”. No i tutaj jest taka historia, że… Jakby go przenieśli na wschód, no… toby zginął w Katyniu. Ponieważ go przenieśli na zachód, to był z Armią „Poznań”, dostał się do niewoli pod Warszawą po bitwie nad Bzurą, po przejściu Puszczy Kampinoskiej. W Łomiankach, na szosie ich Niemcy dopadli i tu się dostał do niewoli, i dzięki temu w Murnau… w Murnau przeżył.
763
No więc w tym Poznaniu zaczęłem chodzić do szkoły. No, takie… Tak że do wojny, do 1939 roku, mieszkaliśmy w Poznaniu. No, z Poznania to pamiętam, no, takie rzeczy, że szneka to… Szneka z glansem to była taka drożdżówka, po warszawsku jest: z lukrem. To była szneka z glansem w poznańskim. Taki… Bawiliśmy się… Tam było wtedy takie… moniaki. Moniaki to były… bilon poniemiecki, niemiecki, sprzed wojny pierwszej światowej, bilon. Dużo tego bilonu było. I tych… Dzieci się tym bawiły. To się uderzało o mur, ten pieniądz odskakiwał i drugi musiał tak uderzyć o mur, żeby blisko, na rozpiętość palców, do tego pieniążka, który kolega wybijał… To wtedy zabierał mu to. Taka była gra. To było… gra w moniaki.
833
No, taka gra jeszcze była w sztekla. W sztekla – a to był taki klocek drewniany długości z dziesięciu centymetrów, jakiś kwadratowy… średnicy, powiedzmy, jakieś cztery na cztery centymetry, może trzy na trzy, na czubkach zaostrzony. Jego się kładło na ziemi i drugą taką listewką drewnianą uderzało się w ten czubek. Wtedy on podskakiwał do góry i trzeba było go uderzyć, jak był w powietrzu, ten klocek – uderzyć tą listewką, wybić jak najdalej. I tam się biegało. To coś, jak w palanta, tylko że takim klockiem drewnianym to się grało. To było gra w sztekla. To takie, powiedzmy, z Poznania… z Poznania wspomnienia mam.
880
No, o, w szkole… W szkole… chodziłem do szkoły „ćwiczeniówki”. To była… gdzie mieli praktyki z seminarium nauczycielskiego. Przed wojną były szkoły dla nauczycieli, to były… seminarium nauczycielskie się nazywało. Tak jak było seminarium duchowne, to to było dla nauczycieli seminarium nauczycielskie. I w tej „ćwiczeniówce” oni mieli praktyki. No, a w szkołach dla nich, tam, do praktyk…
907
I taka historyjka, że nauczyciel pyta: Co to jest LOPP? Tak jakoś nikt nie kwapi się do tej odpowiedzi, a to była taka jakaś czwarta klasa… czwarta klasa w tej… powszechnej szkoły. No i zrywa się taki Miecio Sadowski, syn dozorcy sąsiedniego domu. Tam była klinika… klinika dla nerwowo chorych, szpital. I ojciec jego był tam dozorcą. I mówi: Ja wiem! Ja wiem! – A co to, Mieciu, jest? – A to: lotnik ochlapus przepił pieniądze. A ten skrót LOPP, to była Liga Obrony Przeciwpowietrznej [Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej]. Ale Miecio znał to jako „lotnik ochlapus przepił pieniądze”.
954
Druga historia taka była znowu: był… chłopiec nazywał się chyba Wencel. Taki sobie… pucołowaty był. Był synem policjanta. I był nauczyciel, matematyki chyba uczył, rachunków. I coś się zdenerwował i mówi tak do któregoś tam z uczniów: Ty jesteś głupszy niż poznańska policja pozwala! Niż poznańska policja pozwala. No, policja nie pozwala być głupszym. A ten syn tego policjanta powtórzył w domu, że: Jesteś głupszy, niż poznański policjant! No i z tego była afera, no, polityczna – no jak to, nauczyciel policji ubliża… To było wielkie tłumaczenie. To takie dwie szkolne historyjki pamiętam.
1009
Pamiętam taką jeszcze rzecz, że jakieś święto było. Czy to były Zaduszki, czy inne jakieś święto… Nad cmentarzem, gdzie były groby lotników też, krążyły dwa samoloty i miały rzucić… rzucić wieńce na… na te… na cmentarz. Rzucały wieńce… Z lotu samolotu rzucali wieńce. I te samoloty się zderzyły. I na moich oczach to błysk, ogień, dym… I oba… oba spadły, obok cmentarza.
1044
Jeszcze taka historia… Była burza. Bardzo silna burza, duża taka, z piorunami. I piorun uderzył w zbiornik spirytusu. No, od nas jakiś kilometr była fabryka spirytusu, gorzelnia. Właściwie tam już destylarnia, tam sam spirytus jakoś… To się nazywało Akwawit – „aqua vita” [aqua vitae], „woda życia” – ta firma się nazywała. I tam były takie wielkie zbiorniki, wielkości domu, zbiorniki z alkoholem. I w jeden taki zbiornik uderzył piorun i to się paliło. To był pierwszy pożar, jaki… jaki widziałem tam, w Poznaniu. Ogromny, ogromny pożar.
1089
Z Poznania jeszcze taką historyjkę, która mi utkwiła w pamięci… No, miałem procę, jak to chłopcy w tym wieku… to miałem tam… do wojny… To 11 lat miałem, jak wojna wybuchła. Więc to było, powiedzmy, gdzieś tak rok wcześniej czy coś tak w tym… w tym… około dziesięciu lat. Miałem procę. No i kolega z klasy coś mi dokuczał całą drogę. On był jakiś silniejszy taki. Ja byłem taki dość spokojny, nie byłem zadziorą jakimś. I on mi coś dokuczał tą… wracając ze szkoły. I to pewno nie pierwszy raz. No i… I ja się z nim się rozstałem tak jakoś na rogu ulicy naszej, gdzie mieszkaliśmy. To była ulica Oficerska. Tam stał jeden tylko dom, tam, gdzie mieszkaliśmy, jakiś trzypiętrowy, dwie klatki – tam właśnie oficerowie mieszkali i nazywała się ulica Oficerska. Między Plantami a Tamą Garbarską, niedaleko torów kolejowych.
1150
No więc ja odszedłem tak na wysokość swojej klatki schodowej, to jakieś, powiedzmy, no, 30 metrów było od niego. I zmierzyłem się z tej procy i strzeliłem. A on stał i tam jeszcze coś… coś patrzył za mną. I ja strzeliłem z tej procy. Ja trafiłem go między oczy, w czoło, tutaj. Jak Goliat Dawida… jak Dawid Goliata. On się zakręcił i upadł. Ja uciekłem do domu. Już nie wiedziałem, co się dalej stało. W każdym razie wiem, że on upadł. Z takiej odległości z procy między oczy go trafiłem. Dobrze, że nie w oko. On zemdlał. Na drugi dzień on cichutki, spokojniutki. – Wojtek, no ja ci już nie będę dokuczał, no tylko mi daj… daj tą procę. Ja mówię: Procy to ci nie dam. – No to jedną gumę z tej procy. No więc wytargował tą jedną gumę z tej procy. Taka historyjka.
1216
Co jeszcze w Poznaniu? Aha. Na tym osiedlu, naprzeciwko naszego bloku, przez… po drugiej stronie ulicy zaczęto budować szkołę pielęgniarską. Ogromna budowla była i to chyba przed wojną tego nie skończyli. Myśmy tam, powiedzmy, jakieś też tam z procy strzelali, no to… to te kamienie tam po tych cegłach się obijały. No to dozorca szalał, bo nie wiedział, czy tam ktoś chodzi, czy nie. No takie… takie były żarty dziecinne.
1255
Ale na podwórku jeden z chłopców miał trąbkę. No więc, jak jeden miał, no to… to wszyscy trąbili. To wszyscy trąbili. Ale po paru miesiącach się okazało, że ten chłopiec miał gruźlicę otwartą. No więc wszyscy – cała czereda chłopaków, bo dziewczynki nie brały w tym udziału – do… na prześwietlenia, na badania. No i okazało się, że tam są, w płucach, zmiany, tak zwane zwapnienia gruczołów wnękowych… podejrzenie. No więc do Rabki. No i ja dwa lata, 1928 rok i te… 1938 i 1939 – jeździłem do Rabki.
1307
I to było prewentorium takie w Rabce, i to na dwa miesiące, całe wakacje, się jechało do tej Rabki. No, tam popłakiwałem, popłakiwałem, ale potem się jakoś przyzwyczaiłem. Bo to nie było tam, że na jakieś dwa – trzy tygodnie. Nie, dwa miesiące się siedziało w Rabce, leżakowanie było, wapno… łyżeczka wapna codziennie, tran też, łyżka do obiadu była… powietrze, bardzo, bardzo było miło tam. Potem bardzo to… to wspominam… wspominam dobrze. No i jeden rok byłem, w 1938 roku, w 1939…
1347
W 1939 był jakiś Zjazd Legionistów w Krakowie i ojciec na ten Zjazd przyjechał do Krakowa. No, Rabka niedaleko Krakowa, to i mnie odwiedził… odwiedził w Rabce. W Rabce mnie odwiedził. No, to to pamiętam. No, jak mnie ojciec woził do Rabki pociągiem, no to dla mnie to była wielka frajda. A ojciec był zmęczony podróżą pociągiem. Ja się nie mogłem nadziwić, jak tata się męczy w pociągu, jak to tak przyjemnie było. No a ja… To ja sobie mogłem na ławce pospać – jak to nie było w wagonie sypialnym, tylko zwykłym się pociągiem jechało. Więc ojca to męczyło, a mnie dziwiło, jak tata się męczy, przecież to tak przyjemnie.
1393
No i w tej Rabce… w tej Rabce 1939 rok mnie zastał. Rodzice mnie nie odebrali, jak wojna wybuchła. Ojciec na front z Armią „Poznań”… Brat starszy nie był w wojsku… nie był w wojsku. On miał 21, ale jeszcze… jeszcze nie był… nie był wcielony do wojska. Mama… Mama rzeczy zebrała, co było… na pociąg – i do Warszawy. No, tam… Właściwie to, co było do ewakuacji przygotowane, to zostało. Mama właściwie z jedną torebką podręczną wsiadła do pociągu i do Warszawy, do siostry tutaj – właśnie do tej Raczyńskiej, na Nowy Świat – przyjechała. A ja zostałem w tej Rabce.
1455
Nas stamtąd ewakuowano na wschód. No, pomysł zupełnie, no, idiotyczny. Dzieciaki tam… W sanatorium w Rabce, na górnym piętrze, ostatnim, to było gruźlica kości. To były przeważnie dzieci leżące. I to z łóżkami, z noszami, transport. My… Nas zostało tam, powiedzmy… było jakieś trzydzieścioro… trzydzieścioro tych dzieci nieodebranych. I to też wywieźli pociągiem, transportem. To w pierwszych dniach, jakoś tak, września nas transportowano.
1494
I pamiętam, wychylamy się przez okno, górale koszą… koszą siano i my tam krzyczymy: Nie dajcie się Niemcom! Nie dajcie się Niemcom! A oni odpowiadają: A to czego wy uciekata? To to pamiętam. – A czego wy uciekata? My, dzieciaki, wie pani, tak zachęcamy ich, że to: Nie dajcie się Niemcom! No i tak nas dowieźli… dowieźli do… Przemyśla. Przemyśla nad Sanem. W Przemyślu tą grupę dzieci wakacyjnych z prewentorium wysadzono i zabrano, jakimiś furmankami chyba, do Krasiczyna, do zamku Sapiehy. Do Krasiczyna – to jakieś 15 kilometrów pod Przemyślem. A ci ciężko chorzy pojechali dalej na wschód. Ja im współczuję, bo się dostali do ruskich. Dzieciaki w gipsach, to… bo to gruźlica kości. Zamiast zostawić ich w Rabce i tam, gdzie było sanatorium, było wszystko…
1568
No i u tych… W tym zamku Sapiehów, w Krasiczynie… No, piękny zamek, no to tam całą… do końca, do kampanii wrześniowej żeśmy tam byli. Taka grupa… no, tam było z trzydzieścioro dzieci. Były ze trzy wychowawczynie z nami. Taka pani Jaworska, kierowniczka była… Nie, to była Twardowska, Twardowska. Niska taka pani, starsza, Twardowska… pani Cesia, pamiętam, bardzo ładna taka kobieta była, młoda… i pani Jaworska, to było taki chłopobab, dragon taki, chłopa w narciarskich butach, taka męska postawa była. To te trzy panie pamiętam.
1616
No i nas tam w tych zamkowych, gdzieś tam, takich dużych salach umieszczono, te dzieciaki – na siennikach. W jednej sali chłopcy, w drugiej sali dziewczynki… dziewczynki. I tam żeśmy mieszkali. No, wyżywienie, no to tam jakieś te panie organizowały. To wojsko nasze stacjonowało, to od wojska tam było na pewno coś. Pamiętam kawę. Kawę zbożową taką, była słodzona, w kostkach… Wojskowa kawa – to żeśmy mieli, żeśmy też pili to. No i tam… tam, no, po tym zamku żeśmy chodzili, to odkrywali różne komnaty, a to do wieży takiej, a do takiej… No, najrozmaitsze…
1669
Znaleźliśmy na przykład w jednej takiej sali strój – strój lotnika. Skórzany taki kombinezon, pilotka, okulary… Skąd u księcia na zamku strój pilota? No, ale żeśmy to… Dopiero po latach… no, niedawno, powiedzmy, z… no, to już z 10 lat temu… gdzieś przeczytałem czy usłyszałem, że książę Sapieha w czasie pierwszej wojny światowej w austriackim wojsku służył w lotnictwie. No i to się potwierdziło, skąd tam ten strój lotniczy był na zamku u nich.
1713
Zresztą Sapieha wtedy miał taki – oni opisywali potem tutej – taki rajd, rajd na stronę włoską, gdzieś tam, poza zasięg samolotu… Że nie powinien lecieć, bo nie miał możliwości powrotu. Samolot nie miał takiego zasięgu. Ale on leciał z wiatrem. I jak chciał wracać, to na szczęście wiatr się zmienił i on znowu leciał z powrotem z wiatrem. Tak że dlatego tylko wrócił. Miał tam jakieś nieprzyjemności, dostał burę za to, że się wypuścił na tak daleko, ale wrócił tylko dlatego, że się zmienił akurat kierunek wiatru w momencie, kiedy on zdecydował się na powrót. Bo inaczej, jakby wiatr wiał w poprzednim kierunku, to nie było szans, żeby wrócił.
1767
Więc tam widziałem pierwszego Niemca rannego. Był Austriak, pod taką lipą wielką go posadzili. No, jechał niemiecki patrol na motocyklu, trzech Niemców. Nasi z karabinu maszynowego ich ostrzelali. Dwóch zabitych było Niemców, a tego jednego, rannego w głowę, przyprowadzili tam i on tak siedział pod tą lipą. To pamiętam. I okazało się co potem? Oni mówią, że to jest Austriak, który trzy tygodnie temu rozgrywał mecz tenisowy w Warszawie. Sportowiec austriacki, który trzy tygodnie przed wojną rozgrywał mecz tenisowy w Warszawie.
1812
A następnie… następnie taki maruder… Maruder został przy bramie, jak Niemcy… No bo tam był… sztab polski był. Potem Niemcy napierali, nasi się wycofali na wschód, przyszli Niemcy. I pierwszy patrol niemiecki przyjechał na koniach. Na koniach. Trzech Niemców. Pistolety mieli zatknięte – te parabele takie duże – na rzemieniach… za cholewę w butach. To pamiętam. I rozejrzeli się i podjechali do takiej stróżówki przy bramie wjazdowej do parku. Bo oni jakoś z innej strony wjechali. Bokiem jakoś wjechali na ten teren parku zamkowego. I tam był żołnierz maruder, który z karabinem siedział, nie poszedł… nie odszedł z wojskami. No to jego zabrali i poprowadzili. Tak przy koniu, ich trzech – i go zabrali.
1880
I czy to było tego samego dnia za parę godzin, to nie pamiętam, ale w każdym razie następny patrol przyjechał, niemiecki, takim łazikiem, samochodem takim małym. Czterech żołnierzy przyjechało, młodych chłopaków. Karabiny mieli w takich uchwytach. Nie trzymali w ręku, tylko tak stały, wie pani, takie uchwyty były, oni mieli… każdy miał swój karabin przed sobą w takim uchwycie. Sto, sto, sto. [niezroz] I oni tak zostawili te karabiny i wyszli. Mówią, że chce im się pić.
1918
Myśmy mieli stołówkę w takim… przed… w takim baraku, na takich jakichś… takich… z metr, półtora nad ziemią takie schodki były – i w tym baraku mieliśmy stołówkę. To była stołówka dla służby. I myśmy tam jedli. Były wielkie stoły, drewniane ławy. I ci Niemcy, że chcą pić. No, panie znały niemiecki, mówią… To zaprosiły ich. I oni, zostawiwszy te karabiny w tym samochodzie, weszli do tego naszego baraku, na tą stołówkę, i te panie ich częstowały tą naszą polską wojskową kawą. Ona była już słodzona. Te kostki były do parzenia, ale już z cukrem.
1962
No i tam cała ta dzieciarnia tak wkoło nich siedzi, słuchają, no… widzą pierwszych Niemców, panie rozmawiają z nimi po niemiecku. A nas tak, proszę pani, trzech… może czterech, ale chyba ze trzech… wymknęliśmy się do tego samochodu: za karabiny, amunicję żeśmy wyrepetowali, do fosy – tam taka przy zamku, fosa – wyrzuciliśmy tą amunicję. Ja pamiętam, do lufy jeszcze sypałem piasek, potem odmuchiwałem to, żeby nie było widać, że piasek był sypany. Karabiny wstawiliśmy z powrotem, no i…
2004
Ja miałem wtedy jedenaście i pół roku. Najstarszy mógł mieć piętnaście… z nas. Bo tak mniej więcej… ci koledzy tak mieli. Byli starsi ode mnie, to miał piętnaście, to jest najwyżej. Wstawiliśmy, ale myśmy… To wszystko byli… były dzieci… chłopcy wojskowych. Ja już przed wojną miałem przysposobienie wojskowe w piątej klasie. Myśmy strzelali na strzelnicy. I ja miałem swoją wiatrówkę, miałem swój flower, to na… Małokalibrówkę taką na amunicję, ojciec mi kupił. W domu był… dubeltówka, sztucer i duży mauser, pistolet. No to… Amunicja była schowana. Ale te… Broń stała, myśliwska, w szafie. Ja miałem do niej dostęp. Jak przychodzili koledzy, to żeśmy się bawili tym.
2053
W domu strzelałem też ze ślepaków do świecy. To było… Nabój w dubeltówce, bez… tylko sama spłonka była. To na jakieś cztery metry, to gasił świecę. To była taka zabawa, że z pokoju przez przedpokój… no, będziemy strzelać. No, to była strzelnica, zapalało się świecę i ja miałem zgasić tą świecę z dubeltówki, na samą spłonkę. To taki był podmuch, że gasiło świecę. To była taka zabawa. Tak że z bronią my wszyscy byliśmy obeznani.
2081
No, tą amunicję żeśmy wyrzucili, piasku nasypali, wstawili karabiny z powrotem i z powrotem przyszliśmy. No, oni popili… wypili tą kawę, pogadali i pojechali dalej. No, dorosły by nie zrobił tego, no bo wiedziałby, czym to może grozić. A dzieciaki… tutej nie było… Ale dla mnie to jest taki sprawdzian, jak było społeczeństwo nastawione do walki z Niemcami: że takie chłopaki, dzieciaki, na taką rzecz się – sabotaż – się zebrały.
2121
W tych chłopcach, trzech czy czterech, był kolega, Mikołajczyk Wojtek. Wojtek Mikołajczyk. Do dziś żyje w Łodzi. On mówi: Nie opowiadaj mi o tym idiotyzmie, cośmy zrobili! Ja mówię: Wojtek, to było bohaterstwo. Tak byliśmy wychowani, do walki. On mówi: Co? To był idiotyzm! Ja mówię: To teraz mówisz, żeś idiotyzm… Ale sam żeś naboje wyrzucał z karabinu, no! A ten Wojtek Mikołajczyk to jest bratankiem premiera Mikołajczyka, tego z Londynu. On miał potem kłopoty z dostaniem się na Wydział Lotniczy, w PRL-u, na Politechnice, bo tam zawsze się doszukiwali, że on był spokrewniony z Mikołajczykiem. No więc… Tak że… Taka… taka historyjka z tym… z tym… I oni pojechali, nic nie…
2171
A zawsze myślałem, że: Cholera, żeby się gdzieś dowiedzieć, gdzie te chłopaki… Kiedy oni się zorientowali, że mają karabiny unieszkodliwione? Aha, i tam, w parku – jeszcze wcześniej, nim Niemcy przyszli – tam jest taki staw. Na tym stawie była łódka. No to tą łódkę zawsze żeśmy odczepili ogrodnikowi i pływaliśmy. No, ogrodnik nas ganiał, ale jak on był z jednej strony, to myśmy uciekali na drugą stronę stawu. On nie mógł nas tam złapać. I w tym stawie znaleźliśmy karabin. Starego lebela, wielki… wielki taki, ogromny karabin, bez zamka, francuski, który tam przeleżał od pierwszej wojny światowej. Myśmy w mule to wygrzebali. No to my byliśmy już uzbrojeni! Mamy… Niech Niemcy tu przyjdą, to my mamy karabin swój! Chociaż bez zamka był.
2222
Ale teraz byłem w tym Krasiczynie, w zeszłym roku, i w ochronie… tam w ochronie pałacu tego jest chłopak, z którym zacząłem rozmawiać, tamto, owo… Ja mówię, że tu byłem, mówię o tym ogrodniku. On mówi: Proszę pana, to mój… to mój dziadek! To mój dziadek był przed wojną tu ogrodnikiem! Więc spotkałem się z wnukiem tego ogrodnika, któremu żeśmy tą łódkę zawsze zabierali z tego stawu. No, tam jest w dalszym ciągu pięknie… Piękny park. Po wojnie była jakaś szkoła leśnictwa, coś takiego. Teraz jako muzeum – przywrócone. I odbudowane jest, więc jest pięknie. Pięknie tam jest.
2272
No i z tego… z tego Krasiczyna, no, jak przyszli Niemcy, to… Pamiętam sam pobyt Niemców, to jakoś… Nie, pamiętam, że… taki moment, że… Jak Niemcy po… wykonywali postanowienia paktu Ribbentrop – Mołotow i wycofywali się z tam ze wschodniej strony Bugu i Sanu – bo oni poszli dalej, niż linia demarkacyjna była uzgodniona w tym… między Mołotowem a Ribbentropem. I odstępowali te – lojalnie ruskim oddawali… Rosjanom, komunistom – te tereny, które zajęli z rozpędu, bo oni poszli dalej, niż przewidywał ten pakt. Oddawali.
2336
Więc Niemiec, jakiś lekarz niemiecki, mówi do naszej tej kierowniczki, że: Czy chcecie zostać tutaj (pod bolszewików dostaniecie się), czy chcecie na niemiecką stronę wrócić, na tamtą stronę… tam, skąd, żeście przyjechali… do tej Rabki? No, one mówią tak: Mamy więcej dzieci z zachodniej strony niż ze wschodniej. Z bolszewikami nie chcemy nic mieć… Tu Niemców widzimy, jacy są. No, że nie postrzelali nas, nie pomordowali. Więc wracamy do Rabki. Tam, wiadomo, gdzie szukać tych dzieci… czy coś.
2378
To on dał dwie sanitarki, ten Niemiec, do tych sanitarek upchano wszystkie te dzieciaki, wychowawczynie, worki z jakimś prowiantem tam, z sucharami wojskowymi, z kaszą jakąś, mąką. No, to był taki ścisk, że myśmy… Jak się ciągnęło, to: Czyja to noga? No, moja czy twoja? Wszystko podrętwiały, nie wiadomo było, czyja noga. No i tak żeśmy do tej Rabki wrócili. Z Krasiczyna do Rabki. Dzięki Niemcom nie dostałem się do jakiegoś sierocińca, do tych pionierów albo gdzieś… Jako dzieci wojskowe to tam mogli nas wystrzelać od razu wszystkich, wymordować albo do jakiegoś… jakiegoś obozu wziąć. Tak że to nas uratowało.
2428
No i w tej Rabce… w tej Rabce byłem do… do Wielkanocy 1941 roku. Do 1941 roku w Rabce byłem. No, tam nauki nie było wiele. Uczyli nas tam starsi koledzy jacyś. No, był tam taki, już po maturze był, maturzysta taki, Edek Bylina. Bylina, góral, syn kucharki, która tam nam gotowała. Jego siostra, Rózia, tam pomagała matce w kuchni. A Edek był z nami, mieszkał – i on już był maturzystą, to tam jakieś lekcje z nim żeśmy mieli. Na nartach żeśmy jeździli, no to… Latem to było na Rabę, tam się nauczyłem pływać – w Rabie, w zimnej rzece.
2483
Ojciec mnie w Poznaniu na ciepłej pływalni – koło elektrowni, gdzie była podgrzewana woda z elektrowni, ciepła – nie mógł nauczyć, a tam się nauczyłem na takiej lodowatej wodzie. No, to woda była po kolana, ale nauczyłem się tam pływać. No więc w tej Rabce żeśmy byli najpierw w takim… Bo sanatorium już było zajęte… zajęte przez Niemców. Na szpital wzięli sanatorium. W willi, która się nazywała Stasin, pod Banią… pod Banią, prawie ostatnia, gdzieś tam ostatnia czy przedostatnia willa. Stasin się nazywał. No i tam, jak pamiętam, właściciele byli… potem właściciele się znaleźli tego Stasina. Okazało się, że oni są folksdojczami… folksdojczami. No i po jakimś czasie nas stamtąd wyrzucili do innej willi, do Wilnianki. Też na Bani, powiedzmy, tam z pół kilometra dalej… dalej.
2561
Ale w tym Stasinie to taką historię pamiętam, że któregoś dnia mówią: Wojtek, tutej potrzeba, żebyś coś tam pomógł, zrobił. A ja mówię: Co? – No, tutej jest tajemnica, nie wolno ci nikomu mówić. No i co się okazuje? Że jest takie małe okienko trójkątne – gdzie ledwie można wejść – do takiego schowka pod schodami. To było z piwnicy wejście do tego schowka pod schodami. To był taki trójkątny… pomieszczenie pod schodami, zewnętrznymi schodami. I tam było wyładowane to wszystko pościelą, kocami, poduszkami, żarówki były… Jakieś takie drobne rzeczy wartościowe.
2616
Okazało się, że panie potrafiły to zorganizować z tego sanatorium, nim to Niemcy zajęli, jakoś pozabierać te rzeczy, co było wartościowe – właśnie pościel, koce i żarówki – i tam schować. I potem to wymieniały na wsi na produkty żywnościowe. I to było jedno z źródeł finansowania tego, jak ja to mówię, wojennego sierocińca. Bo tam było nas tych kilkanaścioro dzieci, no, które nie wróciły do domu, no i coś trzeba było… jakoś się nimi opiekować. Więc to, jak mówię, taki był sierociniec. Może tam z opieki jakiejś społecznej coś tam było, to już nie wiem. Ale w każdym razie to było jedno ze źródeł finansowania: sprzedawanie, wymiana tych kocy, tego…
2667
No i ja tam weszłem do tego i tam wyciągałem jakiś koc, jeden czy drugi, coś tam podawałem przez to okienko. To było już trochę takie zawilgocone, bo to takie pomieszczenie było bez okna, bez wentylacji. Tak że to był taki… taki moment tam, w tym… No, robiliśmy sobie jakieś zawody narciarskie. Nart to tam było sporo. Co tam jeszcze w Rabce? Aha! No, tam przystępowałem do Pierwszej Komunii, to miałem już 12 lat… w Zdroju.
2712
I pewnego razu idziemy w Rabce, już… Nie, nie w Rabce-Zdroju, tylko w Rabce samej, tej wsi tam. Niedaleko kościoła jest przejazd kolejowy, droga przechodzi przez tory kolejowe. I na tym przejeździe – idziemy tam w dwóch czy w trzech kolegów – patrzę… brat mój, Tosiek, z kolegą… we dwóch idzie. Pytam się: Co ty tu robisz? On mówi: A ciebie szukam. Wiedziałem, że jesteś w Rabce. Żeś nie pojechał z mamą. Na tych torach… To był 1940 rok, już wiosna. Wiosną 1940 roku.
2759
No więc oni z Poznania jakoś chcieli się przedostać przez Przełęcz Dukielską… na Słowację i na Węgry. I najpierw przez Tatry chcieli. Tu jakoś było niemożliwe, więc potem przez Przełęcz Dukielską. I jakoś tutaj zawadzili o Rabkę. U nas tam się zatrzymali z dzień czy dwa. Te panie ją przenocowały, wykarmiły, odżywiły ich tam, no i oni poszli. Brat potem mi opowiadał, że on był w pantofelkach i w lekkim garniturku. Ten jego kolega, to pamiętam, miał takie do pół łydki wojskowe saperki. To tamten przez śniegi, przez Słowację mógł… jak iść, a brat szedł w mokrych lakierkach. Przez Węgry, do Jugosławii potem, do Kopańskiego, do tej Brygady Podhalańskiej się dostał.
2827
I z bratem po tym spotkaniu to dopiero się z nim zobaczyłem w roku… chyba to był rok 1981. Nie, 1985. W 1985 dopiero się z nim zobaczyłem. Pojechałem do Londynu. Dopiero w 1985. On był… Przeszedł całą kampanię tam i potem w Londynie był… był, no, do… do… Wrócił… wrócił gdzieś… On wrócił w jakimś dziewięćdziesiątym roku… Tak, gdzieś chyba w dziewięćdziesiątym, dziewięćdziesiątym którymś wrócił. W 1995, o, coś takiego. W 1995 chyba gdzieś tak wrócił, o tak, do Londynu… po śmierci swojej żony. No, tak że… Co tam w tej Rabce jeszcze? No… Co by tutej jeszcze w Rabce było?
2902
No i potem rodzice zaczęli się odnajdywać. I powoli… powoli zabierać… zabierać dzieci. Mama tutaj, jak przyjechała do Warszawy, no, bez żadnych rzeczy, no, z tą jedną torebką, przeżyła oblężenie Warszawy. No i potem, no, nie miała z czego żyć, pracowała jako… szyby myła po… po… Bo to było… Szklarze nowe szyby wstawiali. Jeszcze nie wiem, skąd tam jeszcze szyby były. W każdym razie… I po szklarzach myła te okna. No to tak zarabiała, była… Bardzo było głodno i chłodno. I nie mogła mnie wziąć.
2948
Potem mamie się poprawiło. Mama dostała koncesję na sprzedaż wódki. Bo to była taka historia, że Niemcy dawali Polakom… To była… Jakaś taka organizacja była społeczna, polska, ten… RGO, ta Rada Główna Opiekuńcza. I ona mogła dysponować tymi koncesjami przydziału spirytusu. Jakoś to tak było, no, że… W każdym razie oni… To była koncesja. I tą koncesję polskie organizacje, te społeczne, przydzielały. I przydzielały tym potrzebującym rodzinom, które nie miały z czego żyć. I przydzielały żonom oficerów, no, gdzie zostały kobiety z rodzinami bez środków utrzymania. To były… Na ogół przed wojną nie pracowały zawodowo, więc po wojnie nie… nie… W czasie wojny nie miały z czego żyć.
3011
I mama dostała na spółkę z taką panią jeszcze jedną, pułkownika żoną, Niżyńską, panią Niżyńską – na spółkę tą koncesję, we dwie. I to się wstawiało koncesję do jakiegoś… restauracji, polskiej też. I to wstawiły tą koncesję, dały panu Nalborskiemu. Na ulicy Gdańskiej – tu, w Warszawie – była taka knajpa Nalborskiego. Tu, niedaleko straży pożarnej na Gdańskiej ulicy, na tym zakręcie – tam była ta knajpa. I one tam to wstawiły. I za to, że on mógł na tą koncesję kupować wódkę na wyszynk do restauracji, bo bez tego nie mógł, to on płacił… płacił miesięcznie jakąś… ekwiwalent tym obu paniom. Jak… Ile to było, to nie pamiętam. Ale w każdym razie to było zupełnie… Zupełnie przyzwoicie można było już z tego żyć, z tej koncesji. Dwie rodziny z jednej koncesji mogły żyć.
3072
Tamta pani miała dwoje dzieci, syna i córkę. Córka jej zginęła w powstaniu. To jest ta Krysia, Krysia „Zakurzona”. Nawet audycja tutej była o tej Krysi „Zakurzonej”, sanitariuszce, która zginęła w czasie powstania. A syn jej, Andrzej, był starszym z tego rodzeństwa. Został po powstaniu… Byłem z nim razem w obozie po powstaniu. I on został… Do Andersa poszedł, do wojska. Potem w Anglii był i do… Skończył studia i w Stanach Zjednoczonych został… czy w Kanadzie, czy w Stanach, już nie pamiętam. No i to by było tyle z tą koncesją.
3120
Więc z Rabki wróciłem na Wielkanoc… na Wielkanoc w 1941 roku. Przywiózł mnie pan Mikołajczyk, ojciec tego Wojtka Mikołajczyka, a brat premiera Mikołajczyka. On był sierżantem w wojsku w Poznaniu. Tutej jakoś Niemcy się nie doszukali, że on jest bratem, bo tych Mikołajczyków było wielu w Polsce, pół książki telefonicznej, tak że oni to przeżyli. I on razem jakoś… znał się tutej z moją mamą, w Warszawie… i razem jakiś handel prowadzili, coś takiego. W każdym bądź razie on po mnie przyjechał.
3163
Bo wcześniej wrócił jego syn, Wojtek Mikołajczyk, ze Stefanem Chrzanowskim, chłopcem też, powiedzmy, starszym o rok czy dwa lata od Wojtka. Bo Wojtek jest moim rówieśnikiem albo młodszy nawet o rok jeszcze ode mnie. Sami wrócili. Dwóch chłopców z Rabki, w czasie okupacji, pociągiem… Bo ja myślałem, że ich ojciec też zabierał. Wojtek teraz mówi: Nie, słuchaj, myśmy ze Stefanem sami wracali, a ciebie mój tata przywiózł. Ja mówię: Tak, to ja pamiętam, że mnie przywiózł. Ale myślałem, że z tobą… – Nie, myśmy ze Stefanem wracali, powiedzmy, ze dwa miesiące wcześniej.
3200
A potem jego ojciec mnie przywiózł do Warszawy. Więc do Warszawy… Mama już mieszkała nie u cioci, tam w tym dziurawym mieszkaniu, gdzie pod parasolkami spali i miednice podstawiali, żeby woda nie leciała dalej, tylko mieszkanie, jakiś pokoik, na Smolnej, wynajęła. To była Wielkanoc. No i ja pamiętam, że na śniadanie był baleron. Ja do dzisiaj pamiętam baleron, od 1941 roku. Mnie tak smakował, to… Po tej Rabce – tam nie było takich frykasów. Żeśmy głodni nie chodzili, nieraz na wyścigi żeśmy jedli kanapki. Po dziesięć żeśmy zjadali albo i więcej, ale nie było frykasów. A tutaj baleron, no to do dziś pamiętam ten baleron na święta, na Wielkanoc.
3252
No i mama… mama stamtąd… Przenieśliśmy się na Żoliborz. Tutaj, na Czarnieckiego 52… 52. Mama wzięła tutej mieszkanie dwupokojowe od pani… od pani… Jak ona miała nazwisko? O rety! No, wyleciało mi z głowy. Też żony oficera, majora… majora Henisza, o! On zginął w Katyniu, jej mąż. Potem żeśmy się dowiedzieli, że w Katyniu zginął. Ale ona została sama z synem, z Leszkiem, na parterze, a piętro – dwa pokoje z kuchnią, z łazienką – wynajęła mamie.
3294
I w tym mieszkaniu dwupokojowym mieszkaliśmy my, znaczy: mama, ja, ciocia (znaczy, siostra mamy) i jej syn Zygmunt. Zygmunt był 10 lat starszy ode mnie, w wieku mojego brata był. W jednym pokoju… A w drugim pokoju mieszkały takie, no… żeby było taniej… no i takie dwie starsze ciocie. Ciocie Hela… Hela i Józia. Dwie takie – dla mnie to były już staruszki, bo one miały chyba wtedy po osiemdziesiąt, po siedemdziesiąt… sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat… I jedna była coś nawet… utykała na nogę, miała ze stawem biodrowym… Wtedy nie było tych endoprotez. Miała… z trudem chodziła. No więc w tym mieszkaniu żeśmy mieszkali.
3346
Ogrzewanie to było takie, że z kuchni przeprowadziło… przebiło się przez ścianę otwór i rurę gazową wystawiło się na tą stronę do pokoju. I w pokoju był tylko zawór, kurek – i płomień. I taki, powiedzmy, półmetrowy płomień się palił, ogrzewał ten pokój. Bo centralne nie działało wtedy. Na suficie krople się robiły zimą. Ja zachorowałem… Zachorowałem. Miałem żółtaczkę, się okazało. Temperatura wysoka i to pierwsze… pierwsze te… te dni choroby, mama szuka lekarza i wybiega tu na ulicę, na Czarnieckiego. Idzie jakaś pani i mama na nią mówi: Pani jest lekarzem. Ona mówi: Tak, zgadza się. A mama jej nie znała w ogóle. – Niech pani idzie ratować mi dziecko, bo mi umiera! A ona mówi: A skąd pani wiedziała, że… Ja mówię: Nie wiedziałam, tylko ja wiem, że pani jest lekarzem.
3415
To była taka pani doktór… ona trochę utykała na nogę. Ja nie pamiętam jej nazwiska. Taka sobie przyjemna, taka dość zażywna. No i ona przyszła z mamą, no, ona mnie leczyła. Pamiętam to, że potem długi czas to: A nie możesz, tylko serek możesz jeść, to… Tego nie wolno ci, tamtego… Dieta była. To była żółtaczka, żółtaczka pokarmowa po prostu. Przechorowałem to wtedy.
3447
W tym pokoju mieszkaliśmy razem, we czwórkę, znaczy: mama, ciocia, Zygmunt i ja. Ten Zygmunt się interesował lotnictwem. Miał jakieś takie zawsze… jeszcze przedwojenne książki o lotnictwie, o szybownictwie. No, po wojnie chciał latać na tej… na szybowcach. A ja znowu zaczęłem robić modele. Modele takich samolocików, szybowców, z balsy. Nie wiem, jak to Niemcy… Ale w czasie okupacji na placu Wilsona był taki sklep, gdzie potem… Teraz jest „Orbis” chyba w tym miejscu, gdzieś tutej. Na placu Wilsona był sklep, była taka księgarnia, ale oni tam sprzedawali takie rzeczy jak takie deseczki z balsy.
3497
Balsa to jest takie jak korek leciutkie drzewo, ale nie korkowe. Więc z tego… Kon-Tiki było z balsy budowane. Ja nie wiem, jak oni tu mieli… Takie beleczki tej balsy można było za parę groszy kupić tutej. I z tego bardzo ładnie żyletką się rzeźbiło, wycinało. Ja wycinałem okręciki, samoloty, o, takie rzeczy. Powiedzmy, taki samolot czy okręcik… albo, powiedzmy, sklejane z tektury, no to sprzedawałem kolegom, żeby było na zupę w RGO.
3525
I taki jakiś czołg chyba… sklejony, coś, jakiś (w każdym razie z tektury znowu, to sklejałem też takie) to sprzedałem koledze, Piotrkowi Girardowi – Piotrek Girard [czytane przez „g”] żeśmy go nazywali… Girard, francuskie nazwisko – za złoty pięćdziesiąt. W czasie okupacji złoty pięćdziesiąt – to mieliśmy na taką trzylitrową bańkę zupy w RGO. Tutej, gdzie jest szkoła na Czarnieckiego, to w tym się mieściła ta stołówka RGO – i za złoty pięćdziesiąt była bańka trzylitrowa zupy dla całej rodziny.
3568
A Piotrek… Piotrek potem miał taką historię po wojnie, że wyrzucili go z Politechniki za kolorowe skarpetki. W końcu skończył architekturę, z wielkim trudem. Jest we Francji architektem. On jest w moim wieku, bo byliśmy w jednej klasie w szkole. No ale jest tak zapracowany, że do Polski wpadał jeszcze ostatnio jak po ogień. – Nie mogę, bo… Bo do pracy ma… Co jeszcze tutej? Pamiętam…
3612
Na ryby… Na ryby, nad Wisłę, to jeszcze pierwsze… To chodziłem z ciocią. Sam się bałem pójść nad Wisłę. Na ryby nie puszczono mnie. Z ciotką chodziłem, z wędką taką jakąś prowizoryczną. I tam przy takim burzowcu widziałem pierwsze zwłoki ludzkie, wyrzucone przez ten… ten… przy tym… Mówiono, że to byli… zwłoki Żydów z getta, którzy uciekali kanałami i się utopili. Ale nie wiem, jak oni się tam wydostali, bo tam były kraty. No ale w każdym razie tak to mówią. Tam pierwsze zwłoki ludzkie widziałem.
3652
Aha, no i stąd, jak żeśmy się sprowadzili na Żoliborz, poszedłem do szkoły. Do szkoły, do sióstr zmartwychwstanek, do piątej klasy. Bo w Poznaniu ukończyłem piątą klasę, ale nie dostałem promocji. Jak to mówi się, zostałem siedzieć w piątej klasie. No i tu wróciłem po wojnie… po powrocie, w czasie wojny… To był w 1941 roku, wróciłem na wiosnę, więc od nowego roku poszedłem do szkoły, do tej piątej klasy, na ulicę Tucholską. Siostry prowadziły… Przed wojną one prowadziły chyba tylko dla dziewcząt. A po wojnie i chłopców miały. Ale chłopcy mieli w takiej jednej willi, na ulicy Tucholskiej – tylko tam byli, sam… sama męska była szkoła. I tam zaczęłem uczęszczać do szkoły.
3711
Aha, jeszcze z Rabki… Z Rabki przyjechał też jeden z kolegów, Kazio Piątkowski. Kazio Piątkowski był oficerem… synem oficera z „dwójki”. „Dwójka” to był kontrwywiad przed wojną. Jego ojciec był oficerem tej „dwójki”, kontrwywiadu – pan Piątkowski – a matka była Żydówką. Matka była dentystką. Skaleczyła się w rękę przy zabiegach – gangrena… i umarła, przed wojną. No, parę lat on był już sierotą. Półsierotą, bo ojciec był. Ich było dwóch: Kazio, starszy, i Józio. Józek był młodszy o jakieś trzy czy cztery… dwa czy trzy lata. Józek był bardzo do Żyda podobny, Kazik mniej.
3761
I, co ciekawe, Kazik był bardzo inteligentny. On był starszy, Kazik, ode mnie. On był ze dwa – trzy lata starszy. Bardzo inteligentny. Nie lubił Żydów. On mówił: Ja wiem, że jestem Żydem od matki, ale – mówi – ja nie lubię Żydów. Napisał mi piękny wiersz. Napisał mi… Gdzieś ten wiersz uchował mi się przez powstanie. Bo Kazik zginął przed samym powstaniem, na parę tygodni, przy malowaniu tych znaków małego sabotażu: „Polska walczy”, „Katyń… ten… „pomścimy…”… zaraz… ta pierwsza zbrodnia niemiecka tutaj… Wawer! „Wawer pomścimy”, o! Gdzieś go na tym złapali, w małym sabotażu. Bo on był w konspiracji właśnie, w harcerstwie. I miał kolegę takiego, wysokiego dryblasa, był w jednej drużynie. Ja wiedziałem, że oni są razem, Kazio z tym…
3819
I… I kiedyś ten właśnie, ten jego kolega, przychodzi… – Słuchajcie, Kazio… Kazia złapali. Jak coś macie niepewnego… Może być u was rewizja. No, u nas nic nie było. Bo on u nas czasami nocował. On mieszkał na Kole, potem mieszkał na placu Inwalidów, chyba pod trójką, u państwa Konarskich. Tam była rodzina Konarskich. Ja ich pytałem po wojnie, oni mówią… Ich dzieci nie pamiętają, żeby tam się ukrywał u nich ktoś. A ja wiem, że u nich, u Konarskich, mieszkał Kazio dłuższy czas, nocował. Może nie codziennie, ale raz tu, raz tu, gdzieś… U nas… u nas raczej bywał… bywał. Mnie… Jak byłem chory, to siedział godzinami, czytał mi książki i… I Kazik zginął. Zginął przed powstaniem.
3880
Aha, więc u sióstr skończyłem szóstą klasę… piątą, szóstą, potem siódmą. I siódma… Siostry przedłużyły tą… Bo normalnie było sześć klas, ale siódmą przedłużyły, żeby chłopców przytrzymać, żeby nie puszczać nie wiadomo gdzie. Bo niektórzy chłopcy poszli na komplety po siódmej klasie, a ja poszedłem do marianów, do szkoły drogowej. Księża mariani na Bielanach prowadzili Szkołę Budowy Dróg i Mostów. Takie, jakby teraz nazywało się, technikum. Ale to było… Nazywało się Szkoła Budowy Dróg i Mostów.
3918
Na budowę dróg i mostów, techników, to Niemcy pozwalali. Na jakieś wyższe studia – nie było mowy, ale ponieważ Niemcy na komunikację, transport zwracali uwagę, więc Polacy przydadzą im się jako technicy budowlani do budowy dróg i mostów. I księża mogli to prowadzić, ten kierunek. Oczywiście, że to była tylko przykrywka. Mieliśmy te techniczne, zawodowe przedmioty oczywiście też, ale mieliśmy poza tym historię Polski, geografię polską – potajemnie. No, u sióstr też geografia Polski i historia była na stryszku… Na stryszku, potajemnie też była w tym… w tych… klasy piątej, szóstej, siódmej.
3964
I to był rok szkolny 1943/1944. No, w wakacje wybuchło powstanie. Przed powstaniem ja wstąpiłem do takiej organizacji… coś w rodzaju harcerstwa, ale to się nazywało Orlęta. To było chyba Narodowych Sił Zbrojnych, podlegało AK, ale to nie należało do harcerstwa. Było osobna organizacja, Orlęta się nazywała. Ta organizacja była i przed wojną, i oni to tworzyli, ale to bardziej… bardziej radykalnych odłamów było, tych politycznych. Zdaje się, że to NSZ miało, ale tego nie jestem pewien.
4017
No i któregoś dnia kolega od marianów, tam z Bielan, Andrzej Reykowski [Janusz Reykowski] – teraz jest profesorem jeszcze, profesorem psychologii jest teraz – mówi: Wiesz, Wojtek? Mam do ciebie jedną sprawę. Chcę ci coś powiedzieć. – No ale mów, co… – Słuchaj, wiesz, naradzałem się długo z największym moim przyjacielem, czy mogę ci to powiedzieć. No… – No i co ci powiedział? – No, powiedział, że mogę ci to powiedzieć. – No a co za przyjaciel? – Z Panem Bogiem – mówi. – Naradzałem się z Panem Bogiem, czy mogę ci to powiedzieć. – No to mów. – Czy chcesz wstąpić do harcerstwa? Mówi: Bo ja jestem w harcerstwie. Czy chcesz wstąpić do harcerstwa?
4075
No a ja już byłem w tych Orlętach, ale ze względów konspiracyjnych nie mogłem mu powiedzieć. Więc tylko odmówiłem mu. Powiedziałem: Wiesz, nie, to… Mnie to nie interesuje. W każdym razie zbyłem go jakoś, że mnie to interesuje, ale nie powiedziałem mu, że należę tutej, no bo to była tajemnica. I wtedy ten Andrzej… Potem był sekretarzem w KC, Komitetu Centralnego. Ja nie miałem… On chodził ze mną do Poniatówki, potem kończyliśmy razem. Ja chodziłem na semestry po wojnie do Poniatówki, to dwa lata… dwie klasy się robiło w rok. A on chodził na normalne, na dzienne, rok… Cały rok – jedna klasa. Potem tak zmienił poglądy, że był w Komitecie Centralnym.
4131
Aha, i ostatnie wakacje przed wybuchem powstania, z tych Orląt mieliśmy taki obóz w Julinku koło Leszna. Koło Leszna. I tam… W tym ośrodku, gdzie potem „Mazowsze” miało swój ośrodek. „Mazowsze”, ten zespół tańca, po wojnie miało… I myśmy tam byli… I pod pozorem kolonii letnich, takich dziecięcych kolonii letnich. I tam mieliśmy przysięgę. Pamiętam, w nocy mieliśmy takie zadanie, tam gdzieś uciekać, chować się, coś… i gdzieś tam dojść, do jakiegoś miejsca, i tam była zbiórka, i tam była przysięga – w nocy, w Puszczy Kampinoskiej. Koło tego Julinka.
4189
I pamiętam, żeśmy tam jakoś we dwóch szli, bo to tak dwójkami nas wypuszczali… To było… tylko ci starsi chłopcy, którzy należeli do Orląt. I jakoś, że… za… w jakimś… snopkami takimi, wie pani, zboża, schował się jeden z tych instruktorów, a myśmy się nie… I chciał nas zatrzymać, a myśmy się nie dawali i żeśmy uciekali. I on miał z nami kłopot… nas dogonić. I on jakoś był z pistoletem w ręku wtedy, nie wiem, czy to dla ochrony, w każdym bądź razie, że on był zdenerwowany, że myśmy się nie zatrzymali. A myśmy jakoś… Nie wiem, czy żeśmy go nie poznali, czy coś, czy naszym punktem honoru było nie dać się złapać, a dojść tam, na punkt zbiórki…
4238
W każdym bądź razie, że on się zezłościł na nas. I wiem, że z tym pistoletem coś tam wygrażał nam. Jakaś taka była historyjka. To tak pamiętam tą historię. No i ta przysięga się odbyła, i ta grupa zaprzysiężona… Na powstanie piechotą do Warszawy żeśmy wrócili. Plecaki, jakieś walizeczki nasze, bagaże, jechały na furmance, a myśmy piechotą te 30 kilometrów przeszli do Warszawy. No i w Warszawie każdy miał czekać w mieszkaniu swoim na rozkaz: kiedy, gdzie się ma stawić. No, to było jakieś… Przyszliśmy jakieś, no, trzy – cztery dni przed wybuchem powstania, więc się czekało, czekało…
4287
Powstanie wybuchło, nikt nie zawiadomił. Nie przyszedł, gdzie mamy się stawić. No więc po paru… po… Jak już była strzelanina, wiadomo, że powstanie już wybuchło, no to… My… ja byłem z ciotką na… tutaj… Bo Zygmunt… Zygmunt zniknął, nie było Zygmunta. Okazało się, że on też był w AK, ale w Śródmieściu miał swoje… punkt zbiórki. No a ja tu byłem, te dwie ciotki staruszki były i ta moja ciocia. Ja zostałem na Czarnieckiego. A mama… Mama prowadziła w czasie okupacji, pod koniec, sklep na… tu, przy kościele Stanisława Kostki, taki sklep… To jest ulica chyba Felińskiego… Felińskiego. Sklep spożywczy, na spółkę z jakąś panią miały ten sklep.
4350
I ja się… Jak tutaj… I strzelanina jest, mamy nie ma, więc ja się wybrałem do mamy – przez ulicę Mierosławskiego do mamy na Felińskiego, do tego sklepu. I po drodze spotykam na ulicy, z karabinem maszynowym, Majdę, szewca z ulicy… Jaka to…? Pamięć… Szewca, który przechował z 1939 roku, z wojska, karabin maszynowy w ogródku i na powstanie go wyko… przygotował i sam z tym karabinem wystąpił w pierwszych dniach powstania. I ja pamiętam, że on na ulicy, tutej gdzieś, strzelał z tego karabinu.
4408
Potem, parę… dalej, przy domu tym, gdzie były telefony… Telefony na Żoliborzu – to jest róg Mierosławskiego… Ten szewc mieszkał na Mierosławskiego, pod siedemnastym… siedemnastym czy piętnastym… no, gdzieś tu, na Mierosławskiego. Chciałem nawet, żeby po wojnie tabliczkę upamiętniono, że to jest Kiliński naszych czasów. No bo to bohater, prosty szewc, który przechował karabin maszynowy, żeby wystąpić w powstanie z własną bronią.
4446
Znowu tam stał taki duży słup… słup ogłoszeniowy. I zza tego słupa w stronę tej willi, w której były telefony, granaty rzucał taki młody chłopak. Oni… Myśmy go nazywali „Murzynkiem”, bo on miał taką… taką urodę… urodę trochę afrykańską. Potem on medycynę chyba skończył. Ale, w każdym razie, pamiętam ten moment, kiedy on rzucał granaty za… na… zza tego słupa. No i ja jakoś koło nich… Bo jeszcze byli Niemcy wtedy w tym domu, w tych telefonach. A telefony działały, mimo wszystko, że oni tam byli, telefony, automaty działały.
4497
No i ja poszedłem do mamy. Tam u mamy pobyłem jakieś parę dni. Jak tu się, na Żoliborzu, już uspokoiło, jakoś… Bo tak: najpierw wybuch powstania, potem odejście do Kampinosu oddziałów, potem powrót… Jak już nastąpił ten powrót i po kilku dniach… no, ja zgłosiłem się tutej, na Żoliborzu. No bo nie miałem kontaktu ze swoim oddziałem, nie przyszedł nikt, zawiadomił mnie. Potem się okazało, że miałbym być wezwany na Stare Miasto. No to nie wiem, czy bym żywy wrócił ze Starego Miasta. No ale… Więc zostałem na Żoliborzu, to tutaj się przyłączyłem, poszedłem… – No, ile masz lat? No to sobie dodałem rok, no, że mam już 18 lat – a miałem 17 i pół – że mam już 18 skończone. Popatrzył ten zapisujący, zmrużył oko i zapisał. – Masz 18 lat? No i mnie przyjęli do żandarmerii.
4561
Więc wstąpiłem do żandarmerii, to było na Suzina 3… na Suzina 3. No więc tam jako goniec służyłem. No i pamiętam takie historie, że któregoś dnia posłali mnie na Żoliborz Dolny, ten tutej, żebym przyprowadził jakąś panią, żonę oficera polskiego… jako świadek w sprawie. Sprawa była taka, że oskarżono dziewczynę, że chodziła z Niemcami… że na randki chodziła z Niemcami. Ładna dziewczyna, długie warkocze, młoda dziewczyna – że chodziła z Niemcami. Ona mówi, że nie chodziła, że to jej chłopak, który… którego ona… dała kosza mu… ją oskarżył, że to nieprawda jest. Więc jako świadek była ta żona oficera.
4624
Żona oficera miała autorytet, że to jest osoba solidna, że powie prawdę. Więc mnie wysłano, żeby ona, jako świadek, przyszła. Bo dziewczynie groziło ostrzyżenie do skóry. Do gołej skóry strzygło się dziewczyny takie wtedy. No więc ja poszedłem po tą panią i ją tutej przyprowadziłem, pamiętam. I ona zeznawała, no i ta dziewczyna się… Prawda, uwolnili ją. Bo się okazało, że to ten chłopak z zemsty, po prostu kłamał, nakłamał. To taki…
4659
Potem takie historyjki były, że byli przesłuchiwani na tej żandarmerii jacyś podejrzani współpracownicy z Niemcami, szpicle. No to tam krzyki były takie, wrzaski były – to tam nie żałowano… nie żałowano im bicia. Potem, jak dostawali wyrok śmierci, to było takich dwóch… No, tak w ciemnej ulicy, jakbym ich spotkał, to teraz bym się jeszcze wystraszył – tak jak ich pamiętam. No i oni chodzili na działki tutaj, za… koło Zmartwychwstanek… i tam ich rozstrzeliwali. To pamiętam, takie historie. Co tam jeszcze było?
4700
Aha, taka była… było takie zdarzenie. Był taki sierżant, też w tej żandarmerii, szczupły… Przedwojenny sierżant, szczupły chłopak taki, starszy. No, miał wtedy… dla mnie miał, powiedzmy, jakieś 40 – 50 lat. I nosił granat za paskiem. To była taka filipinka, ogromny granat z łyżką. Łyżka to był taki uchwyt, który można było włożyć za pasek. Te granaty były… Niestety, to były takiej domowej roboty, konspiracyjnej, i potrafiły się odbezpieczać same, nie były pewne. I jemu ten granat odczepił się, no i za chwilę wybuchnie. Więc on złapał ten granat jeszcze i odrzucił na środek podwórka, i krzyczy: Padnij! Bo wybuch będzie! Granat wybuchł, padnij! I kto tam był, [niezroz], ten granat na środku, między blokami podwórka eksplodował.
4759
To był duży taki granat, to chyba z pół kilo to ważyło… no, takiej ćwierćlitrowej butelki, powiedzmy, wielkości to było. Eksplodował. No, więc tu wyskoczyli ci dowódcy, tego: co się stało, no bo w środku tutaj nagle wybuchł… No i jego wsadzili do paki na 24 godziny. On mówi: To przecież ja tutej, stary żołnierz, tak się zachowałem, żeby bezpiecznie… To moja wina, że te granaty są do niczego, że to się samo odbezpiecza i wypada? No bo to tak, jak się nosiło za cholewą… nosił żołnierz, powiedzmy, oficerski, lufę i pistolet… tak te granaty zwyczajowo nosiło się zatknięte, bo tak było wygodnie. No, a one potrafiły się odbezpieczyć same i eksplodować. To taka była historia z tym…
4811
Aha, potem z tej żandarmerii żeśmy przeszli… przeszedłem do wojsk… Wojskowa Służba Ochrony Powstania, na ulicę Kossaka 4. Kossaka 4. A kwatery mieliśmy na ulicy Krasińskiego 21, wejście od Hozjusza, znaczy: w skrzydle od Hozjusza, w tym… to na kościół wychodzi skrzydło. Na pierwszym piętrze. Tam mieszkałem z dwoma starszymi ode mnie chłopcami też, którzy służyli też w tej Wojskowej Służbie Ochrony Powstania. To było tak jakby żandarmeria, ale to jakiś… jakiś… inna formacja była. Inne oni zadania były… jakby kontrwywiad… Tu była żandarmeria, a tam to chyba był jakiś kontrwywiad. W każdym razie tam polegała służba na tym, że się stało na warcie z pistoletem FMK-ą, „siódemką”, na zmianę. Jedna FMK-a była tylko, koledze się dawało, on stał z tą samą FMK-ą.
4881
W piwnicy byli aresztanci przetrzymywani, więźniowie. I pamiętam, że jednym z tych aresztantów był Żyd, którego znałem ze sklepu od mamy. Bo było wiadomo, że on się ukrywał w czasie okupacji. On przychodził tam po jakieś produkty, porozmawiać sobie – do mamy, do sklepu. No to od tego posterunku naszego do mamy sklepu to tam było do… 400 metrów najwyżej. To po jednej stronie kościoła mama miała sklep, a po drugiej była to [niezroz], ta służba ochrony powstania. Ja pamiętam, że on był jednym z aresztantów.
4928
I któregoś dnia pytam się: Co się… co się z nim stało? On mówi: Uciekał, zastrzelili go. Wyrwał się, uciekał – i tu dosłownie… Uciekł, no, parę kroków, bo przy płocie kościoła… dosłownie, no, tam 50 metrów uciekł, tam go zastrzelili. I pochowali go pod płotem, tam. Ja potem, po wojnie, nawet chciałem tam coś znaleźć, ale jakoś tu się nie dało. Teraz tam inny płot – wielki, murowany – postawili. Nie wiem, czy kości jego znaleźli tam. Kim on był, dlaczego go aresztowali? Taki był wysoki mężczyzna, łysy zupełnie… No, na Żyda on mi nie wyglądał, nie wyglądał na Żyda. Mówili, że on też miał jakieś tam z Niemcami konszachty, no ale… No, nie wiem. W każdym razie tutej uciekał i go zastrzelili.
4986
A potem jeszcze taka jedna historia była… Był jakiś folksdojcz. Mieszkał… Tu mieszkanie, tylko naprzeciw tego naszego posterunku był, na Kossaka 7. Posterunek był Kossaka 4. Na Kossaka 7, po drugiej stronie ulicy, było mieszkanie po folksdojczu. Jego nie było, tego folksdojcza, tylko puste mieszkanie. Tam żeśmy znaleźli maski gazowe. Tak że on był przezorny i miał w mieszkaniu na wszelki wypadek maski gazowe, ten folksdojcz.
5020
Z tego oddziału to żeśmy chodzili na ćwiczenia. No, musztrę chcieli zrobić, znaczy: wojsko z nas zrobić, żeby umiało chodzić równym krokiem na plac. Na taki plac, na Hozjusza… Tam teraz są domy Hozjusza 1, 3, 5. Wtedy to był duży plac między ulicami, zupełnie pusty. No i tam mieliśmy tą musztrę, te ćwiczenia. Te ćwiczenia… Dowództwo Zgrupowania „Żaglowiec” było na ulicy Pogonowskiego 28… 28. Któregoś dnia właśnie tamtędy przechodziłem, jak było bombardowanie na placu Wilsona szpitala… Tam, gdzie jest teraz kino „Wisła”, to tam był szpital powstańczy – i było bombardowanie tego. A ja byłem wtedy akurat przy tym… przy dowództwie „Żaglowca” na tej ulicy Hozjusza. Nie, nie, to była Pogonowskiego… Na Pogonowskiego.
5088
To pamiętam, widzę te sztukasy nurkujące… I jak bomby eksplodowały, to ta ziemia chodziła. Po prostu ja się huśtałem na ziemi, wie pani? Tak, jakbym… O, tak! Takie odczucie miałem. A to jest… O, tam jest, powiedzmy… no, nie ma kilometra, tam jest jakieś 700 metrów najwyżej w prostej linii tak, przez plac Wilsona. 700 metrów, tak. No to dosłownie tak… Ja stałem, patrzyłem, jak one rzucają bomby, bo widziałem, że nie na mnie, tylko za blokami, i tak… I w tym… przy tym szpitalu była kuchnia, z której później, później, na… zginęło dwóch naszych kolegów. Przyszli po jedzenie, z kotłem przyszli po obiad i akurat było to bombardowanie. I zginęli.
5142
Ponieważ na tak zwanych tyłach… Bo to było daleko od frontu, to nie była żołnierska robota dla nas, tam jako gońcy, jako wartownicy, więc po… po… jak się zwolniło… po szturmach na Dworzec Gdański, kiedy w oddziałach stacjonujących przy ulicy Zajączka mieli broń, a nie mieli ludzi, bo dużo ludzi tam zginęło, na tych dwóch… te dwa szturmy, które były na Dworzec Gdański, to myśmy się przenieśli, we trzech kolegów: ja, Leszek Milk, on był potem wykładowcą chemii, po wojnie… Leszek Milk i… i jeszcze „Sulimczyk”. „Sulimczyk” się nazywał, ja nie pamiętam jego nazwiska. On był chyba potem, po wojnie, wykładowcą na Politechnice. W tej chwili nie pamiętam jego nazwiska.
5206
We trzech żeśmy poszli tam, dostaliśmy… przyjęci, dostaliśmy karabiny. No, to już było wojsko przynajmniej, to nie tam, że granat albo pistolet, tylko na wartę. To był pluton 207, na rogu Zajączka i Mickiewicza. Sąsiadował z willą na ulicy Zajączka 22. I tam właśnie, w piwnicy 22, żeśmy kwaterowali. Wchodziło się przez okienko piwniczne, takie małe, i tam mieliśmy swoje posłania. Posłania mieliśmy, a na takiej barykadzie, okopie, między tą willą a tym blokiem narożnym, było nasze stanowisko, gdzie mieliśmy pilnować tego odcinka. I tam we trzech, na zmianę, 24 godziny żeśmy pilnowali tego.
5264
No, tam… Stamtąd takie historyjki były, że któregoś dnia żeśmy tam do dalszych piwnic w tej willi poszli szukać. No, jakaś piwnica była, węgiel, żeśmy w tym węglu trochę pogrzebali. Patrzę, dwie czy trzy butelki wódki w tym… Mieszkańców, właścicieli już nie było, bo to wszystko dalej… Bo to pierwsza linia, więc oni gdzieś poszli w głąb Żoliborza, przenieśli się. No, te… Tą wódkę żeśmy wzięli i ja zaniosłem to do mamy. I mama wymieniła to na końskie… Nie.
5303
Jedną butelkę mamie dałem. Mama wymieniła na końskie mięso i upiekła nam kotlety. Ja przyniosłem takie trzy czy cztery kotlety dla nas, z końskiego mięsa. Bo jeszcze konie, jak gdzieś padały, to jeszcze… jeszcze były… To było ostatnie mięso na Żoliborzu – to konina właśnie. I mama od kogoś to kupiła, tą koninę, za tą wódkę i nam te kotlety zrobiła. A drugi… drugą butelkę wymieniłem na granat. Od kolegi, który był gdzieś tutej na tyłach, w środku. On miał granaty. A ja mówię: Po co ci granat? Nam na linii potrzebny. No i za tą wódkę ten granat od niego wzięłem.
5345
Albo też taka historia, że stoję w nocy w tym okopie… No to tak, wie pani, jakieś drzewo widać przed tym, jakieś kilkanaście metrów przede mną, to się tak ono mieni, a jest raz grube, raz cienkie, raz tam stoi ktoś za tym drzewem, to znowu go nie ma… Takie, wie pani, napięcie. I stale to… ten obraz jakby się zmieniał… jakby tam się coś ruszało. Ale się wypatrywało, czy tam Niemcy nie podeszli. No i podchodzi do mnie kapral, no, stary żołnierz z Wilna – bo to był oddział wileński w ogóle, z Kampinosu, który przyszedł – i… no i mówi: No co tutej stoisz tak? No, jak tam jest? Nie ma nikogo? I… on miał… I nagle huk, strzał. I, wie pani, obaj w tym okopie padamy w kucki. No to nie można upaść, tylko skurczyliśmy się, no bo wystrzał nad głową nam…
5409
On się poderwał pierwszy, mówi: Co, żeś się wystraszył? No, ja też wstaję powoli. A to okazało się, że jemu karabin wypalił. On miał na ramieniu karabin i miał głupi zwyczaj bawić się cynglem, spustem. A ruski… On miał ruski karabin. Te ruskie karabiny miały takie zabezpieczenie, że ono się ześlizgiwało. Bo niemiecki – to się przekręcało i on był pewny. A te ruskie miały taki jakiś… poślizgowe to zabezpieczenie, trzeba było odciągnąć i przekręcić… i on się czasami ześlizgnął. No i jemu… On miał odbezpieczony karabin, nie wiedział o tym i się tym cynglem bawił – i wypalił mu w tym momencie, gdy był koło mnie. On się zorientował, że to jego karabin wystrzelił, i wstał pierwszy. I mówi: Co, żeś się wystraszył? Tak że to taka historyjka.
5466
Kiedyś też taka była sprawa, ale to jeszcze z tego oddziału, gdzie byłem w tej… wojskach ochrony powstania. Wzięli nas do przyniesienia… Trzeba było przynieść olej z olejarni na Marymoncie. Każdy dostał dwie bańki i po cichutku – bo to było pod obstrzałem niemieckim, teren na Marymoncie – i żeśmy poszli do tej olejarni i… i te… te bańki, każdy przytargał. Bo tam były duże zapasy oleju, no i trzeba było to stamtąd jakoś przynieść, nie? Takim… Gęsiego się tam szło i potem z tymi bańkami się wróciło. No to też taka była wyprawa.
5515
Potem taka historyjka była… Ale… Żeśmy na zrzuty czekali na Dolnym Żoliborzu. Ale to nie pamiętam, z którego to oddziału to było, czy z żandarmerii jeszcze, czy chyba… czy… Chyba z ochrony powstania jeszcze. Na zrzuty czekaliśmy na ulicy Promyka, przy działkach. No i jaka historia… Ja mam granat jako… Jako uzbrojenie – granat! No, granat to żadna broń jest taka. A starszy był, no, z karabinem czy z pistoletem. We dwóch żeśmy tam akurat mieli ten posterunek jedny. I ktoś nadchodzi inny, i ja, no, krzyczę: Stój! Bo… Stój! Kto idzie? Bo strzelam! I mówi… I mówię: Hasło! On mówi hasło, no i pyta mnie: Odzew?
5576
A ja zapomniałem, jaki jest odzew hasła. No i teraz on mógł do mnie strzelać. No, że to jest ktoś nieupoważniony, że to szpieg, który od niego chce hasło, a sam nie zna odzewu. Dopiero ten starszy mężczyzna przyszedł, mówi: Widzisz, co żeś narobił! Służbisto! – mówi. – Chciałeś hasło, a sam nie pamiętasz! I powiedział to hasło, było w porządku. No więc taka beczka śmiechu była. Ale była poważna sytuacja, bo to w nocy. Tak to było z tym…
5617
No, z tego posterunku narożnego na ulicy Zajączka Niemców mieliśmy przez skrzyżowanie, w narożnych blokach po przeciwnej stronie. I widać ich było w piwnicznych okienkach – nieraz twarze było widać, jak tam wyglądali, jak zbliżył się do okna, to było widać twarze. No i myśmy sobie tak do tych okienek strzelali z góry, jak ja tam przyszedłem nowy. No, postrzelać sobie do Niemców, no to była wielka frajda. No więc… Ale mówią tak… takie było stanowisko… Ten dom był częściowo zburzony, więc się tam wchodziło na takie najwyższe… jakieś, powiedzmy, drugie czy trzecie… reszta była już zwalona… drugie piętro, i taka była ustawiona barykadka, zasłona z cegieł, a ja mówię: Uważaj, po jednym strzale chowaj się!
5669
No i ja sobie tam przymierzyłem, strzeliłem do tego okienka i się schowałem. Zaraz seria z karabinu maszynowego w nasze… w naszą pozycję. Oni już znali tą pozycję, skąd myśmy strzelali, wiedzieli i czekali. Jak od nas był strzał, to oni z karabinu maszynowego od razu w to miejsce walili. Dlatego mnie koledzy, ci starsi, już którzy znali to, uprzedzili: Po strzale pamiętaj… Chowaj się! Tak że można było przy tej zabawie… No, to była zabawa, wie pani.
5698
Ja współczuję starszym, dorosłym, którzy przeżywali powstanie. Dla nich to była… straszne przeżycie, męka. Dla mnie – chłopaka niespełna… nie siedemnastoletniego jeszcze – to była zabawa. Ja się nie bałem nic. Zupełnie. Strachu, śmierci to… to nie było. Strach dopiero poczułem ostatniego dnia powstania, jak zobaczyłem swoją krew. Jak dostałem w głowę, ranny. Dopiero wtedy za… bałem się, a tak to było jakieś wrażenie, ale emocjonalnie to było nie… Teraz wiem, jak dorośli musieli to strasznie przeżywać ciężko. Ale my, młodzi, to nie była… nie była dla nas… strach. Dopiero jak, wie pani, jak zobaczyłem, jak dostałem sam – wtedy.
5753
Aha, tam jeszcze… No, ja miałem zwykły karabin. Karabin, taki duży… jak na mnie, chłopaka małego, on był wielki. I miał kolbę ukruszoną tak w środku, to drewniane podłoże było… brakowało go część… części. I kiedyś na placu Wilsona byłem z karabinem i spotkałem kolegę od marianów, Radka… Radka… Radek… Architektem jest teraz. Boże, Radek… No, potem sobie przypomnę jego nazwisko. I tak żeśmy rozmawiali. I po wojnie go się pytam: Radek, myśmy się spotkali w czasie powstania? A on mówi: No tak, no przecież na placu Wilsona miałeś wygryziony przez myszy karabin. „Miałeś wygryziony przez myszy karabin” – on to zauważył i tak sobie zażartował, że wygryziony przez myszy karabin.
5814
No więc miałem ten karabin, no sobie z niego strzelaliśmy tam też do umocnień niemieckich na Dworcu Gdańskim. W dzień Niemców tam nie było, więc tam było bezpiecznie strzelać. Bo oni opuszczali tego… nie potrzebowali w dzień stać. W nocy pewno oni obstawiali to, ale nie zawsze też. I tak wieczorkiem, jak jeszcze było widać, gdzie są ostrzelnice tych bunkrów… Bo to było tak na wysokość… troszkę wyżej nad ziemią tylko, ale myśmy widzieli, które to są te bunkry. Oni nas widzieli, my ich. I strzelało się, ale z pocisków świetlnych. Bo część było pocisków świetlnych. Jak się strzeliło, to było widać, że się trafiło, bo się całe okienko rozjaśniło. To była też taka zabawa wojenna, była. Postrzelać. Trafisz w okno Niemcom, czy nie?
5877
Aha, ten karabin miałem. Ale któremuś z tych starszych się zepsuła pepesza. A pepesza to broń maszynowa: 72 naboje, bęben okrągły, duży, to już jest coś. No, ale zepsuta jest. Sprężyna pękła. No więc on mówi: Chcesz, Wojtek? Masz! No to ja ją wzięłem, ale z tą myślą, że sobie ją zreperuję. Założyłem na nią gumę od weka… Kiedyś były dobre gumy weka. Weki to są takie do konserw – szklane słoiki, one miały gumy, przez gumę się… było uszczelnienie. Taką gumę, jedną czy dwie, i tą rzeczywiście można było strzelić, ale tylko raz. To nie dawało odrzutu takiego, że… żeby można było serią strzelać. Więc raz można było strzelić przy pomocy tej gumy.
5926
Więc zaniosłem do pana Łuczaka na Czarnieckiego, tutej, żeby mi to zreperował. Bo tam była rusznikarnia, która całą okupację była… w podziemiach, w podziemiach była rusznikarnia. I poprosiłem go, żeby on mi to zreperował. On mówi: No, zostaw, ja będę miał tutaj sprężynę, znajdę, to ci zreperuję. Za parę dni jestem też tutej na Czarnieckiego, idę do niego: A, jeszcze nie zrobiłem, przyjdź za parę dni. No, ja przychodzę znowu za parę dni, ale patrzę: domu nie ma, jest kupa gruzów tylko… i na tych gruzach leży moja pepesza. Na wierzchu. I jeszcze na dodatek złamana. Nie dość, że była zepsuta, to teraz jeszcze złamana.
5978
Pocisk uderzył w ten dom i zawalił cały dom – zniszczone. Ale tam były dwa piętra w dół – schrony. Tam była strzelnica konspiracyjna, ta rusznikarnia. I tam… tam oni… Oni przeżyli to bombardowanie. No ale moja pepesza została już zupełnie zniszczona. Po wojnie okazałem się, że w tych schronach po… w tej rusznikarni kilka osób przetrwało aż do 17 stycznia, do wejścia polskich oddziałów do Warszawy. Przeżyli tam.
6020
I Mietek Rybicki tam przeżył, kolega szkolny później, po wojnie – kolega szkolny, Mietek Rybicki tam przeżył. I teraz on jest w Muzeum Powstania Warszawskiego, jest… Jako wolontariusz pracuje, ja go spotkałem tam. Byłem z wnukiem właśnie w Muzeum i Mietek tam jest. I on właśnie tam był tym robinsonem – to nazywają ich robinsonami warszawskimi, że przeżyli te… od upadku powstania do siedemnastego [stycznia], do wyzwolenia, w tym miejscu.
6058
Potem, w czasie powstania, jak dostawałem przepustkę, no to szedłem… szedłem coś… coś więcej zjeść – tam, do mamy. Ona mając ten sklep, było tam… Aprowizacja była u niej lepsza. Bo w tym sklepie były jakieś zapasy. A ja się w ogóle dziwię, że Żoliborz i w ogóle Warszawa dwa miesiące się przeżywiła, że ludzie, no, chyba nie umierali z głodu, no. Myśmy, powstańcy… No, było mało, ale nie było jakiegoś głodu, żebyśmy… Ja nie pamiętam głodu wielkiego. Zawsze było… codziennie coś do zjedzenia. Że to tyle żywności było w Warszawie, odciętej przecież od aprowizacji. Więc jak dostałem przepustkę, no to szedłem do mamy tam sobie coś pojeść.
6105
I kiedyś, pod koniec powstania, zachorowałem. Temperatura, zaziębienie… I poszedłem… poszedłem… Zwolnili mnie, karabin musiałem zostawić w plutonie i poszedłem – no bo tam nie było gdzie chorować, leżeć – do mamy. I… Aha, jeszcze wcześniej, jak chodziłem na te przepustki, no to mama bała się tam wejść, do sklepu, bo mieszkały w piwnicy – tam mieszkanie było w piwnicy – z tą swoją wspólniczką mieszkały, ale bały się po te produkty żywnościowe wychodzić na wierzch. Chociaż to nie było niebezpieczne, jak nie było ostrzału, to można było wyjść. No ale starsze panie bały się. No więc: Wojtek, idź tam, przynieś coś ze sklepu… to, a tamto, a owo. Wojtek, co ty siedzisz tak długo? Przecież ta mąka to stoi tu, a kasza tu. Co ty tam robisz?
6163
No ale w tym sklepie, pod ladą, był nielegalny wyszynk. Ale likierów. Wódek… A gatunkowy był likier wiśniowy, jakiś tam taki… pomarańczowy był, to było… ajerkoniak… Było z pięć likierów. I to dla wtajemniczonych klientów było po kieliszku na sprzedaż. Oficjalnie nie było tego, ale tam było i to… No i ja tam sobie pociągałem po każdym jednym. I to długo trwało. I od tej pory lubię ajerkoniak. No więc dlatego tam długo było. No i jak się zaziębiłem, to leżałem tam w tej suterynie, w tej piwnicy, u mamy.
6209
No i tu już się czułem dobrze, tak, miałem już wychodzić – i tu strzelanina. Bombardowanie, nawała ogniowa taka. Mówię: Uuu, to się atak zaczął… atak zaczął. No, już muszę iść, to już nie ma co. No i pożegnałem się i idę z tego Felińskiego, ulicy, idę w stronę Zajączka, do swojego oddziału. A tu cały czas jest bombardowanie i strzelanina, walka na Żoliborzu. I dochodzę do ulicy… Do alei Wojska… podwórkami, podwórkami… I na alei Wojska, przy placu Inwalidów, zastaję swój pluton.
6262
Oni się wycofali od Zajączka, wycofali się tutej. No, ja poszedłem… Atak się zaczął jakoś bardzo wcześnie. Ja tam się do nich zgłosiłem… no, nie wiem, koło której godziny, no ale w każdym bądź razie, że oni się już cofnęli te kilkaset metrów. I tam zastałem swój pluton, no ale… no, bez karabinu. – A gdzie mój karabin? – A kto tam wie twój karabin? No, każdy miał swój. No ale w piwnicy siedzą… No, od kogoś tam wzięłem karabin, on był zadowolony, że bez karabinu on nie musi iść na wierzch, że może siedzieć w piwnicy, bo on nie ma broni. – No to co będę…? I ja na… na… Żeśmy tutej wojowali.
6302
I w ten sposób, że… No, gdzie Niemcy? Niemcy są po drugiej stronie alei Wojska. I my na piętro wchodzimy drugie. Wchodzimy na drugie piętro i czołg stoi. Czołg stoi tak mniej więcej… prawie pośrodku placu Inwalidów, ale bliżej… bliżej tego bloku. To jest Mickiewicza 25 i plac Inwalidów – on zahacza – i wchodzi w aleję Wojska, część. On jest tak prosto, Mickiewicza, potem półłukiem plac Inwalidów i aleję Wojska – ten blok. I na placu Inwalidów stoi czołg zwrócony lufą w naszą stronę. My jesteśmy… my gdzieś na drugim piętrze, z góry na niego patrzymy. I jest z nami jeden z powstańców, ma rusznicę przeciwpancerną.
6357
Jedna rusznica u nas w oddziale była. PIAT-ów żeśmy nie mieli, bo PIAT-y to też broń przeciwpancerna, cięższa taka, grubszy kaliber. A to była… taki karabin przeciwpancerny, rusznica była. Strzelać? Nie strzelać? Strzelać? Nie strzelać? Cholera, no… Strzelisz, a on tą tylko lufę podniesie i ma nas tutej… No i żeśmy… żeśmy nie… nie strzelali. Z tej rusznicy trzeba go było dobrze gdzieś… A tu… Przód… On przodem stał, pancerz mocny, nie było słabego punktu, no więc nie strzelaliśmy.
6391
I potem gdzieś… drugi moment… Na dole jestem, na podwórku tego bloku. I w narożnym pomieszczeniu powinno być dwóch naszych… dwóch naszych wilniaków, dwóch takich przyjaciół z Wilna. Ja ich nazywałem „wilniaki”. Nocoń i… Nocoń i Zimoń, coś takiego, oni się nazywali, jak pamiętam. I ja zaglądam od podwórka do tego mieszkania, bo tam niski parter jest bardzo, tak że, powiedzmy, tak zajrzeć można na parapet, widać… I patrzę… I wołam… I coś mi majaczy, wie pani…
6437
Drzwi przeszklone między pokojem a przedpokojem czy kuchnią, jakoś tak, że widać takie nieduże okienko przeszkolone, matowa… I coś mi tam majaczy, cień taki. I ja się pytam: Wilniak, to ty? A on tak gwizdnął, zbił tą szybę i granat… Granat z tego pokoju, przez to okienko, przez… W ogóle tu nie było… nie było okna w ogóle, wie pani, szyb. I wyrzucił ten granat. Ten granat się toczy, ja widzę… tak… No i za załomek tego muru do drzwi wskoczyłem, stanęłem tak, że tego granatu nie widziałem. Eksplodował granat.
6478
I biegnę do piwnicy, i mówię: Panie poruczniku, Niemcy są tutaj. Tu, w naszym… – Gdzie? Gdzie Niemcy? I wyskakuje sierżant… nie, chorąży… chorąży… ale nie pamiętam jego nazwiska w tej chwili. Też z tych starych żołnierzy z Wileńszczyzny. Janeczek. Tak, Janeczek. Chorąży Janeczek. On miał pistolet… pistolet maszynowy, ale on był pijany, wie pani? Pijany. I ja mówię: Niemcy! A on, wie pani, staje pod tym oknem, w którym są Niemcy, i strzela po górnych piętrach. No, szczęście, że ci Niemcy… Aha, zaraz…
6538
Ja wzięłem jeszcze granaty dwa od chłopaków, bo tam część siedziała w piwnicy, wystraszona. I… – Dawajcie granaty! I: Niemcy są! Ja jakoś… Nie wiem, czy on pierwszy strzelał, a ja potem rzucałem granaty… Dwa granaty wrzuciłem przez to okno do tego pokoju. No więc oni… Oni nosa nie wysunęli, nie brali się do strzelania, jak tu jeden granat poszedł, drugi granat poszedł… No ale ten pijany, wie pani, zaczął strzelać.
6573
Bo potem, jak opowiadałem, powiedzmy, w którąś rocznicę wnuczce… I opowiadam tą historię, ona mówi: Co? Dziadku, to powstańcy pili? A ja mówię: Jeszcze jak pili! Mówię: Słuchaj, ja teraz rozumiem ich, że oni pili. To… to było… Taki stres, że myśmy byli… Niepotrzebna nam była wódka, bo myśmy byli młodzi, myśmy się nie bali, ale starsi… To przecież to straszna rzecz. To się nie ma co dziwić, że oni nie wytrzymywali tego. I to przecież to on całą wojnę tak… z Wileńszczyzny szli, walcząc. Więc taka historia tutaj z tym była. Co tam…?
6617
Aha, i teraz… Więc jak są… Niemcy już weszli, bo oni… oni weszli… Był rów łącznikowy, okop taki, przez aleję Wojska. I tam mnie wystawił dowódca posterunku, żeby pilnować tego. W ogóle on… Dowódca siedział wystraszony w piwnicy, ja go nie widziałem na wierzchu… Nie widziałem go na wierzchu. Niestety, ale zestresowani byli. I nie był obstawiony. I Niemcy weszli tym okopem i wspięli się… po prostu tam było takie… taka, wie pani, osłonka żelazna dla winogrona. Winogrono było, kiedyś rosło – i takie były, wie pani, pręty. I ten Niemiec jak po schodkach po tym… i wskoczył do tego mieszkania.
6679
Bo idących tych Niemców… Czy ja ich widziałem, idących tym okopem? A w tym narożnym właśnie, gdzie oni wskoczyli, Niemcy, to powinni być ci dwaj wilniacy nasi. Ale oni nie weszli do tego mieszkania, bo drzwi były zamknięte. Zamiast przez okno wejść tam – no bo to dla chłopaka żadna sprawa była, wskoczyć w okno – to oni nie weszli, bo okno było… bo drzwi były zamknięte. I oni nie obsadzili tego… tego… I Niemcy przez ten okop wskoczyli tutej. To była ta historia z tym okopem. No więc rozkaz: Wycofujemy się! A ty, Kurek – bo ja miałem pseudonim „Kurek” – sprawdź piwnicami, czy jest przejście do końca, dalej.
6727
No więc ja idę tymi piwnicami, piwnice zatłoczone, ludzi pełno, bo to wszyscy… To już było… nie pierwsza linia, gdzie ludzie uciekli, tylko to już był środek, więc ludzi pełno. Ja… I nikt nie był w domu, tylko wszyscy w piwnicach siedzieli. Więc się przeciskam, przeciskam, jestem gdzieś tak… w jakimś miejscu – potem się okazało, że gdzieś w połowie tego łuku, tak jak jest teraz PKO – i eksplozja. Huk, smród, dym, żrący pył taki w oczy, nic nie widać… duszę się, wie pani, bo to trotyl. Po pocisku – trotyl. I… i wszyscy… uciekać! Wie pani, do jednych drzwi.
6776
I ja widzę, że mi karabin wyrwą, za chwilę zgniotą, więc tak się szarpnęłem – i karabin, i siebie – i w taki zaułek, wie pani, w kąt między ściany dwie wcisnęłem. Stanęłem i ten cały tłum, wie pani, przewalał się przede mną. No bo nikt tam do kąta nie lazł, tylko na schody i uciekali. Jak oni przeszli, to okazało się, że Niemcy goliata podsadzili. Wie pani, co to goliat? No więc goliata podsadzili i on eksplodował tutaj, jak ja byłem w tej piwnicy. Wyszedłem, jak już pusto było, za chwilę… Chwila, wszyscy uciekli. Ja nie wiem, gdzie oni pouciekali dalej, bo nikogo nie było.
6821
I wyszedłem na klatkę schodową na tym parterze. Ale nie widzę, duszę się… I jakieś drzwi są, otwieram – taka stróżówka. Patrzę, wiadro z wodą i miska! Pełne wiadro wody! Ktoś sobie zostawił. No więc napiłem się, umyłem się, przepłukałem gardło – no, odżyłem. I oczy przemyłem, no już widzę! I na tym… na tej klatce schodowej ten… taki… ten parter, wejście pierwsze na schody, patrzę… Stamtąd widać ten przesmyk między tymi… tym blokiem, placem Mickiewicza 25, a willami na… a willami na alei Wojska. Tam garaż taki jest i tam Niemcy przeskakują. Tacy… jeden, drugi przeskakuje. Stamtąd, gdzie myśmy przed chwilą wyszli, gdzie jeszcze nasi zostali. Nasi zostali, ja wyszedłem stamtąd.
6892
On kazał mi sprawdzić przejście piwnicą. Ale przejście piwnicą nie było przez cały blok, tylko na tym łuku się kończyło. Łuk się kończył i się kończyło przejście, bo tam była brama wjazdowa i pod bramą nie było przejścia piwnicznego. I ja tam wyszedłem po tym wybuchu i patrzę, że tam Niemcy przeskakują, a nasi… A nasi są w tym narożniku w piwnicy. I… To ja wyciągnęłem jakąś szafkę, nocną taką, na nią położyłem poduszkę, karabin – i jak Niemiec idzie, to strzelam. Tak pojedynczo, jak oni przeskakiwali, to ja strzelałem do nich. I po paru tych strzałach chorąży taki…
6940
To był chorąży, który był w intendenturze u nas, zajmował się kuchnią. Miał pistolet maszynowy, elegancki, chyba włoską biretę miał nawet – to był taki znaczny, elegancki pistolet maszynowy włoskiej produkcji. I… to był Śnieć, Śnieć. Plutonowy Śnieć. Tamten Janeczek, co był pijany, to był Janeczek, plutonowy Janeczek – a to był chorąży… chorąży Śnieć. I on wierzchem, górą szedł. Bo jak ja nie wracałem, to był ten wybuch, oni go… posłali go górą, tutej.
6981
I on doszedł i mnie tam zastał. Widzi, co jest. Mówi: Słuchaj, po powstaniu do KW cię podam. To nie Komitet Wykonawczy, tylko Krzyż Walecznych. – No, teraz ja będę tu cię osłaniał, strzelał, a ty biegnij z powrotem do dowódcy, powiedz, że trzeba się wycofywać. Piwnica zawalona. No i on tutej parę serii strzelał, jak ci Niemcy tam przebiegali… czy na zapas strzelał, żeby nie przebiegali. Ja tam pobiegłem, bo to tam jest, powiedzmy… stu metrów nie ma ten kawałek. No, zameldowałem, jak jest, i cały oddział się wycofał. Wycofał się oddział z tego odcinka.
7031
I przeszliśmy na Mickiewicza 27. Przez Mierosławskiego przeszliśmy do Mickiewicza 27. Tam na szczytowej ścianie, od Mierosławskiego, jakieś drzwi były i… To było już tak gdzieś po południu. Po południu… I tam widziałem rannego, w tej piwnicy. Obnażony… obnażony zupełnie, wnętrzności jakieś tu na wierzchu, sanitariuszki tam go coś opatrywały. Ale to widziałem – ten brzuch strasznie zraniony, skrwawiony. To pierwszego takiego rannego widziałem w tej akcji.
7081
Bo tak w czasie powstania to tylko widziałem konie, przedtem, zabite. Nie widziałem żadnego zabitego. Aha, jednego zabitego widziałem, tak. Jak przyszedłem na Dworzec Gdański, tu, na ten… nie na Dworzec, tylko na Zajączka, do tego plutonu 207… to mi pokazali, w kartoflisku leżał jeszcze jeden powstaniec, w takich butach z cholewami, którego nie mogli zdjąć, bo to było pod obstrzałem, zabity. To jeszcze wtedy… wtedy on leżał. On został do końca powstania, nikt tam po niego nie mógł pójść, bo to było… Niemcy strzelali przecież tam, jak ktoś się pokazał. To widziałem tamtego zabitego i potem… potem tego rannego.
7124
I w tym budynku 27 dostałem taką pozycję do… w pokoju na parterze, we dwóch. We dwóch na parterze, od strony podwórka, od strony ogrodów. Bo to tam na ogrody wychodziło. Tam było podwórko, potem płot, taki z siatki, i ogrody od willi, które są po drugiej stronie. I myśmy tak w tym pokoju stali po tym… po południu. No, jedzenia żadnego nie było. Co zjadłem rano, u mamy tam, jakiś… w taki… jakieś na chybcika śniadanie przed wyskoczeniem, no to… to nic więcej nie było. Nie miałem jedzenia żadnego.
7176
I w tym pokoju, no, taka historia jest. Tam są dwie historyjki. Jedna sanitarna, higieniczna. Potrzebuję się załatwić. No, nie chcę w cudzym mieszkaniu brudzić. Z posterunku zejść nie mogę. Zresztą sanitariaty… wody nie ma, nieczynne. No, co tu zrobić? Jest nas dwóch tylko. Znalazłem słój – szklany taki, duży słój. Taki prosty, tu z wywiniętymi takimi brzegami. No, zamiast nocnika użyłem tego słoja. Postawiłem go w kącie. Jestem spokojny, nikomu nie nabrudziłem w domu. No i dalej – przez to okno patrzymy, czy tam Niemcy nie… nie są… w te ogródki nie włażą, nie zachodzą nam od boku.
7231
W pewnym momencie biegnie Niemiec. A my jesteśmy w dwóch, stoimy z karabinami, leżymy przy tych… na parapetach mamy karabiny. Ten Niemiec przebiegł i za nim drugi. Tego żeśmy przepuścili i ja mówię: Słuchaj, ja strzelam pierwszy, ty poprawiasz. I ja strzelam do tego drugiego Niemca… – oni byli w odległości jakichś dziesięciu metrów, jeden za drugim biegł – …do tego drugiego, a ty poprawiasz. No, ja strzeliłem, ale to, wie pani, nie wiem, co się dzieje. On mi mówi potem: Rzucił karabin i ucieka. Bo on spokojnie patrzył. Wie pani, ja tylko patrzyłem na muszkę i na cel. On mówi: Rzucił karabin i ucieka. I uciekł z powrotem.
7275
Za chwilę ten drugi usłyszał, że jest strzał z boku – ten drugi ucieka. Więc mierzymy do tego drugiego. Ale tam, w tej willi naprzeciwko, było wyjście na ogród i były schody, takie podwójne, że, wie pani, jak wychodziło się z pokoju, to na lewo i na prawo były schody. Tu był murek taki – te schody były całe nie balustradką, tylko murkiem zasłonięte. Tak że można było wbiec, potem płaskie – tu, gdzie były drzwi – i znów schody w dół. I cały czas to było murkiem zasłonięte. Takim, no, jak to… do pasa murek.
7314
I ten Niemiec wbiegł na te schodki po tym murku. I ja widzę go, ten murek, pokój za nim ciemny… i tylko grzbiet tego Niemca. I celuję, strzelam – i pocisk poszedł… poszedł nad nim, w ten pokój. A w pokoju – tu już było szarawo tak – rozbłysło się, bo akurat trafiłem, że był pocisk świetlny i na tej ścianie się rozbłysł, tak że było widać, że… gdzie… gdzie pocisk był, jaki był tor pocisku. No i ten Niemiec nam uciekł. No ale ten jeden… ten jeden – ranny. Tak żeśmy tutej zatrzymali przechodzenie tych Niemców tymi ogródkami.
7356
No i jakoś już ciemno się zrobiło. I jest rozkaz, że wycofujemy się z tego budynku. Więc idziemy tak szeregiem, jeden za drugim, do klatki schodowej narożnej, gdzie Mickiewicza się kończy, zaczyna plac Wilsona. Po jakichś deskach, po jakichś dziurach, bo to były stropy pozawalane, no, było zniszczone, więc po jakiejś desce się przechodziło tak nad piwnicą zwaloną. I tam żeśmy przeszli przez plac Wilsona i na Krasińskiego.
7393
Więc wieczorem… wieczorem przeszliśmy… tak gęsiego żeśmy szli, jeden za drugim, na… z placu Wilsona… przez plac Wilsona na Krasińskiego 8, do budynku. Ten budynek jest usytuowany między ulicami Dziennikarską i Karpińskiego. I to była nasza pozycja. Tam żeśmy do rana byli. No i rano zaczęło się… znowu ostrzał niemiecki. Jeszcze była taka historia, że tam były… Brama, od strony ulicy Dziennikarskiej była brama wjazdowa na podwórko tego budynku. I ja ją zaminowałem, kładąc, powiedzmy, koło bramy tam granaty, przywiązując je jakimiś sznurkami, że w razie by ktoś pchnął bramę, no to zawleczki wyskoczą i granaty eksplodują. To było jedno.
7458
Potem, w ciągu dnia, na środku tego stałem podwórka. To było gdzieś tak chyba… koło południa może… i Niemcy strze… Jakiś pocisk uderzył w skrzydło tego domu, od strony Dziennikarskiej. Wybuchł i ja dostałem w głowę jakimś odłamkiem czy cegły, czy pocisku. W każdym bądź razie pierwszy raz zobaczyłem swoją krew na ręku, jak się pomacałem po głowie, co jest. No bo to nie było duże, tam skórę po prostu rozcięło. Ale wtedy zaczęłem… zaczęłem się bać.
7509
I z tym pociskiem była taka historia, że w oddziale jeden chorąży miał hełm… hełm niemiecki. Ale nosił te dwa dni jakoś i było mu za ciężko, i oddał mnie ten hełm. Ja ponosiłem z pół dnia – to człowiek nieprzyzwyczajony, dzieciak, hełm… to… to ciąży. I nie chciałem już go nosić i oddałem trzeciemu koledze. I teraz, jak ten pocisk uderzył, to ten chorąży dostał w głowę – w tym budynku. Wynieśli go z powstania, koledzy, na drzwiach. Na drzwiach go nieśli. Mózg był chyba na wierzchu, to było straszne. On jeszcze żył, ale w okropnym stanie. Więc żeby on tego hełmu nie oddał, toby była rana dużo lżejsza. Ja, żebym nie oddał, też bym nawet nie był draśnięty. Tak że taka historyjka z takim hełmem.
7574
A co do hełmu, to jeszcze taka z wcześniejszych dni powstania, takich początków… To spotykam w domu… To był „Feniks”. Tu, na placu Wilsona, dom jest taki, budynek, spółdzielczy, nazywa się „Feniks”. I tam na podwórku kiedyś jestem i spotykam kolegę, on się nazywał Cerfas – od marianów kolega, z gimnazjum – i ma hełm, i czyści go, wymywa krew z niego. Z krwi go myje od środka. Tak na podwórku siedzi, na ławce, i ten hełm tam czyści. Ja mówię: Co to takiego? A… – mówi – A to dopiero żeśmy co tu Niemców załatwili i zdobyłem hełm. Tak że taka historyjka była, z hełmem też.
7628
Teraz, w tym momencie… U nas ja nie widziałem sanitariuszek, dziewczyn, no nie widziałem nigdzie. Jak zostałem ranny, one nie wiadomo skąd się znalazły. No, w jednej chwili były przy mnie, no. Byłem zaskoczony. To do dziś pamiętam. Tak ja nie pamiętam, nie widziałem tych dziewczyn, a jak był ranny, to one się znalazły. Teraz, po jakimś czasie, tak… Byliśmy tak zdecydowani, że już koniec, do końca trzeba walczyć, nie ma odwrotu – i to już trzeba stać na stanowisku, nie ma się co chować, bo tutej jest i tak sprawa stracona, i tak wszyscy zginiemy. Bo jak Niemcy nas wezmą do niewoli, to i tak wystrzelają, to nie możemy się oddać jak Żydzi w getcie, bez walki, tylko do końca walczyć.
7690
Ale przyszedł potem wiadomość, że wieczorem się przebijamy, jest atak na Wały Wiślane, przez Wisłę do ruskich się przebijamy, na stronę praską. Wtedy wszyscy zaczęli… Już stracili ducha do walki. Już zaczęli się chować, każdy już myślał, jak przeżyć do wieczora, żeby jeszcze… że jest jakaś szansa. Jak nie było nadziei na przeżycie, to wszyscy jakoś tak twardo byli. A jak pojawiła się szansa, że można ocalić się, przeżyć, to po prostu bali się już. I ja to… to też tak przeżywałem. No i potem, oprócz tego, że byłem to ranny, to to też… to mnie załamało.
7735
I następny moment jest taki, że Niemcy puszczają goliata z parku na Krasińskiego – tutej, przez ulicę Krasińskiego na ten budynek goliat idzie. No więc krzyk jest, że: Goliat! Goliat! No to wszyscy uciekają, bo to wiadomo, że to będzie zaraz eksplozja. Co prawda te eksplozje goliata nie były takie groźne, jak się wiedziało o tym. Bo już od podwórka… W drugim budynku już można było przeżyć. To tylko on zwalał pierwsze… pierwszą ścianę. A druga ściana już tam… Tak jak tutej, tą frontową ścianę rozwalił, a już dalsze ściany były zachowane. On nie tak w głąb… W górę. W górę to szło, to już do samego, powiedzmy, dachu spadał cały front. Ale na szerokość, powiedzmy, takich dziesięciu – piętnastu metrów najwyżej, i tylko w głąb na jeden pokój.
7796
No więc myśmy uciekli… Uciekli. Schowaliśmy się w bocznej… w bocznym skrzydle od tej Karpińskiego ulicy. I patrzymy… Taki z okienkiem, z oknem na podwórko… na podwórko. No więc ten eksplodował, ten goliat. Jakaś jest cisza. No, my czekamy, gdzie tu się Niemcy pojawią, bo oni zaraz po tym atakują, wchodzą… piechota wchodzi po goliacie. I jeszcze jest taki kurz, dym od tego goliatu, bo to i podwórko też… to zadymione było, bo to, chociaż ściany tylne nie są zwalone, ale ten kurz wszędzie się rozniósł po całym podwórku. I taka…
7847
I to już tak jakoś szarawo było wtedy. I biegnie jakaś postać przez podwórko skosem, tak w naszą stronę, do płotu. Bo taki był płot murowany, parkan taki na dwa metry chyba, z cegły, który zamykał to podwórko od strony ulicy Sułkowskiego. I biegnie. I mówią: Niemiec! Strzelamy! I tam było… Dwóch miało pistolety maszynowe, ja miałem… ja miałem karabin… karabin zwykły. – Ale nie, nie strzelaj! Bo to… bo to nasz! W hełmie. Może któryś z naszych! I: No… No, strzelaj! – Nie, nie strzelaj, bo to… bo to nasz biegnie! I taka była dezorientacja.
7894
On, ten żołnierz, podbiegł do tego muru, coś tam zostawił i ucieka w drugą stronę. I my krzyczymy: To Niemiec! Niemiec! Strzelaj! I w tym momencie to, co on podłożył… On podłożył minę pod ten płot, żeby wysadzić płot, żeby mieli przejście w głąb, dalej… I ten dym go zasłonił, kurz – i już nie było. No więc wtedy żeśmy zdecydowali się wycofywać przez Krasińskiego 10, ale to były same ruiny. To było dosłownie kupa ruin. Dalsze… Aż do placu Wilsona. Bo ten budynek 8 to stał, tylko ten goliat mu wyrwę zrobił, a już Krasińskiego 10 i dalsze do placu Wilsona to było sama kupa gruzów.
7942
I my po tych gruzach wierzchem – tak na wysokości pierwszego piętra te gruzy były – żeśmy szli w stronę placu Wilsona. Stamtąd znowu idą powstańcy, mówią: Tam Niemcy, z tej strony. No to… No to tu nie można, tu nie można… Więc wróciliśmy do tego naszego domu i weszliśmy w ulicę Sułkowskiego… Sułkowskiego to jest, tak. Sułkowskiego. I ten… Tam taki ten płot właśnie, który on wysadził częściowo, dalej tam był. I myśmy płot… za tym płotem się schowali. I chcemy przebiegać do… przez ulicę na drugą stronę.
7986
Ale Niemcy zaczęli strzelać seriami po oknach tamtego budynku i gdzie, powiedzmy, w tynk trafiły pociski, to takie fontanny tego pyłu – pyłu z tynku, cegły – wyskakiwały. To był taki widok… Tak jak się w wodę rzuci kamień, to do góry takie krople wyskakują z wody, taka fontanna, tak tutej z tego domu takie… jak seria leciała, taka… tynk… tynk leciał, takie fontanny tynku. To w oczach mam. I pod tym murem jakoś byliśmy, do…
8025
Kolega wskoczył do jednego z narożnych pokoi, w… Narożny dom, Sułkowskiego… Sułkowskiego i Dziennikarskiej. I ja nie wiem, jak to było, Niemcy rzucili granat czy coś wybuchło i on dostał – ale nos miał podrapany. Ale nie wiemy właściwie, on nie widział sam, skąd był w tym pokoju jakiś wybuch i miał nos… to tak niegroźnie… To właśnie ten Leszek, Leszek Miler, Miler. Milk, Leszek Milk – on Leszek Milk się nazywał, Leszek Milk.
8066
Stamtąd żeśmy Dziennikarską pobiegli jakoś tak chyłkiem, pod płotami, i chcieliśmy na Dziennikarskiej wejść do któregoś z domów. Tam są takie szeregowce, jeden przy drugim, nie ma przejścia do ogrodu, trzeba przez mieszkania przejść. I dobijamy się do jakiegoś mieszkania i… no nie… Drzwi zamknięte, no więc wojskowym sposobem – strzelamy w zamek. Raz, drugi, trzeci, a tu jesteśmy… A to się spieszymy, bo jesteśmy na linii strzału Niemców. Bo Niemcy już w tym bloku, w który myśmy opuścili, Krasińskiego 8, już Niemcy tam się zainstalowali i zaczynają stamtąd strzelać. I… A my jesteśmy na widoku stamtąd, z górnych pięter tego domu.
8126
No więc ten zamek nie puszcza. I tam się ktoś odzywa: Panowie, zaraz, zaraz, ten zamek zawsze się tak zacina, to ja zaraz otworzę, zaraz otworzę. No i on otworzył. Ja nie wiem, jak on otworzył parę razy przestrzelony zamek. Myśmy nie mogli go, strzelając, otworzyć – on go otworzył. Weszliśmy przez ten dom do ogrodów i jakoś ogrodami żeśmy pobiegli w stronę ulicy Krasińskiego z powrotem, do budynku… Tam mieszkała dentystka, pani Gregerowa. To jest tu, na samym początku, blisko Krasińskiego – pierwszy dom chyba od Krasińskiego na Dziennikarskiej. No i tam żeśmy zastali nasz pluton. Był dowódca, porucznik „Lot” – „Lot” i „Jaskólski”, dwóch było tam poruczników. Chyba „Lot” był dowódcą, bo Jaskólski był zastępcą. [...]
8190
…do domu pani Gregerowej. I tam był… Takie… takie dwie historie: że ten atak na Wał… wybrzeże… na Wał Wiślany był, ale nie udał się, nasi się wycofali. I jeden z chłopców przybiegł i u nas tam się schował, właśnie w tym domu, w piwnicy u pani Gregerowej. Miał granat, taki członkowy granat niemiecki, ale okazało się, że sama spłonka była, na wierzchu tylko. Ten zapalnik. Zapalnik. W czasie, jak tam był, to spadł mu albo mu odstrzelili cały ładunek wybuchowy. To wielkości, powiedzmy, pięści jest, tam, ładunek wybuchowy tego… taka… cylinderek jest.
8248
Tak że on przybiegł bez tego ładunku, bo sam granat miał trzonek, tylko za paskiem, z tą spłonką. Tą spłonkę, jakby gdzieś uderzył, to też ona eksploduje, to też poranić może. Ale tak że… Właśnie, no nie wiem, czy jemu odstrzelili tą… ten materiał wybuchowy, bo sam materiał uderzony nie wybucha. Musi mieć zapłon od środka tą… To było to. I to był kolega Bogdan Turos. Potem byłem z nim w niewoli. On był z harcerskich oddziałów. Potem skończył medycynę, był lekarzem sportowym w AWF-ie.
8285
A druga historia: to tam… To byliśmy głodni, bo dwa dni nie jedliśmy, więc zaczęliśmy po pokojach, po mieszkaniach, po kuchni, szukać coś do jedzenia. No i znaleźliśmy woreczek z cukrem. Taki nieduży, no, wielkości… ćwierć kilo woreczek cukru, tam nie było pełno – powiedzmy, na dnie tego było z ćwierć woreczka tego cukru. I stoimy we trzech na środku pokoju i chcemy odwiązać ten woreczek, żeby ten… do cukru się dostać. Nagle pada strzał i, proszę pani, między palcami – bo żeśmy tak we dwóch to rozplątywali – pocisk przeleciał. No i nic nam nie zrobił, nic nie drasnął nawet.
8335
Myśmy stali tak jeden obok drugiego – ten trzeci stał gdzieś z boku – i ten pocisk tak… I między palcami nam przeleciał. Od razu żeśmy padli. Okazało się, że to, co wcześniej żeśmy mówili, że Niemcy nas już mieli na oku z górnych pięter tamtego budynku, no to tutej on nas… nas jakiś snajper przyuważył. Ale mieliśmy szczęście tu – no, w ręce… No, nikt… nikogo nie… nie skaleczony, nic. Tak że to było… I stamtąd… Do wieczora żeśmy dotrwali i już przyszedł rozkaz, że jest kapitulacja, że na warunkach honorowych tutej powstanie się kończy na Żoliborzu.
8377
I żeśmy stamtąd przeszli przez budynek właśnie „Feniksu”… „Feniksa”… „Feniks”, tą spółdzielnię „Feniks” – przez podwórko ich od ulicy Mickiewicza, bramą przez podwórko do Słowackiego. Słowackiego wyszliśmy na plac taki, był… gdzie teraz jest szkoła i bazarek… Szkoła i bazarek taki handlowy jest tu w tej chwili. Tam był plac taki, nawet z takim małym dołkiem jakby, pusty, i tam żeśmy składali broń. Niemcy stali… No, to już i w „Feniksie”, już stali co kawałek… niemieckie jakby takie patrole stały. I tam z koszami… Kosze takie od bielizny, wiklinowe jakieś… I tu się pistolety do jednych, karabiny, granaty do drugich – tam się oddawało broń.
8437
I z tego placu żeśmy… Tam już uformowano kolumnę, czwórkową, i żeśmy poszli gdzieś w stronę Bielan, do… w stronę AWF-u. I na Marymonckiej ulicy, tak nie dochodząc do AWF-u, kolumna się zatrzymała i dłuższy czas żeśmy tam… Tam był postój, no, nic my nie widzimy, coś jest… Żeśmy się pokładli na bruku – tam był bruk wtedy jeszcze chyba – na bruku. Jakaś gałąź odstrzelona leżała, to pod głowę… na tym głowę położyłem i tam sobie spałem, dokąd mnie nie obudzili. I znowu marszem w drugą stronę, na Powązki – i tam, na Powązkach, w jakiejś hali… w jakiejś hali dużej nas zatrzymali, ulokowali. I do rana tam żeśmy byli.
8499
I następnego dnia rano podstawili samochody takie z przyczepami, ciężarowe, i do Pruszkowa nas zawieźli. W Pruszkowie duża hala taka i tam, no, kilkuset czy… ja wiem… tam sporo, dużo nas było. Ale nie było… tłoku za dużego tam nie było. I przywożą w południe jedzenie. No, kocioł… Kotły takie wojskowe, te duże. No ale czym to jeść? No, kto miał łyżkę, jakąś menażkę, no to podstawiał i miał jedzenie. Myśmy tam jakoś tak we trzech się trzymali, koledzy – no, nie mamy ani łyżki, ani nic. Żeśmy wyszli z niczym.
8548
Aha, jeszcze… Z powstania wyszedłem, to miałem taką piętkę chleba. Znalazłem tam u Gregerowej, w tym domu, i ją jadłem przez noc, jak żeśmy tam szli, pod AWF-em. No ale zjadłem do połowy, a drugą połowę sobie zostawiłem na drugi dzień. I na drugi dzień, jak popatrzyłem, to ona cała robaczywa była. To już wyrzuciłem, już nie kończyłem jej. Taka piętka była… To było takie też przeżycie.
8579
Aha, więc wracając do tego… tych kotłów. No, nie ma co. No więc co? Myślę… Szukam, co by tu znaleźć? Znaleźliśmy reflektor od latarni. Ale to, wie pani, takiej średnicy… no, ponad pół metra, większe… no, to… oj, 70 centymetrów. Taki, wie pani, jak to jest taki lejkowaty, duży. No ale on ma dziurę na końcu na żarówkę. No to ja… No, dobrze, to sobie dam radę. Jakieś szmaty znaleźliśmy, szmatą żeśmy zatkali tą dziurę i z tą michą taką – to na dziesięciu by było co jeść – poszliśmy i dostaliśmy swoją porcję. No i czekaliśmy, jak gdzieś tam koledzy skończyli jeść i łyżki żeśmy pożyczyli. No i tym sposobem żeśmy obiad mieli. Takim… W takiej misce.
8636
Mówią, że żołnierz musi nie tylko o karabin dbać, ale i o łyżkę. To jest niezbędna rzecz do przeżycia wojny. No… Aha, i tam przy… To było ogrodzone, taki dziedziniec był przed tą halą, drutami ogrodzony. I myśmy tam sobie wychodzili, pogoda była dobra. I patrzyliśmy, jak cywilna ludność przechodziła, no, jakieś 20 metrów przed tymi drutami. Tam droga była, taka wewnętrzna, tych całych zakładów w Pruszkowie. I przechodzili cywile przywiezieni z Warszawy. I w pewnym momencie patrzę i idzie moja siostra cioteczna.
8679
Idzie siostra cioteczna z córeczką na ręku, bo ona miała taką… urodziła się w 1939 roku, więc to jakoś tak pięcioletnią wtedy dziewczynką na ręku… z mężem. Właśnie oni mnie widzieli, no to ja byłem… obandażowaną głowę miałem, tak że po wojnie to już się sprawdziło, że oni mnie widzieli też, że: A, miałeś obandażowaną głowę, to myśmy cię widzieli. Bo myśmy pomachali sobie. Ale to nie było wiadomo, kto do kogo machał, bo to wszyscy machali do wszystkich. Tak że tutej jeszcze takie spotkanie było z rodziną.
8715
I ich wywieźli w Krakowskie. Były w Imbramowicach w klasztorze – u sióstr w Imbramowicach. Część była u chłopów, u gospodarzy, a część była w klasztorze. No, tam była… Zebrały się razem: mama moja, ciotka – znaczy: siostra mamy – ta siostra cioteczna z mężem i z córką. Bo w tych Imbramowicach kapelanem był nasz kuzyn, ksiądz Józio – Józef Jagodziński, którego Niemcy z Przasnysza wyrzucili i on tam… tam się… tam w czasie okupacji tam był. A te takie dwie starsze ciocie, Sieragowskie, które mieszkały z nami na Czarnieckiego, no to jedna gdzieś jechała na wozie, ją wieźli, ona zmarła, a… To ciotka Hela. A ciotka Józia przeżyła i po wojnie we Wrocławiu mieszkała.
8791
Po paru dniach załadowali nas do wagonów towarowych i wywozili do Niemiec, w głąb Niemiec. No, w tym wagonie było… Bardzo ciasno było, żadnych sanitariatów nie było. Od czasu do czasu ten pociąg stawał – no, nie wiem, czy raz dziennie, czy dwa razy dziennie – gdzieś w polu. No to wszyscy wybiegali w pole, Niemcy patrzyli tylko, żeby ktoś nie uciekł, no i można było wrócić. W ten sposób były potrzeby sanitarne załatwiane w czasie drogi. Jakiegoś picia, coś, jedzenia to nie pamiętam. A ta podróż trwała chyba, no, ze dwa dni jakieś. Dwa, trzy – ale dłużej chyba nie.
8843
I przywieziono nas do stalagu XI-A Altengrabow. Stalag 11 A Altengrabow. Tam rozlokowano nas w namiotach. Słoma była jakaś do spania. Nawet chyba sienników nie było, tylko słoma. Tam już takie błotko było, to już było zimnawo. No, ja miałem taką tak zwaną fufajkę. To były takie sybirackie, watowane… waciaki. Po wojnie to było jako waciaki, robotnicy mieli, bo to… To z Rosji przyszło do nas – takie ubrania robocze, zimowe. A ten waciak dostałem od jednego pana w czasie powstania, który mieszkał tam, gdzie mama miała sklep. On był na Syberii przed… w czasie pierwszej wojny światowej i sobie ten waciak przywiózł, chyba na pamiątkę. I on mnie to dał.
8905
Ja już drugi miesiąc w powstaniu to byłem w tym waciaku. Jak były zimne noce, to mnie chronił. No i w tym właśnie też jeszcze tam, w niewoli, byłem. No i co jakiś czas przychodzili… Taka była akcja werbowania do robót. Bo oficerów, według konwencji międzynarodowej, nie wolno zatrudniać do pracy, a żołnierzy można. Więc przychodzili i tam mówili, że tutej… tu, gdzieś tam… to do jakichś kamieniołomów, to do tego… To ja się tam nie pchałem do kamieniołomów. Gdzieś tam do lasu też się nie pchałem. A tu słyszę: do cukrowni potrzebują. Mówię: O, jak cukrownia, to coś… Będzie cukier, będzie coś do jedzenia. I tam zgłosiłem się.
8957
Zgłosiłem się do tej cukrowni. I nas tam zabrano wtedy stu dwudziestu. I wywieziono nas do miejscowości Wegeleben. Wegeleben. Zakwaterowano nas w takim jakimś… ni to szkoła była… jakiś taki murowany, z czerwonej cegły, piętrowy budynek. Piętrowy czy dwupiętrowy… No, bardzo ciasno było. Tam żeśmy na piętrowych pryczach spali, to tak… Prycza, na pryczy czterech. Podwójne prycze i tak czterech na jednej pryczy, jeden przy drugim było – na dole, na górze. I… no, tam były już wszy. Tam już żeśmy dostali wszy. I to już nie było żadną… żadnym, powiedzmy, dyshonorem, bo każdy obierał się z wszy, ile… ile wlazło, ile mógł. Tam chodziliśmy do pracy.
9020
Aha, dostaliśmy takie niemieckie stare mundury, przefarbowane na taki ciemnozielony, zgniły, bardzo ciemny kolor, taki niebiesko… niebieskozielony… z dwoma literami „KG”, „Kriegsgefangenen” – białą farbą namalowane, na całe plecy takie wielkie dwie litery. Jakieś buty tam dostaliśmy. No, w każdym bądź razie… no, to nie było na… jak na… na jesień, potem na zimę, nie było… Płaszcze… płaszcze też chyba były. I pracowaliśmy w cukrowni. Ja dostałem się do takiej… do Zuckerlager. To było… magazyn cukrowy.
9066
No ale tam się ładowało worki z cukrem, układało na sterty takie w magazynie, potem to się przekładało gdzieś tam do transportu. No, ale co… To były worki pięćdziesięciokilowe. No, ja byłem za słaby, żeby tam robić. No, koledzy byli silniejsi, starsi, no to pomagali, to jakoś tam było. Tam… Można było w takim worku zrobić dziurę i cukru się najeść. Ale jeden z tam… z powstańców załatwił tak, żeby mnie stamtąd odsunęli. Bo on chciał… on chciał wejść do tego magazynu cukrowego. Jak się okazało… To był chłopak taki, powiedzmy, 25 lat jakiś. Okazało się, że on był szpiclem, on był z Niemcami, agentem niemieckim był w naszej grupie. I on chciał się… Ale tak był… jako powstaniec był traktowany. Jako jeniec.
9132
Mnie stamtąd wyrzucili do Schlammbahn. To jest kolejka, która wywozi błoto takie po takim… po oczyszczaniu tego syropu cukrowego. Taki syrop jest przepuszczany przez takie płótna lniane – na tym się osadzają takie te wszystkie męty i czysty syrop idzie dalej do destylacji. To była ciężka praca, bo taki wagonik trzeba było pchać, potem go wyrzucić na końcu, żeby opróżnić, i z powrotem go… wie pani, z powrotem go załadować, obrócić. I to było ciężko, to nieraz musiałem się parę razy machnąć, rozbujać, żebym miał siłę go przerzucić z powrotem, bo inaczej on nie mógłby on wrócić… Bo one krążyły po takim zamkniętym torze.
9196
No ale tam była znowu taka wygoda, że jak się zrobiło swoje… swoich tam… swoje kolejki, to była chwila odpoczynku. Można było nawet się zdrzemnąć gdzieś w jakimś ciepłym miejscu. Stamtąd też można było się dostać do takiego działu, gdzie są wirówki, które już cukier odsączają, krystaliczny, i tam można było sobie pojeść. Tak że z cukrem… Ten cukier nas trzymał przy życiu. Bo to jadło się… Kromka chleba tego jenieckiego – cieniutka – razowego, czarnego… i na to dwa razy tyle grubości cukru. A ten cukier to był nierafinowany, czysty – taki żółty, lepki, tak że można go było uklepać łyżką czy nożem na tym chlebie, on tak się trzymał. I to było nasze dożywianie.
9252
No bo zupa… to ja mówię, że to była cudowna zupa. Bo jak się dostało miskę zupy na obiad, no, zjadło się połowę, a połowę się zostawiło na wieczór. No to na wieczór się miało znowu pełną miskę. Zjadło się pół miski, rano znowu była pełna miska. Cudowna zupa, bo ona fermentowała. Piana była… Była stale pełna miska. Ja mówię, że cudowne mieliśmy odżywianie. Miska się rozmnażała. Zupa w misce się rozmnażała, rosła.
9287
No, tam, powiedzmy, to w… było… Jak się… Aha, ten właśnie szpicel to z Niemcami chodził kraść cukier w nocy. Jeszcze tam było ze dwóch z kolegów, z powstania też, i oni w zmowie z Niemcami w nocy do magazynu szli i wynosili worki z cukrem tam. Nie wiem, po dwa, po trzy… ile tam unieśli. Gdzieś ci Niemcy to sprzedawali ten cukier. Tak że wachmani byli w spółce w kradzieżach tego cukru z magazynu.
9330
Był w naszym oddziale… było… część była żołnierzy z armii Berlinga – tych, którzy się na Czerniakowie dostali do niewoli, berlingowcy. Wśród nich był szewc, był i krawiec. No to oni mieli najlepiej. Bo oni nie poszli do cukrowni pracować, tylko do miasteczka, do prywatnego szewca. Jeden do pomocy do szewca, drugi do krawca. No i oni tam mieli już takie lepsze życie, bo tam im majstrowa coś jeść dała, no i nie byli do ciężkiej pracy, tylko w swoim fachu pracowali. Z tych płócien do rafinacji, do filtrowania tego syropu cukrowego, to jak one były czyste – bo to się czyściutkie, ładne zakładało – to zawsze tam parę sztuk gdzieś się zabrało i ten krawiec szył nam jakieś ubrania.
9398
Spodnie białe, kurtki takie, coś tam można było mieć jeszcze oprócz tego urzędowego, jeszcze swoje jakieś… Jako bieliznę pod spód – z białego lnianego płótna. Jak zobaczyłem, że ci żołnierze z fachem rzemieślniczym takim mają lżej w niewoli, to po wojnie, robiąc maturę, chciałem się nauczyć szewstwa. Nie wiem, wojna następna będzie… Mówię: Jako inteligent to ja będę miał znowu biedę, w razie czego. A jako szewc – mówię – to sobie będę miał lżej. Takie były moje wnioski z tego, nastawienie. I chciałem się nauczyć, ale to jakoś… Tutej próbowałem jednego, drugiego… jakoś oni tam maturzysty nie bardzo chcieli przyjąć do rzemiosła. Nie chcieli.
9457
Wie pani, te doświadczenia wojenne dawały taki efekt, że już po wojnie, jak tak myśleliśmy, że, no, może sobie dom jakiś wybudujemy, willę, gdzieś tam pod Warszawą, to ja mówię: U, ale ona będzie musiała mieć cztery, pięć wyjść podziemnych, daleko. W razie zbombardowania, żeby się nie udusić w piwnicach. No, oczywiście schron, ale schron z wyjściami. Mocna piwnica, schron taki – i to. Bo to było… Widać, że te rzeczy były potrzebne, nie wiadomo… Kto miał schron, przeżył. Tak jak tutej, na Czarnieckiego. Zawalił się dom, a w tym schronie oni przeżyli. Tak że to takie refleksje i wnioski po wojnie z doświadczeń wojennych.
9513
Teraz… Aha, jak się skończyła kampania cukrowa, przestali już produkować cukier, bo buraki już się skończyły, to trzeba było czyścić maszyny. No ale do tego nie trzeba było stu dwudziestu tych jeńców, tylko Niemcy zostawili połowę. I połowa wyjechała. Nie wiem, czy to było na ochotnika, ktoś wyjeżdżał, czy nie, jak było… W każdym bądź razie ja zostałem w tej grupie, dalej w cukrowni. Tamci pojechali, dostali się do kamieniołomów. Mieli bardzo ciężkie… ciężkie to… drugą część niewoli.
9557
A ja zostałem w tej grupie, która była do czyszczenia przeznaczona – czyszczenia maszyn. No i tam mieliśmy takiego majstra. Dwu: majstra i pomocnika majstra… Niemców dwóch. Z tym że ten majster to był partyjny – szczupły taki, chudy Niemiec. A pomocnik jego był z pochodzenia Rosjaninem. I myśmy z nim się łatwiej dogadywali po rosyjsku. Ale obaj nam przynosili jakieś kanapki, coś takiego, byli tak… przyzwoici… przyzwoici, nie…
9587
A ten ruski to tylko mówił tak: Potichońku, potichońku! Powolutku, nie spieszcie się, nie spieszcie, za szybko nie róbcie. Tu nie ma co pośpiechu, tu trzeba długo robić, żeby starczyło nam roboty. Jakby… Powiedział: Do końca wojny żebyśmy mieli tą robotę, żeby nas stąd nie zabrali, więc nie spieszcie się z tym czyszczeniem. To było takie rozbieranie tych maszyn takich. Noże były w tych… Takie były duże tarcze, tarcze wirujące z nożami, i każdy nóż trzeba było odkręcić, czyścić to, szlifować. Tak że to była robota dłuższa. I on mówił: Wolniutko, wolniutko, żeby nam starczyło roboty do końca wojny.
9628
Aha, teraz tak… po jakimś czasie w niewoli dostaliśmy paczki z Czerwonego Krzyża. No, to już było… było… duża ulga w jedzeniu. Już było co jeść, była czekolada, było… były… kakao, tam papierosy, papierosy były, papier toaletowy w każdej paczce, konserwy i kawa, kawa w puszkach. I… Dobrze, więc z tych paczek… Za kawę z tych paczek to w miasteczku… Bo chodziliśmy do lekarza albo do dentysty, można było chodzić do dentysty, to był luksus. Do dentysty nas zaprowadzano do miasteczka. Do miasteczka.
9687
No i, powiedzmy, ja tam sobie leczyłem ząb jeden, szóstkę – której już nie mam chyba – na dole, lewą, i koronkę mi założył ten Niemiec, dentysta, za kawę. Bo oni bardzo lubili kawę, a tam Niemcy nie mieli kawy. To był rarytas u Niemców, kawa. I za tam jedną czy dwie puszki kawy on mi założył koronkę, którą nosiłem, no, już po studiach wiele lat, dopiero… dopiero ten ząb straciłem, leczony przez niego.
9721
Aha, jak… W czasie tych remontowych prac uderzyłem się w piszczel lewej nogi. To gdzieś tutej to… to miejsce było tak… Jakaś taka rura przygniotła mnie, od tyłu uderzyła w łydkę i goleń tutej, tą piszczel przycisnęła do jakiegoś… innej… żelaza – i od tego dostałem róży. No, zakażenie przyranne, róża. Noga od kostki do uda była jednakowej grubości. Wszystko czerwone, grube, gorączka wysoka. Koledzy mnie zawieźli na takim wózku – takie, jak to były do wożenia warzyw, trochę większe od dziecinnego wózka… na czterech kółkach taki drabiniasty, drewniany wózek – do lekarza do miasteczka.
9783
No i to miałem szczęście, że wtedy Niemcy już mieli lekarstwo Prontosil Rubrum, czerwony prontosil. Antyseptyk. To nie był antybiotyk, ale antyseptyk silny. Czerwony. Siusiało się na czerwono potem. I to mi uratowało życie. No bo tu nogi… operacje, to… to nie było… Albo bym bez nogi wrócił… Ale to też nie było szans. Ten Prontosil Rubrum… Ten… z nami ten nasz tłumacz jeździł, też powstaniec. Dolmetscher żeśmy go nazywali, tak po niemiecku, dolmetscher – no a pseudonim miał „Szczeniak”. Więc on dostał tą porcję tych leków i co… przychodził trzy razy dziennie, dawał mi te lekarstwa. Bo on, jako tłumacz, nie chodził do pracy, był tylko cały czas na miejscu, tam, w barakach. Tak, że ten Prontosil uratował mi wtedy życie.
9845
Aha, i jak się kampania skończyła, nas było już połowa, sześćdziesięciu, to nas przenieśli do baraku. I w tym baraku były lepsze warunki, lepsze sanitarne były, łazienka, było wszystko… Luźniej było. Byliśmy w dwóch salach takich, po trzydziestu. Ale to było… Były tylko już łóżka piętrowe, ale pojedyncze, każdy miał swoją pryczę. Nie takie zbiorowe, że na jednej pryczy większej czterech, tylko każdy miał swoje łóżko.
9876
I tam był taki, no, ten… ustęp, ustęp. Taki polowy, jak to… Szambo było takie, dół. I to trzeba było czyścić. Ale to czyszczenie też nie było takie przykre, bo Niemcy dawali jakieś wapno sproszkowane, to się zasypywało tym wapnem, mieszało się z tym i już taka bezwonna masa wychodziła, łopatami się to wyrzucało. Tak że pamiętam to czyszczenie tego dołu kloacznego. Co tam jeszcze?
9918
Aha, jak dostaliśmy paczki, to dostaliśmy i mundury. Mundury amerykańskie. No, to teraz… To była już armia taka, elegancko wystrojona w nowe mundury, wszystko jak spod igły. No, ten… Dowódcą tego, komendantem tego naszego komanda roboczego – to ten oddział pracujący w tej cukrowni, to chyba „komando” się nazywało, robocze – był sierżant. Taki szczupły, starszy facet, sierżant. No, on był bardzo dumny, że ma taką… wojsko w takich nowych mundurach, i wyprowadził nas do miasteczka na spacer. I tam przez całe miasteczko żeśmy… taki… rundę zrobili. On się musiał pochwalić, jakie ma eleganckie wojsko. Tak że to pamiętam, ten spacer wokół rynku w miasteczku.
9975
Teraz tak… Ten nasz dolmetscher – okazało się, że był Żydem. I kiedyś wieczorem… On się jakoś nie kąpał z wszystkimi, sam się kąpał. Wyszedł do kąpieli wieczorem sam. Bo w grupie to by go tam Niemcy nie zauważyli, zauważyliby koledzy inni. Ale tamci bliżsi koledzy wiedzieli, że on jest Żydem. Ale reszta nie wiedziała. Myśmy nie wiedzieli. I on sam był w tej łaźni i zobaczył go taki… Był tam jakiś Niemiec taki, w czarnym mundurze chodził… NSDAP, ja nie wiem, jak… jakaś to była taka formacja, oni tam mieli tych mundurów wiele.
10029
Z tą czerwoną opaską, ze swastyką, w czarnym mundurze chodził tak, na… od święta. Dannemann on się nazywał, Dannemann – nazwisko jego pamiętam, Dannemann. No i on go zobaczył, ale na razie jakoś to ucichło. No i nic nie było. Ja się potem tych rzeczy dowiedziałem. Dopiero po wyzwoleniu. I jak Amerykanie następowali, wojna się kończyła, to już był kwiecień, nas stamtąd ewakuowali. Więc piechotą żeśmy szli cały dzień. Ten nasz dolmetscher zorganizował taką cichą konspirację i…
10085
Nas odprowadzało tam czterech wachmanów, starych chłopów, którzy już na front się nie nadawali, to już kategoria „D do d…”, zupełna. A to krzywy, garbaty, kulawy – tacy, których… nigdzie ich nie mogli upchnąć w innej służbie. Więc było wyznaczonych po dwóch na każdego wachmana, mieli ich obezwładnić i mieliśmy się rozproszyć, uciec. Ale ten szpicel widać sypnął i ci Niemcy się trzymali z daleka. Nie tak, że szli, jak to normalnie szli… No to chodzili na pół kroku od nas, przy szeregu, tak że to nie było problemu złapać go za karabin i w dwóch, trzech obezwładnić go – tylko się trzymali z daleka. Pilnowali nas. No już to się nie udało.
10140
I nas zaprowadzili, jakieś ileś tam kilometrów – w każdym razie pod wieczór – do innej cukrowni i zaprowadzili nas do takiego zbiornika na buraki. To był głęboki na jakieś trzy – cztery metry taki dół betonowy, taka rynna betonowa, gdzie był tylko z jednej strony wjazd, a reszta ścian była wysoka taka. Tak że stamtąd wyskoczyć nie było mowy. I tak, że wystarczyło, żeby jeden tam Niemiec pilnował cały oddział. I tam nas było więcej, bo to z dwóch czy trzech cukrowni nas tam razem zebrano. I w tym dole… w tym dole żeśmy siedzieli.
10186
I już się… Wieczór jest, ciemno. Przychodzą Niemcy, zabierają tego naszego dolmetschera. On się przyjaźnił z takimi dwoma kolegami: Zbyszki dwa… dwóch Zbyszków, „czarny” i „biały”. Bo jeden był brunet, drugi był blondyn. Dwóch Zbyszków, „czarny” i „biały”. Ten blondyn to nazywa się Dobkowski Zbigniew, to pamiętam do dzisiaj jego nazwisko i imię. I… A on mówi: No, chłopaki, to już po mnie. No, jak się okazało, wyprowadzili go i go rozstrzelali. Zabili go. Nie darowali. Nie darowali, że był Żydem. Tego jednego tylko zabrali, jego. Przez to, że tamten, Dannemann, zobaczył go w tej łaźni.
10237
I rano zapakowali nas, załadowali na ciężarówki z przyczepami. Takie traktory ciągnęły, samochody, przyczepy jakieś tam… W każdym razie było kilka tych samochodów. I ten Zbyszek… Ja się przyjaźniłem z tym Zbyszkiem „białym”. On mówi: Wojtek, będziemy uciekać. Jest umówione z wachmanami, że kierowca zwolni gdzieś i wyskakuje ten – powiedzmy… powiedzmy że to Władek, ten szpicel – z tym… ze Zbyszkiem „czarnym”, a potem ja wyskakuję z tobą.
10283
I rzeczywiście, jedziemy, samochód zwolnił, oni wyskoczyli. Wachman się nie patrzył, bo on z tyłu siedział, ten Niemiec, ale on się nie patrzył na to. Oni wyskoczyli i ten przyspieszył, ruszył, myśmy… Już było za szybko, żebyśmy my wyskakiwali w drugiej tej turze i pojechaliśmy już do końca dalej. A tamci dwaj zniknęli. Bo ten szpicel nie chciał zostać z całą grupą, bo wiedział, że on mógł być rozpoznany i bał się linczu. Po prostu wyroku bał się.
10331
I dojechaliśmy do miejscowości Staßfurt… Staßfurt, i tam nas… W takim parku była hala sportowa i do tej hali sportowej nas zamknęli. Na podłodze żeśmy spali. Rano się budzimy – 12 kwietnia – otwieramy drzwi, niezamknięte, wachmanów nie ma, nic nie ma, nikogo nie ma. – Chłopaki, nie ma Niemców! Wybiegamy na takie boisko tam, w tym parku. I widzę: czołgi jadą amerykańskie. No i jakiś żołnierz jeden w naszą stronę idzie. No więc my do niego tam… no, to karabin, no to… Wzięliśmy mu ten karabin, żeby obejrzeć. Do góry podrzucało go się. Tak że to był pierwszy żołnierz amerykański, którego żeśmy zobaczyli.
10392
Wieczorem jakoś już nas zabrali z tego… z tej hali sportowej i do miasteczka, ale nie było gdzie spać. Ulokowano nas w stodole, z krowami. Dosłownie w stodole. Ale to czyściutka stodoła, słoma czyściutka była, elegancko. I krowy były. I ja trochę wiedziałem, jak się krowy doi, no to trochę żeśmy poddoili krowy do jakiejś puszki, do jakiejś menażki jeszcze. Cukier był. No to taki mieliśmy cukier z mlekiem na kolację. Bo też jedzenia wtedy… jakoś w pierwszy dzień… nie wiem, czy dostaliśmy coś, czy nie. To była ta pierwsza noc, z tymi krowami.
10435
Ale na drugi dzień już nas ulokowano… bo to zaraz organizacja i ze strony tych Amerykanów, i nasza… naszych, powiedzmy, energiczniejszych, starszych żołnierzy… Ulokowano w hoteliku. Taki hotelik był tam, w tym Staßfurcie, i tam nas ulokowano, w tym hoteliku. Każdy dostał taką jakąś derkę – o, taką jak ta w kratkę, mniej więcej, podobną – jako przykrycie. No, już swoje łóżka… I w tym hoteliku żeśmy zamieszkali.
10475
No, stamtąd to pamiętam taką historię, że gdzieś znaleźli jakiś motocykl. Taką… taki na pedały. To był motorower, był, chłopaki… I on im się zepsuł. A, no, zepsuł się, no to go zostawili. No to jak z tą pepeszą: tam się zepsuł, to ja wzięłem; tu się zepsuł, to ja wzięłem. I jego zreperowałem. Zreperowałem, bo tam była bardzo prosta sprawa. Klin jeden w tej, w osi… w osi od pedałów… tej… której rozruch był. Bo to najpierw trzeba było zakręcić pedałami, dopiero włanczało się silnik. Był rozruch na pedały. Taki klinik – dopiłowałem to z jakiegoś starego klucza, gdzieś ucięłem, dopiłowałem… I jakiś czas jeździł. To były słabe, bo słaby metal, więc co parędziesiąt kilometrów trzeba było nowy ten klin zakładać, ale można było jeździć.
10537
No i z tym Zbyszkiem – Zbyszkiem „białym” – żeśmy jeździli sobie za miasto tym motorowerkiem. I kiedyś włazimy na jakąś czereśnię – czereśnie już były wtedy, widać – i zrywamy. I… Bo tam Niemcy mieli wysadzane te drogi owocowymi drzewami. I nadjeżdża jakaś kobieta na rowerze, Niemka, i rozmawia coś. My tak z drzewa patrzymy, ona taki robi… Co… co to? Zwariowała baba? Sama jedzie i gada na rowerze? Wydało nam się to dziwne, no. Ona podjechała bliżej. Patrzymy: ona na plecach, w plecaku, ma dziecko. I ona z tym dzieckiem rozmawiała. Tak że taka historyjka.
10586
Co tam…? Aha, jeszcze z tym Zbyszkiem chcieliśmy pojechać do Francji. Pojechać do Francji, no ale… No, czym jechać? No, na rowerach! To jeszcze nim ten motorower był. Nim ten motorower był. Na… na… Rowerami. No więc żeśmy poszli rekwirować gdzieś te rowery. No ale tutej Niemcy sobie nie dali. Bo to tak po domach chodziliśmy, po willach, chcieliśmy tam gdzieś zarekwirować, ale nie dało się. No, my nie mieliśmy broni, więc to tak na … dobrowolnie nie chcieli oddać tych rowerów. No i ten pomysł upadł. A potem ten Zbyszek… Zbyszek jakoś stracił ochotę, nie chciał jechać.
10637
Bo ja miałem kuzyna. Mojego brata przyrodniego przyrodni brat był w Paryżu, mieszkał. Od pierwszej wojny światowej jeszcze, wcześniej mieszkał. On był starszy od nich, ode mnie i od mojego brata przyrodniego. Tak że mój przyrodni, tamten też przyrodni – przyrodni jego. I więc wiedziałem, że jest w Paryżu. Nazwisko Sorokin, więc mówię: To byśmy znaleźli w Paryżu. No ale to się nie udało.
10677
Jeszcze w tym Staßfurtcie chodziliśmy do fabryki samolotów. Pierwsze dni, pusta fabryka, bez niczego. Schrony takie wysokie, iglice jak komin. Taka wieżyca, ostro takie… I to w tym schron i jakieś magazyny. Tak że to było… nie mogło być zbombardowane, bo bomba by się odbijała od tego, wie pani. To było takie… takie mieli schrony, wysokie to na dwa piętra… chyba takie były. Różnych narzędzi, tego, samoloty w różnych fazach budowy… To żeśmy sobie zwiedzili dobrze fabrykę samolotów. Tam jakieś narzędzia, jakie nam były potrzebne, to żeśmy sobie zabierali. Ale rowerów nie było. Były tylko stojaki na rowery, bo nimi Niemcy przyjeżdżali do pracy, na… rowerami… Ale roweru żadnego tam nie było.
10729
I druga rzecz, była jeszcze taka miejska pływalnia. To była solanka. Kopalnia soli… Taki był basen 100 na 100 gdzieś… metrów. To było głębokie, słona woda, dość strome brzegi. To po prostu było miejskie kąpielisko. Była plaża, jakieś tam leżaki, budki, zjeżdżalnia taka linowa nad wodę, że można było po linie zjeżdżać na takiej rolce i skakać do wody. I słona woda, bardzo słona woda była. Oprócz tego były jakieś takie… jakby… Teraz jest styropian, a to było… Lekkie takie płyty, ale czarne, zupełnie jak smoła – czarne płyty, takiej wielkości jak pół stołu były. I czarne, i leciutkie też takie… Były tam, leżały.
10785
No więc myśmy tam sobie poszli z kolegą pokąpać się, popływać. No, ja się nauczyłem na Rabie – w wodzie takiej po kolana – pływać, no to uważałem, że ja już umiem pływać. I myśmy się tak wzięli, no, sobie pozwolili na… No, przepłyniemy, to… niedużo tam, ze 100 metrów, no to przepłyniemy na drugą stronę. Obaj z kolegą płyniemy, chyba z tym Zbyszkiem właśnie. Proszę pani, my w połowie tracimy siły. I tu daleko, i tu daleko. Żeśmy się przeliczyli.
10821
No, nie pływałem przecież… w ogóle słabo pływałem. Żadnego treningu przedtem nie było przez całe miesiące, lata, powiedzmy, bo… No właśnie w Warszawie nie pływałem nigdy. To tyle, co się nauczyłem w 1940 roku pływać, no to potem nie pływałem wcale. I małośmy się nie potopili. Po wyzwoleniu, po przeżyciu małośmy się nie potopili w tej solance. No, jakoś na czworakach żeśmy wychodzili na drugą stronę. I potem to już braliśmy te płyty właśnie, lekkie, i z tym żeśmy pływali. Bo my przychodziliśmy kilka razy na tą pływalnię tam, na to kąpielisko. Ale to już z tymi płytami, to już było bezpiecznie.
10864
Teraz… Koło… Naprzeciwko… Aha, tam zobaczyłem, w tym hoteliku, w którym nas tam… mieszkaliśmy, w Staßfurcie, zobaczyłem pierwszy raz pralkę automatyczną. W hotelu była wielka… no, takiej wielkości jak, powiedzmy, z półtora metra wysokości… pralka bębnowa, taka wielka pralka automatyczna. Mówiłem… byliśmy bardzo zdziwieni, no. To pierwsza taka rzecz była. Aha, i tam naprzeciwko, przez uliczkę od tego hotelu… taka wąska uliczka była, były jakieś domy. Takie podejrzane, coś tam się działo, przywozili ludzi – mówili, że to jakieś służby tajne zabijają, wykańczają jakichś szpiegów, coś takiego. Coś tam się działo, ale to było, no, takie domysły, dokładnie nie wiem, ale coś tak mi w pamięci jest, że tam takie historie też się działy.
10935
No, w naszym… w tym… to już… oddziale, w tej naszej grupie całej, z innych cukrowni, okazało się: był ojciec z synem, z powstania. Sierżant przedwojenny, wojskowy, i syn jego, obaj powstańcy. Razem powstanie przeżyli, razem niewolę – i w tej naszej grupie też byli. Aha, jeszcze na torach kolejowych, na bocznicy, stały wagony ze spirytusem. I to był chyba spirytus skażony. I tam Amerykanie wystawili wartę, żeby nikt tego nie kradł.
10980
I któryś tam poszedł… Bo tam jeszcze była ludność… ci z robót, cywile. Oprócz powstańców jeszcze było część… W miasteczku było sporo ludności cywilnej polskiej, która na roboty była wywieziona. Też Polacy, ci z robót przymusowych. I któregoś… Nie wiem, czy to on… No, to chyba raczej z tych cywilnych ludzi, Polaków, kogoś tam zastrzelili, jak się dobierał do tego spirytusu.
11017
Daty to już nie pamiętam… W każdym bądź razie ewakuowano nas stamtąd, zabrano do Brunszwiku. Do Brunszwiku. Tam w koszarach jakichś Hermann-Goering-Kaserne, pancernej dywizji, zgromadzono, zebrano powstańców z różnych tamtych małych grup. I tam było… duży obóz taki właśnie, w tym Brunszwiku. Braunschweig – Brunszwik myśmy mówili. I tam zgrupowanie takie było, koncentracja wszystkich tych jeńców wyzwolonych. To było gdzieś tak… chyba już czerwiec… czerwiec… chyba lipiec… coś takiego.
11069
I tam… Stamtąd chodzili chłopcy do kopalni jakichś, w których były magazyny korpusu afrykańskiego, niemieckiego… Rommla, generała Rommla… afrykańskie mundury były. Spodnie krótkie, lekkie, żółte; koszulki lekkie… materiały, buty, no… No, całe magazyny mundurowe były w tej kopalni. I to wchodzili po drabinach tam, ładne parę pięter, do tej kopalni. To wynosili, przynosili i potem był podział i każdy dostawał jakiś przydział. Takie kurtki były ładne, lekkie, ja…
11112
Myśmy dostali po pół kuponu materiału takiego zielonkawego, niemieckiego, wojskowego. Tak z metra. To było trzy metry materiału, to było na dwóch. To było na… Można było ubranie z tego uszyć – z trzech metrów. No więc ja mówię: Co, będziemy cięli to? Nie. No to ja wzięłem ten materiał, a kolega wolał wziąć jakieś tam spodnie czy jakieś dwie inne rzeczy. I ja przywiozłem sobie ten kupon materiału, z którego potem tu, w Warszawie, na Żoliborzu, krawiec mi uszył elegancki garnitur. Spodnie takie to były pumpy, to do kolan mnie były, takie tutaj na pasek pod… przy kolanach – takie szerokie, bufiaste, pod kolana.
11159
W tym chodziłem nawet do czasów na studiach, gdzie… Jak zdawaliśmy na studia, to mnie koleżanki tak mówiły: A, to ten… ten zielony… zielony ludzik. Czy coś takiego. Takie zielonkawe było… ten… to ubranie moje. To była marynarka i te spodnie z tego właśnie materiału. Taką dereczkę przywiozłem też stamtąd. No to mama uszyła z tego sobie jakąś spódnicę, taką, no, trochę ciemną, szkocką w kratę, bo to były w kratę takie materiały.
11200
I w tym Brunszwiku byłem z tym kolegą Bogdanem Turosem. I co się w pewnym… Jednego dnia przyjeżdża jego ojciec, Bogdana Turosa – porucznik Turos przyjeżdża po niego. Bo on był w obozie w Murnau – w Murnau, w Bawarii – od 1939 roku, jako jeniec. Tu się dowiedział, że tu są zgrupowania. Jakoś się dowiedział, że tu jest jego syn, i przyjechał po niego, zabrać go. No, jak ja się dowiedziałem, że oni do Murnau, to mówię: To mój ojciec przecież jest w Murnau też. Zna pan? – A tak, znam, kapitana Jursza to znam. To tam mieszka, parę pokojów ode mnie… – czy w sąsiednim bloku, nie wiem. – To znamy się. – No to jadę z wami. – No to jedziemy, to wracamy. Ja nie wiem, jakiś… jaka to jest odległość, ale to jest chyba kawał drogi, z Brunszwiku do Murnau.
11263
I nas załadowali Amerykanie na autostop. Jechał do Monachium… jakaś ciężarówka… No, to był już chyba koniec lipca albo koniec czerwca, coś takiego. Albo lipiec albo koniec czerwca. Jakaś ciężarówka z pudełkami tekturowymi. Tylko one były takie na płasko, do składania. Cała ciężarówka była załadowana pudełeczkami tekturowymi, tą tekturą na pudełka. To tylko rozłożyć, złożyć – i już są pudełka. Ja nie wiem, po co oni taki kawał… No, ale w każdym razie to wieźli. I to z przyczepą był taki samochód. I do tej przyczepy nas załadowali. Tam żeśmy między tymi tekturami jakoś się ułożyli i jechaliśmy tam chyba… No, dla mnie to było chyba ze dwa dni. Dzień, noc i… i dzień.
11320
I przyjeżdżamy do Monachium… do Monachium. W Monachium zatrzymują ten samochód i sprawdzają, kto jedzie. I nas też legitymują. No, mieliśmy przepustkę. Bo ja ją do dzisiaj mam, przepustkę, że mogę jechać tam. Z obozu mam przepustkę na ileś tam dni, że… kto jestem – przez władze, już okupacyjne, wydaną. – No – mówią – no to w porządku. Bo tam zabili jakiegoś Amerykanina i oni sprawdzali, kto tam się porusza.
11364
No to teraz przepustkę nam chcą dać. Ale jak amerykańska przepustka polowa wygląda? Pieczątkę… przystawienie na przegubie… tutaj, na tętnicach, na żyłach, na przegubie ręki. No, to nie dla Polaka z okupowanej Polski, żeby go jak świnię stemplować, no. Myśmy: Nie! Oni mówią: No, o co chodzi wam, no? Myśmy po angielsku nie rozumieli, po niemiecku trochę tam się gadało. I to było ze dwie godziny awantura o to – no, oni chcą nas postemplować, żebyśmy sobie już pojechali dalej.
11402
Ten samochód stoi… Już nie wiem, czy to ten samochód, ale oni chcą nas się pozbyć, a my nie… że się nie damy postemplować. No bo co to, świnie się stempluje i kolczykuje, a oni nas będą? W tych… w obozach koncentracyjnych ludzi znaczono na skórze. Dla nas to było do… no, nie do przyjęcia, żeby nam pieczątkę… A oni praktyczni, no. Stąd nikt nie podrobi upoważnienia, pieczątki nie zabierze, nie podrobi, bo masz na parę dni, nim dojedziesz… masz, póki nie umyjesz się. Więc u nich praktyka, a nasz honor i to nasze przekonania takie okupacyjne, że to nie… Nie dało rady, no. Ale w końcu przekonali, postemplowali nas i pojechaliśmy dalej.
11447
No więc w tym Murnau… Żeśmy dotarli. To już nie pamiętam, czy ten samochód tam jechał też, czy jakimś innym. W każdym bądź razie, że nas tam dowieźli, do tego… do Murnau, do obozu. No więc Bogdan był tam z ojcem, ja swojego ojca odnalazłem od razu. I mieszkałem w sąsiednim pokoju, niż ojciec był… Mieszkałem ze stryjkiem. Bo jeszcze był stryjek, Wize. Stryj Wize był… Nauczyciel angielskiego. Ale był powołany jako rezerwista i w niewoli też był.
11485
Trochę mnie tam uczył angielskiego. Parę zdań jeszcze… To, co on mnie uczył, to jeszcze parę zdań… parę zdań pamiętam po angielsku. Nie wiem, z jakim akcentem, ale… A pencil has a good point. To jest „ołówek ma ostry czubek”, tak? Tak to…? Pani zna angielski? Katarzyna Michałkiewicz: Tak. O! A lamp has a white shade. Zrozumiała pani? Nie? A lamp… A, lampa. …has a white shade. Tak. Biały abażur. „Lampa ma biały abażur”. Z tego czasu pamiętam.
11522
Tak jak z Rabki pamiętam: „Hoch soll er leben, hoch soll er leben, dreimal hoch!” . Piosenka – jak nasze „Sto lat”. Bo taka baba heksa nas uczyła na imieniny naszej kierowniczki piosenki. Więc będzie: „Unsere liebe Frau Jaworska, hoch soll er [sie]leben, hoch soll er [sie] leben dreimal hoch”. To ja do dzisiaj to pamiętam. To jest to, że się trzeba uczyć języków zawczasu. Wcześnie, w dzieciństwie.
11557
Aha, no więc tutej z ojcem byłem. Stamtąd żeśmy sobie robili wycieczki. Byłem na Zugspitze, tam się jechało ładne parę kilometrów… nie wiem, tam osiem kilometrów czy pięć jest tunel. Tunel, kolejka zębata wywozi na górę do hotelu – i tam lodowiec. Pierwszy raz widziałem lodowiec. Po tym lodowcu i na stronę tą… austriacką, tam jest chyba… Austriacką czy szwajcarską? Już nie wiem. W Alpach. Taka przepaść, no, z półtora kilometra. Na dole zielono, ładnie, a tutej, na lodzie… na lodzie, na Zugspitze, jesteśmy.
11595
Potem w Oberhofie byliśmy, w Linderhofie – taka piękna rezydencja któregoś tam z książąt czy królów tych bawarskich, z ogromną fontanną. Fontanna też na kilkanaście metrów. I tam zacząłem takie… Były organizowane szkółki. No, własnym sumptem, jak tam próbowali tą młodzież uczyć. No więc, jak ja zobaczyłem, że to jest psu na budę warte takie nauczanie, to żadna nauka… No, że trzeba będzie wracać do domu, do nauki. To nie ma co tracić czasu. To już jest sierpień, rok szkolny się zacznie, szkoda czasu, bo tutaj na te nauki to nie ma co liczyć.
11652
Do Andersa już przestali brać. Bo tam werbowali z jeńców polskich do Andersa, do wojska, do Armii Drugiej. Ale ojciec nie chciał w ogóle do Andersa tam wstąpić, chciał wracać od razu do domu, do Warszawy. Znaczy… No, do Warszawy, bo mama była w Warszawie, chciał wracać tutaj, do żony. I myśmy się zabrali na pierwszy transport. Pierwszy transport, który wracał do Polski tam z Murnau. Były trudności, nie chciano, tego… robiono przeszkody. Nawet jak już żeśmy jechali, to też były jakieś opory, że tu nie powinni wracać, to, owo…
11697
To był towarowy wagon, w którym żeśmy tam… Każdy miał jakieś posłanie ze swoich kocy, no bo to kocy tam było sporo. Żywności też jeszcze trochę to było, bo to z tych paczek, tam nie było już… Potem było zaopatrzenie wojskowe, było doskonałe. No, pierwszy amerykański chleb, jak żeśmy zobaczyli, po tym niemieckim… glinie razowej… no to to… to była bułeczka, to byliśmy zachwyceni, jakie oni mają wspaniałe… wspaniały chleb. To tym pociągiem żeśmy wracali. To trwało też ze trzy dni chyba, ten transport, przez Czechosłowację.
11735
I w Dziedzicach… W Dziedzicach nas wyładowano, stacja graniczna, przeładunkowa w Dziedzicach. Rozlokowano nas w domach kolejarzy, ludzi… ludności miejscowej. Każdy tam dawał jakiś pokój dla repatriantów z Niemiec, dla wojskowych. A to była wielki… wielki zaszczyt, że oficerowie przedwojenni goszczą u mieszkańców tam. No i… i stamtąd to tak… Ojciec z wujkiem tym, Wize, zostali tam, a ja pojechałem… Dostałem jakąś tam… taki bilet, przepustkę na kolej, na… żeby ułatwili mi przejazdy, takie pisemko. I wybrałem się szukać mamy w tych Ibramowicach.
11795
Pojechałem do Krakowa i tych Ibramowic, no, nie mogłem znaleźć. Teraz na mapie jest, wiem, gdzie to jest. Wybieram się jeszcze pojechać, bo nie byłem tam do tej pory. Ale nie mogłem znaleźć i po jakichś dwóch czy trzech dniach wróciłem. No i stamtąd pojechaliśmy prosto do Warszawy. Wtedy o telefonach nie było mowy, więc nie można było się dowiedzieć, gdzie mama jest. No ale wróciliśmy do Warszawy. No, okazało się, że mama już była w Warszawie. Mama już była w Warszawie. No ale to mieszkanie, które zajmowaliśmy na Czarnieckiego razem z tymi ciotkami… To były te dwa pokoje. No, ciotek nie było już, ale w jednym pokoju, w tym większym, od strony ogrodu, zainstalowali się sąsiedzi z sąsiedniego domu, państwo Skrzypkowie.
11846
On zajął to z rodziną. Miał żonę, żony córkę, matka i on… Potem jeszcze dwoje dzieci się urodziło. Tak żeśmy mieli ten jeden pokój. I myśmy zajmowali pokój i łazienkę, a oni zajmowali pokój i kuchnię. Ubikacja była wspólna, osobna. A myśmy w łazience… Po prostu od piecyka gazowego do wody, łazienkowego, odprowadzenie się zrobiło do… Maszynkę, maszynkę gazową – na stołku stała, blachą obity stołek i maszynka stała przy tym. Tak że to jednocześnie tu można było się umyć i gotować przy tym… razem, w jednym pomieszczeniu. Była kuchnia z łazienką. To było w tym…
11903
Naprzeciwko, w sąsiednim domu, bliźniaczym – Czarnieckiego 54 – mieszkała pani Iza Sarnecka. Pani Iza Sarnecka, wdowa po oficerze, który zginął w Katyniu też. Też w Katyniu zginął. I Henisz też zginął w Katyniu – tej naszej gospodyni mąż też zginął, major Henisz zginął w Katyniu. I ten Sarnecki też w Katyniu zginął, to pamiętam. No, tu po wojnie, takie historyjki… Zacząłem chodzić do…
11951
To już przyjechałem… sierpień… w październiku gdzieś, pod koniec października, początek września, tak było… Rok szkolny już się zaczął, więc do Poniatówki, gimnazjum imienia Poniatowskiego, księcia Józefa Poniatowskiego… Na placu Inwalidów 10 wtedy mieściło się – tak zwany hotel oficerski, przedwojenny, to był i w tym budynku się mieściło to gimnazjum. Były klasy ranne, które miały rano zajęcia i one miały klasę cały rok. I była… „semestry” tak zwane, po południu – dla starszych, tych opóźnionych albo pracujących, gdzie dwie klasy przerabiało się w rok. No i ja poszedłem na te „semestry”. I tam… I tu zrobiłem maturę.
12002
No, w czasach szkolnych, no to żeśmy tak sobie… Jeden z kolegów miał tak zwany urzynek, to znaczy karabin z obciętą lufą, dorobioną krótszą kolbą. Tak wyglądał jak pistolet maszynowy, ale był zwykłym karabinem na pojedyncze strzały. No i z tego żeśmy sobie gdzieś tam chodzili na Bielany, do lasu, do jakiegoś… gdzieś… I żeśmy sobie strzelali. No, oczywiście, jakby nas milicja złapała, to był kryminał, było więzienie. No ale myśmy sobie jakoś wtedy nie zdawali z tego sprawy. Wiedzieliśmy, że to nie można, ale żeśmy się wiele tym nie przejmowali.
12043
Zawsze się znalazło gdzieś jakieś kostki trotylu, materiał wybuchowy. To znowu tutej, gdzie jest Kępa Potocka teraz, to były takie bajora, takie szuwary, takie nieużytki, to tam żeśmy sobie chodzili gdzieś do… Taką kostkę trotylu żeśmy rzucali albo jakiś granat do wody, ryby głuszyli, czy w Wiśle, czy tam. No, takie pirotechniczne zabawy żeśmy lubili. I któregoś dnia mówimy: Wiecie, sobie… tutaj taka duża jest kostka tego trotylu… – mieliśmy spłonki, lonty, to wszystko wtedy się poniewierało, wszędzie tego pełno było – …sobie zdetonujemy ją. Ale żeby tak na wierzchu nie, trochę ją zakopiemy, będzie wybuch, do góry pójdzie efekt.
12094
I zaczynamy grzebać w ziemi, chcemy ten dołek wykopać, chwilę, tego… patrzymy, coś… jakiś… tektura jest, mokra tektura. Patrzymy: co? To jest skrzynka taka, paczka tekturowa, z takiej karbowanej tektury, mokra już, amunicji… No, jakbyśmy to zdetonowali tam, mogło to pójść w większe… większy wybuch był, niż żeśmy się spodziewali. Teraz jeszcze co do tej pirotechniki – to taka historyjka… Z tych „semestrów” myśmy w 1945, to były pierwsze wakacje po wojnie, pojechali do Bartoszyc. Do Bartoszyc, i tam nas…
12135
Te kolonie letnie były w takich koszarach niemieckich, poniemieckich koszarach wojskowych. Nad Łyną. Ogromne koszary, korytarze wielkie, jak to w tego… wojskowe. Łyna blisko. Różne pozostałości wojskowe: mostki nie mostki, belki, bańki. To się robiło z tych baniek i z tych pomostów, z desek takie tratwy. I koledzy pływali sobie. Spływ robili tam. To się skakało do Łyny, do… Bo tam była dość głęboka w tym miejscu. I któregoś dnia Stasiek Raczyński… On żyje do dzisiej, kolega szkolny, mieszkał na Marymoncie…
12181
On nie był w powstaniu, był zabrany do obozu koncentracyjnego po powstaniu razem z ojcem… dwóch braci i ojciec. Ojciec jego był szewcem. Ojciec zginął gdzieś wywieziony, bo ich rozdzielili jakoś na którymś z tych statków, które zatopili, z tymi… z tymi jeńcami. A oni przeżyli, ale też opowiadał strasznie, jak głód… jak trawę gotował, mówi, po… w tym marszu… marszu, jak szli, ich prowadzili… marsz śmierci…
12227
Więc ten Stasiek skoczył sobie do tej Łyny. Wyskakuje z wody i trzyma się za brzuch. Patrzymy, taką krechę ma przez brzuch. Takie, no… tak jakby zarysowane. No, nie krwawi specjalnie, ale widać, że jest czerwone. – Co się stało? – Coś zadrapałem. No więc żeśmy zaczęli szukać tam, już ostrożnie, i wyciągamy bosak. Wie pani, bosak to jest prosty szpikulec i tu hak. Na drągu, wbity w dno był, tym ostrzem do góry. No, żeby on parę centymetrów głębiej, no to by się nadział… kiszki… Tak tylko po skórze poszło to. Ale to jest niebezpiecznie w ogóle na głowę skakać w nieznanym miejscu. I tutej taka historyjka. Tak że to było z tym, taka historia.
12285
Jeszcze historia też tam, następna… Znaleźliśmy dużą minę taką, wielkości piórnika szkolnego, która miała trzy otwory. W każdym boku miała otwór w tym… Bo to był taki prostokąta… Prostokątna, długa taka sztaba tego trotylu. No więc… – To my sobie tutaj zdetonujemy to. Zrobimy wybuch. – Gdzie? – A tam. Na… Taka polanka była w lesie, gdzie była spalona chata. To była chyba leśniczówka jakaś. Spalona, i tylko komin stał, reszta była drewniana, tylko ten komin stał.
12325
Ten komin na dole miał drzwiczki i taki ten… jak popielnik, coś takiego. Więc myśmy do tego popielnika włożyli tą minę. Taki jakiś podkład kolejowy, belkę żeśmy ułożyli do tego, skośnie do ziemi. Na tym się usypało ścieżkę prochową. Z naboi się wysypało proch i taką ścieżkę, odpowiednio długą… Już żeśmy byli fachowcami na tyle, że wiedzieliśmy, jak długo ona musi być – z metr długości, żebyśmy zdążyli sobie, powiedzmy, te 20 sekund odbiec do… i się schować. No i żeśmy to podpalili, no i uciekamy na skraju tej polany. – Padnij! I patrzymy, co to będzie.
12372
I teraz my tam żeśmy padli, z drugiej strony tej polany wchodzi dwóch harcerzyków. Myśmy ich nazywali „harcerzyki”. Wchodzą… No, przecież nie ma możliwości… Baliśmy się krzyczeć, że my wiemy o tym. To był moment. Żeśmy nie zdążyli się zdecydować, zareagować… To eksplodowało. Ten komin, jak dzisiaj widzę… Cały komin do góry podniósł się, rozdwoił tak, rozcapirzył i spadł. Tak jakby do góry, rozkrok zrobił i opadł. No więc my wybiegamy tutej i mówimy: Co się stało? Co się stało? Jak byśmy nie wiedzieli co. Oni, z drugiej strony, wystraszeni. Na szczęście, że oni byli dobre 50 metrów, tak jak i my, od tego… że oni bliżej nie podeszli, zdążyli… nie podeszli do tego komina. No i to się nie wydało, że myśmy to… ten… tą detonację robili.
12434
A to było dwóch harcerzyków i myśmy tak się śmieli, bo oni… Kierownik tej kolonii miał córkę, Sabinkę. Sabcia. I ci… te harcerzyki przystawiały się do tej dziewczyny. No i piosenka była taka, że: Jak Sabciunia krupy liczy, to harcerzyk wiśnie żre. Bo oni tam podożerali… Ona w kuchni tam pomagała coś, ta Sabcia. To taka była na melodię „W starym piecu diabeł pali”, więc: Jak Sabciunia krupy liczy, to harcerzyk wiśnie żre. To właśnie ci dwaj wtedy się napatoczyli na ten wybuch.
12479
Aha, i jeszcze jeden taki kawał żeśmy zrobili Romanowi Begerowi. On był spikerem w telewizji. Nie wiem, pani pamięta jeszcze te czasy? Znaczy…? Ale, wie pani, Roman Beger. On chodził do rannej szkoły, do rannych klas. Ale te kolonie były razem, ranna i popołudniówka. No więc my zrobimy Romanowi jakiś kawał. Roman był silny chłop, większy od nas, taki rosły. No i zaczynamy mówić: Wiesz, choroba, jakby tutej tą skrzynię przynieść…?
12516
Wieczorem zaczynamy rozmawiać w sypialni. To tak nas tam z piętnastu spało w jednej sali tej. – Jakby to przynieść to? Gdzie to jest? Cholera, jak to… To nie damy rady, to ciężkie jak cholera. A Roman mówi: Co, co? Co, co? – No wiesz, Romek, no mamy tam… Tam amunicja będzie. Cholera wie, może granaty są? – To… to ja przyniosę, no ja mam siłę przecież! Ja pomogę wam. – No dobra, no dobra. To idziemy, to idziemy. No i… To poszliśmy do lasu, kawał drogi w lesie.
12547
No, skrzynia taka spora… no, ważyła ze 30 kilo przynajmniej albo więcej. No, Roman podrzucił sobie to na plecy. A, to dobra, myśmy już palca do tego nie dokładali. No i Roman sapie, sapie, ale idzie przez ten las, doszedł. Doszliśmy do sypialni. Wtargaliśmy to po… na piętro, pod łóżko. No i będziemy… – Czy wychowawca nie idzie? – Nie, cicho jest, nikt nie idzie. – No to dawaj, będziemy… Zobaczymy, co tam jest. No, my się do tego nie pchamy, a Roman chce zobaczyć. No, przyniósł to. I otwiera to, patrzy, a to jest skrzynia… kamienie i ziemia. Myśmy go tak nabrali. Przygotowaliśmy tą skrzynię i taki kawał żeśmy Romkowi zrobili. Nie mógł nam długi czas darować tego. No, takie były kawały uczniowskie.
12608
Była też… wyjazd zimowy do Kościeliska. Taki obóz zimowy był, do Kościeliska. No i nasz wychowawca, dziadek Załęski, no, wytypował uczniów, którzy mają jechać. Ten dziadek to… myśmy go nazywali, bo był siwy, z siwą bródką. To był pułkownik przedwojenny, ale chyba jeszcze pułkownik sprzed pierwszej wojny światowej. Staruszek, uczył nas historii i Polski współczesnej i był wychowawcą naszym. No i wytypował – mnie w tych… w tej grupie nie było, do wyjazdu. Ale jeden z kolegów zrezygnował, nie chciał jechać. Nie chciał jechać. On… Nie, on nie chce, on nie, bo nie ma nart, nie ma to, nie… Nie chciał. Taki Rysio Wierczyński. Zrezygnował. No i ja w to miejsce… ja wstąpiłem akurat, no, na ten obóz wyjechałem.
12670
No więc to było w Kościelisku, w dwóch… w takich… w dużym domu takim góralskim, ale takim raczej willowym – pensjonat taki był – nas umieszczono. A jakieś ze 300 metrów dalej była żeńska grupa. To były dziewczynki z jakiejś szkoły krawieckiej z Warszawy. No i myśmy się tak, powiedzmy, przyjaźnili z tymi dziewczynami, raz u nich była zabawa, raz u nas była zabawa, żeśmy tam potańce takie… No i taki był Stasio, ten Raczyński Stasio, sympatyzował w Wandzi… z tamtej grupy, w Wandzi. No i kiedyś mu się… spodnie porwał na nartach. Zawadził nartą, rozerwał spodnie.
12720
No i wieczorem mówimy… Ten… taki był jeden… Nas było siódemka z ósemki, było ósmy pokój, numer, i nas było siedmiu chłopców tam. Były z wieczorowej szkoły i z rannej byli też. I jeden taki wysoki, myśmy go „Długim” nazywali, więc Długi złapał te spodnie, mówi: To ja zaniosę Wandzi, Wandzia ci zreperuje. I wybiegł na korytarz. No a my mówimy: No, niech „Długi” tylko nie pójdzie do dziewczyn i nie zaniesie tego, wróci teraz ze spodniami, tylko udawał – to my mu „koca” zrobimy. No on, nolens volens musiał pójść… I poszedł do dziewczyn, zaniósł tej Wandzi te spodnie, no i ona mu zreperowała, jako szkoła krawiecka… Dlatego że mu pozaszywały wszystkie kieszenie. Oprócz tej dziury to mu pozaszywały dla żartu kieszenie.
12774
No i taką piosenkę żeśmy tam ułożyli, że: Stasio chłopak jest nieśmiały, portki mu się rozerwały. Długi porwał, Wandzi oddał do naprawienia. Chodzi Stasio jakby we śnie, chce dziękować Wandzi, nie śmie. Bo chłopczyna, poczciwina, serce miękkie ma jak z masła. To „Stoi ułan na pikiecie”, melodia. To była o Stasiu i o każdym była zwrotka. O mnie i o Piotrku Girardzie była taka zwrotka, że: Piotruś, Wojtuś – nieugięci, pozostaną pewno święci. Choć panienek się mniej boją, lecz im po nich nic, ani trochę. I to o każdym była zwrotka taka. To ten… te… wyjazd był narciarski. To byłem w pierwszy raz w Zakopanem, w Kościelisku. No bo przedtem to byłem w Rabce, ale w Zakopanem nie byłem… nie byłem przed wojną.
12839
No, co tu jeszcze z tych czasów szkolnych było? Aha, no taka była historia, że żeśmy w pierwszym roku po wojnie, znaczy: to nawet na jesieni, na jesieni w 1945 z ojcem pojechaliśmy na zachód na zakupy. To nie był szaber, bo to nie była kradzież, tylko tam się kupowało od wyjeżdżających Niemców, no, za tanie pieniądze różne rzeczy. I tam rower kupiłem. I ten rower przywiozłem, no, w pociągu, gdzie się z Nysy Kłodzkiej do Warszawy, to się stało… stało na jednej nodze w tym… w korytarzu. I… i z tym rowerem jeszcze. No i ten rower przywiozłem.
12891
I potem zaczęłem… I na rowerze pojechałem w następnym roku, pojechałem do… Dokąd to ja pojechałem? Aha, do księdza, do tego księdza Józefa, który wrócił… wrócił do… tam do… On pod Przasnyszem miał parafię. Wrócił tam do siebie i ja do niego pojechałem na parę dni. I wracając stamtąd… To nie było mostów jeszcze, mosty w Modlinie i w tym… w Kazuniu były jeszcze zerwane. Łódką przepływałem – za parę papierosów. Tych papierosów, które miałem jeszcze z paczek Czerwonego Krzyża z niewoli. Przewiózł mnie tam, w jedną i w drugą stronę, taki jeden łodzią… łodzią, taki przewoźnik był.
12945
I wracając, w Cząstkowie zatrzymałem się napić mleka. No i zobaczyłem, że tam jest dużo mleka i tanie, że tam jest tanie mleko. No, połowę tego, co w Warszawie. Nawet niżej jeszcze, tańsze było. No i wpadłem na pomysł, żeby zacząć handlować mlekiem. Mam rower, kupiłem dwie bańki, umocowałem je przy tylnym kole takimi drutami. Zrobiłem takie stojaki druciane, żeby te bańki wstawiać. Każda miała takie po 10 litrów. I rano… rano, tam o piątej godzinie, jechałem 20 kilometrów do tego Cząstkowa.
12986
Tam to mleko zbierałem w kilku gospodarstwach, 20 litrów, i wracałem do Warszawy. Tu wstawiałem do sklepu, tam, znajomego i oni to sprzedawali. Część było do domu, część jeszcze tam, powiedzmy, znajomi brali. I całkiem nieźle wtedy zarabiałem. Powiedzmy, miałem prawie… prawie że 50 procent na tym zysku, na tym mleku. Potem nawet i 40 litrów, bo dwie bańki do przedniego koła zamontowałem i jeździłem z czterdziestoma litrami 20 kilometrów – z powrotem pełne, a w tamtą trzeba było rano zajechać. A… Bo chodziłem do szkoły po południu, więc rano mogłem sobie to przejechać.
13031
Aha, i mając już taką kondycję, w następnym roku – 1946 – na wakacje w lipcu pojechałem sobie rowerem do… na Hel. Na Hel i do miejscowości Hel, do miasteczka Hel. I sam jechałem. No, mama bardzo była przeciwna temu, bała się, że to… gdzie to sam jestem… No, ja sobie taki duży nóż – to był nóż zresztą do papieru – pod siodełkiem zamontowałem. To było takie długie siodełko wyścigowe, rowerowe, tak że ten nóż też tam się mieścił wygodnie, jako… Na wszelki wypadek jakaś broń zawsze była. No i pojechałem na ten Hel.
13070
I pierwszy etap to było do Płocka. To było ponad 100 kilometrów. Tam, zdaje się, jest 105 kilometrów – do Płocka. Przejechałem jednego dnia. Nawet dętka mi się tam… Przebiłem dętkę, to łatałem ją po drodze. I dojechałem tak popołudniem wczesnym. I z Kaziem Pliską, kolegą jeszcze od marianów, który był z Płocka i po wojnie wrócił do Płocka… U niego przenocowałem i po powrocie… po przyjeździe, tego popołudnia, jeszcze poszliśmy się do Wisły kąpać. Po przejechaniu tych stu kilometrów na rowerze, samotnie.
13106
No i tak dojechałem na Hel, nocując na plebaniach albo gdzieś… gdzieś u… Sołtys przydzielał. Wtedy sołtys przydzielał – to podróżny to była święta rzecz. Kto przyjeżdżał do wsi, szedł do sołtysa i sołtys przydzielał kwaterę, nocleg u poszczególnych gospodarzy. To był normalny zwyczaj taki. Nocowało się albo w chałupie, albo w stodole. Ja wolałem zawsze w stodole, bo było świeże siano gdzieś, to było luźno, nie było skrępowania. Zawsze jakiś koc, śpiwór miałem z sobą, prześcieradło… owinęło się, lato, ciepło.
13142
I tak dojechałem na ten Hel. I tam w parafii byli zakonnicy. Nie pamiętam, z jakiego oni byli zgromadzenia, w każdym bądź razie, że na kolację mnie poczęstowali śledziami na kwaśno. I ja do dzisiej pamiętam ten smak tych śledzi. Śledzie smażone, takie na kwaśno. I dopiero dwa lata temu, będąc w Pucku, to drugi raz jadłem te śledzie już w takiej karczmie w Pucku, gdzie oni też mają to. A, śledzie po kaszubsku, smażone, kwaśne, tak? Dopiero sobie odnowiłem ten smak. Ale cały czas pamiętałem, tak mi smakowały.
13187
Potem taką wyprawę robiłem rowerową z kolegą – ze Staśkiem Raczyńskim żeśmy pojechali przez Łomżę. On tam pod Łomżą miał rodzinę, tam żeśmy nocowali. On coś się rozchorował na żołądek, ze dwa dni żeśmy tam czekali, aż się on wykuruje. I potem pojechaliśmy przez Ełk… Ełk, jakoś tak… i do Pucka. Do Pucka. Bo w Pucku… To było już w roku… w roku przedmaturalnym albo maturalnym, jakoś tak. Tam była jego sympatia, z naszej klasy, Basia Jaglarska. I on pędził jak szalony. Ja nie mogłem za nim nadążyć. Bo on tak się spieszył, żeby… żebyśmy jak najszybciej… Mnie się nie spieszyło, chciałem wolniej jechać. On ganiał, żeby jak najszybciej do tego Pucka, do tej dziewczyny zdążyć. No, potem ożenił się z inną, ale też Basią. Z inną Basią.
13251
No, co tam jeszcze by było… Aha, no, sama matura. No więc jakoś mi się udało to nieźle zdać. Ja byłem dobry z chemii, fizyki i matematyki. Języki – było to… Ja ostatnia noga byłem. Z polskiego… Ja jestem dyslektykiem. I to było dla mnie… tortury szkolne, tortury były z czytaniem i z pisaniem. A teraz wnuczka na maturę przyniosła zaświadczenie, że jest dyslektyczką. Może robić błędów, ile chce, i spokojnie maturę mogła zdać. A ja miałem wielkie napięcie.
13298
Ale udało mi się, żadnego błędu ortograficznego nie zrobiłem. Natomiast kolega jeden, Tadek Kondradzki, zrobił trzy błędy w wypracowaniu maturalnym i został na drugi rok. On jeden chyba został tylko z naszej klasy. Oblał maturę za trzy błędy ortograficzne. Nie wiem, teraz to chyba tam można z dziesięć zrobić, tylko zmniejszają stopień. Wtedy oblewał i rok drugi… drugi rok musiał być.
13328
No, po maturze wybrałem się z kolegą do Zakopanego. Z takim… Ryczter się nazywał, Zdzisiek Ryczter. We dwóch żeśmy do Zakopanego… po Tatrach chodzili sobie. Tak dwa tygodnie byliśmy. No, główną podstawą naszego żywienia to żeśmy mówili, że to jest nasza zakopiańska kiełbasa. To była końska kiełbasa. Najtańsza, co było z wędlin – w ogóle z mięsa – to była końska kiełbasa. Bardzo dobra kiełbasa końska i smaczna. W ogóle mięso smaczne – końskie. Bo to w czasie okupacji żeśmy jedli, ale i po wojnie też. Jest bardzo dobra konina.
13372
Aha, i stamtąd na drugą połowę lipca to się umówiłem z dwoma dziewczynami. To była… z Basią, moją sympatią z gimnazjum, i jako przyzwoitka była Małgosia, Małgosia Borucka. Zresztą sanitariuszka, łączniczka z Kampinosu. Ona tam była starsza ze dwa lata od nas. W czasie wojny była łączniczką w AK w Kampinosie. Miała też nieziemskie przygody, przeżycia. No i tam żeśmy wtedy poszli sobie z Rabki przez Turbacz… Do Lubania żeśmy nie doszli, żeśmy zeszli do Łopusznej i w Łopusznej żeśmy nocowali sobie u gazdów.
13425
Aha, ale jeszcze… Ja pamiętałem z Rabki, że na Turbaczu jest schronisko. Ale… I myślałem, że teraz sobie zanocujemy na schronisku, ale to schronisko zostało pod koniec okupacji spalone… czy nawet po wojnie już spalone. W każdym razie żeśmy nie mieli gdzie nocować. No więc nocowaliśmy w kopie siana. Góral kosił siano tam, trawę. Ale to jest trawa taka krótka, ostra taka, z zadziorami takimi, kolczasta taka. I ona się wszędzie wczepia, taka bardzo nieprzyjemna. No ale w tym żeśmy, w takiej kopie siana, nocowali.
13464
Jedna dziewczyna po jednej, ja w środku, w śpiworze takim zapiętym po nos. One mówią: No tak, jak wilk przyjdzie, to nas zje, nim ty otworzysz ten… wygrzebiesz się ze śpiwora. Aha, jeszcze góral nam zostawił kosę. Mi kosę obok, w siano… w sianie zostawił, że w razie czego, żeby było czymś się bronić. No ale nie było żadnych przygód. I właśnie potem dalej żeśmy poszli. Na Turbaczu piękne jagody były. Piękne jagody. To była nasza potrawa, taka właśnie turystyczna. Makaron ugotowany z jagodami, z cukrem, jakieś… jakąś śmietaną czy mlekiem. No, fantastyczne było. Makaron z jagodami prosto z krzaka. A tam, na Turbaczu, było masę… masę jagód wtedy.
13515
No i tak doszliśmy do Szczawnicy i potem ze Szczawnicy… Ze Szczawnicy żeśmy się wybrali przez Wąwóz Homole… Bo to nam nasz profesor z biologii właśnie, turysta taki, zalecał, że: Tam, zobaczcie, taki piękny wąwóz jest w pobliżu Szczawnicy. I rzeczywiście poszliśmy tym wąwozem do końca. I na końcu wąwozu zejście na wschód, i za taką przełęczą zaczyna się wieś Jaworki. Jaworki.
13556
Już tak ciemnawo się robiło, jak dochodziliśmy do tych Jaworek. Ciemno, nigdzie światła nie ma. Psy nie szczekają, nic, zupełnie wymarła wieś. Idziemy, tu chałupy puste, puste, puste… Dopiero tam gdzieś jakieś światełko, jakiś pies zaszczekał… jedno, drugie. No, w całej wsi ze dwa, trzy tylko były gospodarstwa zamieszkałe. Co się okazało? To były… łemkowska wieś, którą wysiedlili, no, parę miesięcy wcześniej w akcji „Wisła”. Wysiedlili i zostało tylko dwie czy trzy rodziny polskie. A Łemków wszystkich wysiedlili.
13594
To było takie niemiłe wrażenie, takie przejmujące, jak się wchodziło do tej wsi, takiej wymarłej, cichej, bez świateł, bez niczego, bez psów, bez zwierząt. No, pusta wieś, chałupy były opuszczone. No, teraz, jakeśmy byli w Bieszczadach niedawno, no to… to tam te resztki, to widać, gdzie jeszcze tam były jakieś pozostałości po wsiach. No ale to jest wyludniony… Zrobiono wielką krzywdę. No ale to… To niestety, takie te losy wojenne. Tak się to potoczyło.
13637
Co tam jeszcze? Więc na studia… Przed maturą jeszcze myślałem o architekturze albo o budownictwie lądowym. Architektura to nie bardzo, bo byłem słaby w rysunku odręcznym, takim artystycznym. Technicznie to dobrze rysowałem. Potrafiłem rysować techniczne rysunki, dobrze wykonywać. No, ponieważ tam miałem tą pierwszą klasę tej drogówki u marianów, więc myślałem o kontynuowaniu budownictwa. Ale tak się zastanawiałem: No, parę lat będzie, odbuduje się Warszawę. No i co ci budowniczowie będą robić? No, tak sobie chłopak dwudziestoletni… Wtedy miałem 20 lat, maturę robiłem. – Co potem będzie? No, tych budowniczych nie będzie… nie będzie co robić.
13689
No i jedna z koleżanek, taka Alusia, mówi, że ona na stomatologię się wybiera. – To co to jest, ta stomatologia? – No, dentystyka. A, dentystyka, to wiedziałem, lekar… ten, ale stomatologii… To nie znałem tego wyrazu „stomatologia” wtedy. No i jakoś tak pomyślałem: Ponieważ mam zdolności manualne, robiłem różne rzeczy, potrafię, majster-klepka, zrobić wiele rzeczy, no więc… – myślę sobie – …to będzie chyba i dobry zawód. I chyba pracy nie zabraknie. Ludziom zawsze będzie stomatologia potrzebna. Bo jeszcze te z niewoli doświadczenia, żeby zawód był potrzebny w różnych warunkach. W różnych warunkach…
13736
No bo budowniczy w razie wojny to też nie bardzo może być potrzebny, a dentysta będzie w każdych warunkach potrzebny. Do szewca… Chciałem praktykować do szewca, no, nie chciał mnie przyjąć, no to stomatologia, praktyczny zawód będzie. I taki manualno-inteligencki mówię, rzemieślniczo-inteligencki zawód trochę, więc będzie zawsze potrzebny. No i… Aha, żeby się dostać na studia, to wtedy była taka sprawa, że przed maturą trzeba się było zapisać do jakiejś organizacji młodzieżowej. Bo jak był niezorganizowany, no to… to małe szanse, małe szanse. Mógł zdać egzaminy dobrze, wszystko, ale nie dostał się, bo nie jest zorganizowany.
13787
Więc zapisałem się do takiej organizacji jakiejś, to był OMTUR. OMTUR to była socjalistów chyba młodzieżowa organizacja. To tak na jakieś pół roku żeśmy się tam zapisywali do tego. No to masowo. Masowo. Kto się chciał na studia dostawać, to się zapisywał. Dwóch czy trzech kolegów się nie zapisało, no to nie dostali się. Byli lepsi na egzaminach, ale, powiedzmy, na Politechnikę się nie dostali. Musieli jako na woluntariat iść, jako wolni… o, jako wolni słuchacze – i dopiero po roku dostawali się.
13829
Ja tam miałem takich kolegów, który powiedzieli, że oni się nie zapiszą do organizacji. I mieli kłopoty tego rodzaju, że musieli rok jako woluntariat… To i tak się udało, że przez ten… wolnych słuchaczy się dostali w końcu na studia. No więc potem nastąpiło zjednoczenie partii i zjednoczenie tych organizacji młodzieżowych. To było jako jedna organizacja. ZMP to było? Związek Młodzieży Polskiej. Ale już jak na studia dostałem się, już się tam nie zgłaszałem, nic, i cicho sza, już miałem… miałem spokój z organizacjami. Do partii nigdy się też nie zapisywałem potem, tak że tu miałem spokój.
13879
A kolega jeden z klasy, Marek Walmoden, mówi, miał taką historię… No też był zorganizowany. Dostał się na studia. Dostał się na studia i… Aha, no i tak… i tam jakoś pilnowali tego, kto należał, tą dokumentację na Politech… Nie, to u Wawelberga. On był u Wawelberga. Tam pilnowali. I po jakimś czasie tam doszukali się, że on nie chodzi na jakieś zebrania, a jego papiery były w aktach, że należy do organizacji.
13924
No więc ten przewodniczący przychodzi do niego, mówi: Ty, Marek, tu jest twoje świadectwo. No, co chcesz z tym zrobić? Masz, albo idziesz, albo to wyrzucisz, jak chcesz. I on mówi: To dziękuję. Dał mu i ten miał spokój też. Przyzwoity chłopak, mówi: Załatw sam, jak chcesz, to kontynuuj działalność, a jak nie, no to… Ja ci to oddaję i jesteś… [niezroz] wolny. Tak że to takie były sytuacje wtedy. No co, studia… no, jak studia. Jak studia.
13969
Aha. Na… Po pierwszym roku chciałem pojechać na obóz, taki społeczno-wypoczynkowy, studencki. To było w Międzyzdrojach. No bo to były trzytygodniowe czy czterotygodniowe takie obozy, no więc to było… Coś tam się robiło, ale to właściwie było… więcej było wypoczynku. Aha, to tak, to było po pierwszym roku, bo wzięłem skrypty z histologii. Z histologii wzięłem skrypty. I… Aha, więc zgłosiłem, że tam chcę jechać. No ale nie zakwalifikowali mnie.
14017
No to idę do tego tam całego przewodniczącego, który to organizuje w tym ZMS-ie… to w Związku Studentów Polskich. To było Związek Studentów. W Związku Studentów. To Związek Stu… Nie ta polityczna, Związek Młodzieży, tylko Związek Studentów to organizował. Ale typowała organizacja Związek Młodzieży – z naszego roku, z pierwszego, tej stomatologii. I on mówi: No, jak ja miałem cię wysłać? Mówi znajomy z klubu, kolega starszy… starszy, no, on był… sporo starszy był, z klubu. Mówi: Jak ja miałem cię wysłać? Patrz, jaką opinię ci dali twoi partyjni z twojego wydziału.
14066
No, no to ja wzięłem tą opinię i poszedłem do tych… Taki Kraszpulski, Kraszpulski się nazywał, kolega. I mówię: Ty, no co, coś ty mi tu wypisał, no? No to wypisał nowe, opinię nową. I ja zaniosłem z powrotem tą opinię, już dobrą politycznie, i pojechałem na ten obóz. Tam okazało się, że jest jeszcze… są wolne miejsca jeszcze. I to napisałem list… czy zadzwoniłem, ale chyba list napisałem – a poczta jakoś wtedy szybko chodziła… bo to trzytygodniowy obóz – do Marka, tutaj, kolegi… Walmodena. I: Marek, są miejsca. Idź do kolegi Strusa, tego, co mnie załatwiał – mówię – i niech ci da skierowanie, bo tu są wolne miejsca. On rzeczywiście poszedł, za parę dni przyjechał, żeśmy tam razem byli.
14125
To były w Międzyzdrojach, wtedy były puste. Tam było paręset osób, no i parę tych takich obozów studenckich, jakichś dziecinnych kolonii było. No więc tam było bardzo przyjemnie. Po tych domach żeśmy sobie chodzili na jakieś tarasy, opalało się na takich dachach, takich tarasach, wysoko. No i tam sobie wzięłem skrypt z tej histologii. To ostatni egzamin z histologii przełożyłem właśnie na po wakacjach. No, sobie chodziłem na Kawczą Górę, siadałem tam w trawie gdzieś i wkuwałem tą histologię.
14167
I po wakacjach zdaję ten egzamin u zastępcy, u asystenta profesora Zweibauma. Był taki Kazio… Kazio… Ale nawet nazwiska jego nie pamiętam w tej chwili. Był taką prawą ręką Zweibauma. No i on mnie pyta: to, tamto, owo… Mówi: Kolego, przecież pan świetnie zna materiał. Czemu pan po wakacjach zdaje? A ja mówię: A właśnie dlatego tak umiem, bo się uczyłem przez wakacje. Ten kolega Kraszpulski, to potem był stomatologiem w więziennictwie. W więziennictwie został stomatologiem.
14214
I znowu taka historia, że… To już po dyplomach, żeśmy już nakazy pracy dostali i jeden z kolegów… No, to młodzi, to wszędzie gdzieś jakimiś inspektorami byli. Bo to byli inspektorzy powiatowi, którzy organizowali stomatologię w powiatach. To był powiatowy inspektor stomatologii. I jeden z kolegów… Ja też dostałem, też, na pół etatu pracowałem w gabinecie w Nowym Dworze, a pół etatu jeździłem po powiecie, organizowałem te gabinety. Do… nadzór… znaczy, ja… zaopatrzenie, jakość… jakość pracy, trudności, pomoc kolegom w tym… w gabinetach. I on też był w takim… tym inspektorem i…
14266
Po wojnie była taka historia, że było dużo takich techników dentystycznych, uprawnionych, nieuprawnionych… To było… Bardzo prymitywnie oni robili. Robili z materiałów niedozwolonych, z randolfu. To było takie sztuczne złoto, które śniedziało, dawało… miedź tam była, wydzielała się i zatruwała organizm, ale tak zęby były… błyszczały się jak ze złota. Wtedy było modne jeszcze złote zęby, a tego już nie wolno było po wojnie robić, już było zabronione. A oni to robili na wsiach gremialnie, nagminnie. I, no, tam były… miał z nimi, powiedzmy, takie utarczki, no bo działał tak, żeby oni przestali to robić, żeby nie robili nielegalnych tych prac, szkodliwych. I, no, tam jeszcze były sprawy konkurencyjne, no bo tu lekarz nowy, to…
14334
I jego tak załatwili, że do gabinetu… Przyszli do poczekalni, umówiona cała gromada tych znajomków ich. Jedna jakaś dziewczyna weszła do gabinetu, zaczęła… On był sam, nie miał pielęgniarki, bez pielęgniarki pracował w gabinecie. Zaczęła drzeć na sobie ubranie i krzyczeć. Wrzask, tamci wpadają. – Gwałci mnie! No, są świadkowie, jest to – i chłopaka wsadzili na parę lat do więzienia. Tak załatwili inspektora ci technicy. Bo tak i byli felczerzy, tak samo i byli technicy, tacy uprawnieni, nieuprawnieni, stomatolog był…
14382
W medycynie to był felczer, a tu był technik dentystyczny. Uprawniony to mógł leczyć, a nieuprawniony to mógł tylko wykonywać prace protetyczne. No ale oni robili wszystko, jak… co tylko im popadło. Więc tak tego chłopaka wsadzili. I właśnie ten kolega, inspektor stomatologii znowu więziennictwa, Kraszpulski, no, rozmawiał z nim. Mówił, bo on to po więzieniach tam był… Mówi: No… no co ja ci poradzę? No, kochany, no ja ci nic nie mogę poradzić, no. Ja wiem, że cię tak zrobili, ale tak sąd rozstrzygnął to, nie wziął pod uwagę, że to była inna motywacja, specjalnie było ukartowane. Tak że bez pielęgniarki praca takiego młodego lekarza była niebezpieczna.
14437
No to dojeżdżałem do pracy z Warszawy do Nowego Dworu. To się jeździło tak zwanymi towosami. Towos to był wagon towarowo-osobowy… tow-os, towarowo-osobowy. To znaczy: był zwykły towarowy wagon, w którym było… na łańcuchach wisiały ławki, takie deski w charakterze ławek, dookoła. No i to się jechało. Albo na stojąco, albo, kto się zmieścił, to na tych ławkach, a reszta na stojąco. I takimi wagonami się dojeżdżało tam i z powrotem. No, pięć lat tam pracowałem, w tym powiecie nowodworskim.
14481
No, po jakichś czterech latach chyba – czy po trzech – dostałem przydział na wuefemkę, na motocykl taki, małolitrażowy… to była 100 centymetrów czy 125 centymetrów pojemności. No więc to już miałem łatwiej. Bo tak to było… te to… te właśnie pociągi towarowo-osobowe albo… no, PKS – żadne tam to nie chodziło, nie było… albo, no, autostop. Ale autostop – to było mało tych autobusów, samochodów. Ciężarówki jakieś zabierały… kto jechał, to zabierał. No ale to trzeba było czekać na szosie, gdzieś się dostać. No, jak miałem już ten motocykl, to już wtedy mogłem się lepiej poruszać, do tych gabinetów dojeżdżać, no i do domu.
14525
I po pięciu latach pracy dostałem powołanie do wojska. Powołanie do wojska na służbę okresową. Wtedy obywatele z cenzusem, z wyższym wykształceniem, byli powoływani na dwa lata służby, ale już jako… w stopniu oficerskim. Z początku to były przeszkolenia, bo na stomatologii tam tego szkolenia wojskowego to mieliśmy, co kot napłakał. Ale pierwsze te… Pierwsi koledzy, którzy poszli od razu po studiach, no to mieli półroczne przeszkolenie, to narzekali bardzo. Nawet ciężkie, przykre było to przeszkolenie. A ja już po pięciu latach potem, to już nie miałem żadnego przeszkolenia. Poszedłem, dostałem od razu stopień porucznika.
14580
No i teraz była sprawa… no, tylko gdzie mnie przydzielą. No, gdzieś wyślą w Polskę… Tutej mieszkamy z rodzicami, no, w jednym pokoju, co prawda przedzielonym szafami… Pokój przedzielony szafami: po jednej stronie my mieszkamy już z dwojgiem dzieci z żoną… No, to było tak jak pół tego pokoju, taka wielkość. Jak się rozłożyło nasze spania, to nie było już miejsca w ogóle. Stolik okrągły. Kolega, jak chciał zrobić nam do kwaterunku zdjęcie, jak mamy ciasne mieszkanie, to wchodził na szafę i z szafy robił zdjęcie, żeby objąć ten pokój.
14632
Zaraz, zaraz, co mi uciekło? No tak, aha, że gdzie… gdzie mnie przydzielą tutej. No więc zaczęliśmy się starać. Mieliśmy znajomych, którzy mieli tam jakiegoś znajomka, pociotka, w tym… w Ministerstwie Zdrowia, w dziale wojskowym. To w każdym ministerstwie był dział wojskowy. I oni tam kadry wojskowe stomatologii prowadzili. No, ten… Ci przyjaciele, to on był… on był… z pochodzenia Żydem jest. I ten pułkownik, który był w Ministerstwie Zdrowia, też był Żydem. I ten, przez którego żeśmy to załatwiali, też był Żydem. Tak, że my żeśmy… bo to ten… jego brat…
14699
Zaraz… Alik, Alik… Alik miał brata lekarza w Łodzi. Ten brat miał znajomego tego w ministerstwie, pułkownika Lewkowicza. On się nazywał Lewkowicz, ale to był Żyd. No i przez niego udało się, że mnie tutej zostawiono blisko Warszawy, w tym… do Zegrza dostałem przydział. Ale jeszcze było… Trzeba jakieś argumenty było mieć. No więc, że… Aha, to później było. Nie, więc to przez niego… przez niego udało się, że dostałem tutej, w Zegrzu.
14742
To była Szkoła Oficerska Wojsk Łączności – potem jako Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Łączności. No i tam służyłem 17 lat. 17 lat. I ja… To było… ten okres po Październiku [1956], kiedy ruscy oficerowie odeszli z wojska, w każdym razie z tych niższych stanowisk, i nie było już ich tak widać. Już dowódcą tam był Polak. I to wojsko nie było już takie uciążliwe. Koledzy, którzy po Październiku… to uciekali z wojska, jak mogli. A jak ja… jak mnie powołali na te dwa lata, no to ja sobie nie narzekałem. Nie narzekałem sobie. No to…
14797
Ja mówię, że to jest tak ze służbą zdrowia, że to jest trochę przy wojsku służba zdrowia. Wojskowa, ale to jest przy wojsku. Ja mówię, że nawet w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu lekarz, który leczył Niemców, wachmanów – przy okazji, w jakimś tam zakresie – to miał lżej niż inni więźniowie. No bo trudno było temu gestapowcowi, esesmanowi bić tego, który go leczył. Ale to zawsze, zawsze było lżej. Tak że tu, w wojsku, służba zdrowia też… nawet w trudnych warunkach miała nie tak uciążliwie.
14837
No, ja podchodziłem do wszystkiego tak jakoś pogodnie. Więc tam ktoś narzekał na musztrę, że to… Ja mówię: no musztra… no to to jest gimnastyka. Zamiast pracować w gabinecie, to ja mam godzinę musztry rano. No to bardzo przyjemnie na świeżym powietrzu pospacerować sobie. A że strzelanie, no to… To bardzo przyjemna rzecz, strzelanie. Lubiłem strzelać. Strzelałem nieźle, więc to nie było problemów. Powiedzmy, ze strzelaniem… Była taka historyjka ze strzelaniem. Tam była strzelnica, w Zegrzu. No i jak była inspekcja, to wyznaczano, że strzelanie ma ten oddział, musztrę ten, gimnastykę ten, polityczny zdaje ten… tam coś innego, to kto inny… I na służbę zdrowia wypadło strzelanie.
14889
No to ten komendant Gierasimczyk, taki malutki łącznościowiec jeszcze z czasów wojny, oficer… Żonę miał też z łączności, z wojny. I on był tam komendantem. Po rosyjskich oficerach on został komendantem polskim – pierwszym. I mówi: No, to już zawalone strzelanie, bo służba zdrowia! No więc my przychodzimy tam, koledzy strzelają, jak tam umieli. No, ja podchodzę na swoje stanowisko – no, trzy naboje, trzy strzały. Ja jak kowboj: raz, dwa, trzy. On się za głowę złapał: Co ten Jursz narobił? No zawalił nam wszystko! Spokojnie. Podchodzimy do tarczy: dwie dziesiątki, dziewiątka. A tak, wie pani… strzelałem dosłownie jak: raz, dwa, trzy. On się przeraził. No więc taka historyjka.
14943
A z tą strzelnicą znowu jest związana taka historia, że któregoś dnia mieli tam poszerzać, pogłębiać tą strzelnicę, gdzieś przebudowywać. I zaczęli kopać. Kopią… szczątki ludzkie, kości. Kości i medalion. Medalion… Medalion i na medalionie nazwisko. To był… chyba to było Sapiehów któryś. On był oficerem AK w tych rejonach, tutej. Jego Niemcy złapali i na tej strzelnicy go zabili, i pochowali od razu tu. Rodzina nie wiedziała, gdzie on zniknął. On był jakimś porucznikiem AK. I nie wiadomo, co było. Dopiero… To były lata już jakieś sześćdziesiąte, pod siedemdziesiąte lata – tak znaleźli te zwłoki. I po tym medalionie doszli do tego, kto to jest.
15007
No więc pogrzeb. Pogrzeb odbywał się tu gdzieś, na Czerniakowie. Na Czerniakowie. I ta rodzina była spokrewniona z żoną Kennedy’ego, z tą… Jak ona miała na imię? Nie pamiętam. Jacqueline. Jacqueline. Z Jacqueline Kennedy oni byli spokrewnieni. I Jacqueline przyjechała na ten pogrzeb. I na ten pogrzeb się wybrała Basia, moja żona, z dziewczynkami. No, zobaczyć taki pogrzeb, tyle ludzi – to ciekawa rzecz była. Telewizja jeszcze nie była taka wtedy popularna.
15048
I wsiadły tam jakoś w tramwaj, bo tu tłok, takie tłumy… I przez takie kartofliska jeszcze wtedy do Wilanowa… w stronę Wilanowa jechał ten tramwaj. I nagle tramwaj się… Pusty był, tam było parę osób i one we trzy. Nagle tramwaj się zatrzymuje i wskakuje… właściwie ochrona wrzuca tą Jacqueline do tramwaju, za nią wskakują i tramwaj rusza dalej. Jakoś ta Jacqueline uciekała przed ludźmi. Bo tam jakoś chcieli, wie pani, się witać, to autografy, to… I ją ochrona zabrała do tego tramwaju, żeby ją wywieźć jak najdalej od tych tłumów. No i tak miały okazję Jacqueline zobaczyć bezpośrednio, na sąsiedniej ławce. Taka historyjka była z tym.
15106
Aha, teraz tak… Ja dwa lata… Ja byłem siedemnaście lat tam, w Zegrzu, a w ogóle byłem trzydzieści… trzydzieści cztery w wojsku. A obowiązek miałem tylko dwa lata tej służby, było, okresowej. Więc po okresowej służbie jest możliwość: albo się wraca do cywila, albo, jak się chce, można raport pisać, że się chce zostać na zawodowego, i zostaje się na zawodowego. No, ja sobie rozpatrzyłem sprawę, że w wojsku mam lepsze warunki materialne, pensja jest lepsza, wczasy są… W ogóle jest lepiej, łatwiej pracować. Ja sobie mogę zorganizować pracę tak, jak ja chcę, jak potrzeba. Ja nie mam tłumu w poczekalni jak w cywilnej – wtedy było… 60 osób czekało.
15160
Ten dentysta tyrał jak dziki osioł. Nie mógł wyjść albo przez okno uciekał, bo go pacjenci nie wypuścili. Ja sobie wyznaczałem co pół godziny podchorążego albo kogoś z rodziny czy oficera i miałem pracę rytmiczną, planową. Zaopatrzenie – co chciałem, to potrafiłem załatwić wszystko. I jeszcze taka myśl przyświecała, rodzinna, takie wnioski z doświadczeń rodziny. Ojciec brata, ten Sorokin, był tym oficerem, pułkownikiem rosyjskim. Po rewolucji i po wojnie znalazł się w Polsce. I nasza armia była przecież z trzech zaborów – z Polaków, którzy byli w tych zaborach w wojsku. Więc się przydali potem i ta armia przecież świetnie się spisywała dalej. Zorganizowana była z tych trzech zaborczych żołnierzy… z dwóch… z trzech zaborów, mówię.
15229
I jemu proponowali – chociaż on nie był Polakiem, ale mówił po polsku – kapitana w wojsku polskim. Etat kapitana, że może służyć w polskim wojsku jako kapitan. On mówi: Nie, ja, carski pułkownik? Kapitanem w polskim wojsku to ja nie będę. Juleczku, bolszewicy padną za parę miesięcy, wracamy do naszych majątków. Ja tu nie będę na kapitana. No i umarł w 1941 roku w nędzy. Mama się rozeszła z nim, no bo nie pracował, nie chciał tutej. Jakoś się rozeszli, tamto małżeństwo się rozeszło.
15275
I ja, pomny tego, sobie tak kalkulowałem: w armii komunistycznej niepartyjny oficer – jak diabli wezmą komunizm, będzie potrzebny tak, jak byli potrzebni Polacy z armii carskiej, niemieckiej i austriackiej do nowego, wolnego, polskiego wojska. No a jeżeli diabli komunizmu nie wezmą… Bo on tak liczył, że: A, to już za parę miesięcy będzie po bolszewikach. I lata minęły, mówię: Tu lat jest tyle i tego diabli nie biorą, to nie wiadomo kiedy. To nie ma co czekać. To w wojsku zawsze mi będzie lżej, lepsze uposażenie, lepsze warunki, emerytura lepsza. Liczyłem na lepszą emeryturę już wtedy, mając te niecałe 30 lat. Myślałem o emeryturze, że będę miał lepszą emeryturę niż w cywilu.
15330
Ale miałem też warunek w tym, jak pisałem raport o pozostanie w wojsku, żebym mógł pracować dalej, gabinet prywatny prowadzić. Bo cały czas prowadziłem gabinet prywatny. No to mi odpowiedzieli, że: To armii nie przeszkadza, że pan będzie prowadzić… że będziecie prowadzić gabinet prywatny. No, nam to nie przeszkadza. No i dlatego, powiedzmy, zostałem w wojsku. No i te 17 lat byłem w Zegrzu.
15360
Potem udało mi się przenieść już do Warszawy. To dojazdy były męczące, jednakże musiałem tam nocować, żeby codziennie nie jeździć w tej marnej komunikacji… wtedy jeszcze. Więc pracowałem po południu. Tam nocowałem, potem rano i wtedy dopiero… ale to też do… Miałem jeszcze gabinety. To były takie czasy, że na tej wuefemce to 100 kilometrów przejeżdżałem. To był… trasa taka: Warszawa, Nowy Dwór (tam jako inspektor pracowałem), potem w wojsku, w Zegrzu… i jak do Warszawy tego samego dnia wracałem, to było 100 kilometrów na motocyklu i dwa miejsca pracy. Takie bywały.
15404
Tak że udało mi się przenieść do Warszawy, do Wojskowej Akademii Technicznej. No i tam następne siedemnaście lat służby było. No, jak przyszedłem tam, tam się zwolniło… zwolnił etat, miejsce kierownika gabinetu. Tam były dwa fotele, czterech dentystów było. Raz… Tak, trzy osoby… Dwie osoby… Były dwie panie i dwóch wojskowych było. Jeden wojskowy był kierownikiem, w stopniu podpułkownika tam.
15452
Tam etat miałem większy, bo tu, w Zegrzu, miałem etat majora, a tam podpułkownika, tak że to było korzystniejsze ze względów etatowych, finansowych dla mnie – przejście tu, do Warszawy. No i bliżej i lepiej tutej. I lepsze warunki, spokojniejsze, bez poligonów, bez jakichś wyjazdów, ćwiczeń. Tutej musztry żadnej nie było też już, w WAT-cie, bo spokojniejsza była służba i praca. Więc jak tam się zwolnił etat? Ten kolega lubił sobie popić. I w mundurze go zastano w parku na ławce, śpiącego. No i to już się przelała… miarka przebrała i… zwolnili go do cywila. No i wtedy… Bo on jeszcze mógłby tam posłużyć ładne parę lat. Miał jeszcze do emerytury dużo czasu. No i zwolniło się to miejsce i ja na to miejsce przyszedłem.
15517
No, zastałem ten jeden gabinet dwufotelowy. No, rozbudowałem to tak, że się potem śmieli, że już tam zrobił służbę zdrowia przy stomatologii. Nie stomatologia w służbie zdrowia, tylko służba zdrowia jest przy stomatologii. Bo było ośmiu, dziewięciu… dziewięciu dentystów, trzy gabinety, pracownia nowoczesna zrobiona – bo była w strasznym stanie, jak tam zastałem to. Taka prawie na poziomie tych dzikich techników takich, których się po wojnie, powiedzmy, usuwało z praktyki.
15569
No, tam miałem… Ja traktowałem serio tą swoją pracę. I opowiem taką historyjkę, że mówią: Tak, no ty tak o to dbasz, jakby to było twoje. Ja mówię: No a czyje to jest? To jest nasze. No przecież to powierzone jest mnie i wam, no to musimy o to dbać. Technik, który tam przyszedł, fachowiec dobry – po innych, z którymi były kłopoty – przyszedł z CePeLek-u, protegowany przez naczelnego stomatologa, doktora pułkownika Obersztyna, do pomocy mnie tam, on mówi tak, po jakimś czasie: Doktorze, po co pan tyle tych robót bierze? Przecież my nie musimy tyle robić. I tak nam będą płacić, i tak płacić. Pan się narobi, ja się narobię. Po co… po czorta to? A ja mówię tak: Jest norma.
15638
Bo była pewna norma, trzeba zrobić tyle protez tam, tyle punktów – to były punkty, to trzeba było tylu pacjentów załatwić, tyle protez zrobić, tyle zębów wstawić. Ja mówię: Przecież to by było nieuczciwie, jeżeli ci pacjenci od nas zależą, my nie będziemy tego robili, no to ludzie na tym tracą. Oszukujemy, kradniemy po prostu zdrowie naszym podopiecznym. No i ja go tam przyciskałem z jakością też, bo tam nie było tak, żeby mi jakąś fuchę, żeby coś tam spartolił. Musiał zrobić dobrze. Nieraz poprawiał i dwa razy – chociaż był niezłym technikiem, ale potrafił też coś sknocić.
15676
No i on był zły na mnie i mówił: Doktorze, jak pan będzie tak tutej wymagał w tym sensie, no to ja u naczelnego stomatologa panu takie tyły zrobię, że pan się nie pozbiera. Ale ja się tym nie przejmowałem. Po jakimś czasie jest taka inspekcja wewnętrzna. Przyjeżdża stomatolog okręgowy – bo był naczelny stomatolog wojska i byli w okręgach wojskowych… trzy okręgi wojskowe, trzech stomatologów okręgowych. Ten stomatolog okręgowy, pułkownik Piotrowski, przyzwoity facet, no, robi kontrolę tam. Jeszcze we dwóch byli, zdaje się z kimś jeszcze. – Wszystko w porządku – mówi. – Dobrze.
15728
Za tydzień czy dwa tygodnie druga kontrola. Już przyjeżdża sam naczelny stomatolog z drugim protetykiem. Już tamtego okręgowego stomatologa nie wzięli, tylko we dwóch oni byli. Chmielewski. Pułkownik Chmielewski. To był od protetyki, specjalista na… w tym… w CePeLek-u. I Obersztyn, naczelny stomatolog. I oni robią inspekcję. No i wynik inspekcji, kontroli, jest taki, że ja się nie nadaję na kierownika, że ja mam swoje metody leczenia. Zarzut, że ma swoje metody leczenia!
15782
Ja oczy zrobiłem. No, lekarz po dwudziestu pięciu latach praktyki – czy prawie po trzydziestu już, to wtedy miałem – nie ma swoich metod? No to jest głąb jakiś, to się nie nadaje w ogóle do niczego, jak nie ma swoich metod wypracowanych. Bo to każdy lekarz ma… musi mieć swoje podejście. A to był zarzut. Właściwie jedyny zarzut, jaki był. No więc… A mój przełożony tam w WAT-cie, bezpośredni – rentgenolog, szef służby zdrowia w WAT-cie, doktór Ponurski, człowiek dość przyzwoity, ale strachliwy…
15829
Bał się, bo miał sam przeżycia fatalne, ponieważ na dyplomie ostatni egzamin sobie sam podpisał. I to po… Już był w wojsku, już był lekarzem w wojsku i to wykryli, i z wojska go wyrzucili… Mało mu dyplomu nie odebrali. Musiał ten egzamin zdawać. No, jakoś zakręcili, w końcu ten egzamin, co sam sobie wpisał ocenę, zdawał dodatkowo. Dyplom mu uznali i wrócił do wojska. Miał znajomości, wrócił do wojska. Ale już był tak wystraszony, tak się bał. To taką miał metodę: nie przeszkadzał. Owszem, powiem, nie przeszkadzał mi. Co ja chciałem, to ja tam sobie robiłem. Nie przeszkadzał. Ale nie pomagał. Ale nie pomagał… I nie potrafił obronić, powiedzieć, co i jak.
15882
No i przychodzi… Długi czas nie przychodziło… opinia, pismo o tej inspekcji, wnioski z inspekcji. Potem okazało się, że przyszło, ale zginęło gdzieś, że nie ma. Ktoś… Jak ja teraz myślę, to że któryś z oficerów ze sztabu zobaczył, że to są jakieś brednie, i wziął… wyrzucił do kosza. I myślał, że to sprawa przyschnie, że dadzą spokój. No ale po jakimś czasie, no, oni widzą, że tutej nie ma, więc drugi raz… drugie pismo przychodzi, kopia tego, że już jest. I jaki jest wniosek? No, że ja się nie nadaję, że muszę odejść stąd.
15934
No to na to w sztabie, tutej, okręgu, w Warszawie, w tym wydziale, gdzie jest też ten wydział służby zdrowia, wzywają… To był już stan wojenny wtedy – pamiętam, z pistoletami, w mundurach polowych żeśmy tam poszli z tym szefem, z tym przełożonym, doktorem Ponurskim. I tych dwóch kadrowych oficerów wałkuje sprawę: No co, jak? Tu jest taki oficer, który ma same zalety, same opinie co roku dobre… – bo to w wojsku jest co roku opinia pisana – …wszystkie, przez tyle lat opinie, a nagle widzę, że się nie nadaje do niczego, no. Co tu jest? Co tu jest grane? No, tamten się jąka, nic nie mówi, nie zabiera głosu rzeczowo.
15988
No więc oni się mnie pytają: No to będziemy musieli majora tam na okręg pomorski… mamy wolne stanowisko… przenieść. A ja mówię: Nie, panie pułkowniku… obywatelu pułkowniku. Ja albo zostaję tu, albo pod kapelusz. – Znaczy: do cywila. – Ja nie… nigdzie się nie ruszę stąd. Jak chcecie mnie przenieść, to dziękuję, zwalniam się z wojska. – No to powiedzcie nam, w czym to jest rzecz? Jak wy to widzicie? No to ja mówię, że technik tak mi się odgrażał, a jest znajomym… przyjaźni się z szefem stomatologii, no i tak mnie ustawił. I szef przyjechał, jedna inspekcja była na plus, to przyjechał sam i załatwił mnie. – Aaa… Tu cię mamy. Dobrze. Dziękujemy.
16045
Myśmy nie zdążyli wyjść jeszcze, jak Obersztyn leciał do kadr już. Już był wezwany, już leciał do kadr. Bo tam jest blisko i ten… jeden budynek od drugiego. Zmyli mu głowę i żydowskim targiem zrobili tak, że… On miał swojego protegowanego, którego chciał na to miejsce wstawić, Obersztyn… chociaż sam mnie to proponował. Sam mnie tam protegował na to miejsce. Proponował to miejsce i był bardzo zadowolony.
16086
Bo nawet była taka możliwość, że… a może w CePeLek-u? – A w CePeLek-u, wie pan, pan ma takie swoje metody, pan tak samodzielnie pracuje, to tu jest kadra, oficerowie, żony, wie pan, tam pan sobie… będzie miał kłopoty. Tam jest wojsko, podchorążowie, tak jak w szkole pan miał, w Zegrzu. Tak samo tu ma pan podobną jednostkę, pan będzie tu się swobodnie czuł. On tak podchodził do mnie wtedy. A po paru latach tak… taka zmiana była. No, chciał kogoś tam wsadzić innego, no. Ja miałem duży szacunek dla niego, dla jego wiedzy. Ale tu… tutej się po prostu, no, okazał jakimś bardzo słabym, marnym człowiekiem, niepewnym, nielojalnym.
16132
Tak że załatwili to w ten sposób, że ja zostałem kierownikiem protetyki, bo ja miałem… Ja sobie zorganizowałem, że miałem swój osobny gabinet – tylko ja pracowałem i pracownia. I ja miałem spokój. Ja z technikami tylko. A zachowawczą i chirurgię – znaczy: to wszystko, te dwa pozostałe gabinety – no to ten nowy przyszedł. No i żeśmy tam żyli w zgodzie sobie, spokojnie. On… Do końca, aż do emerytury, do 1981 roku.
16173
Aha, ale jeszcze potem… W jakieś parę miesięcy potem była jakaś tam uroczystość, akademia. I jest… odznaczenia dają. No i dostałem tak zwaną „porcelankę”. To był Krzyż Kawalerski. No, tam najniższego stopnia, ale to był tak zwany „chlebowy”. Bo wtedy było w wojsku, że się miało 85 procent emerytury… emerytura wynosiła. I 85 procent uposażenia stanowiła emerytura po odejściu z wojska, a „porcelanka” dodawała te 15 procent. Jak się miało „porcelankę”, to się dostawało 100 procent emerytury.
16211
No więc dostałem tą „porcelankę”, no i kwatermistrz… Bo kwatermistrz jest znowu przełożonym w jednostce służby zdrowia. Więc gratuluje, mówi: No, doktorze, ja to… to za… Rozumiem, że to za tamte nieprzyjemności jest rekompensata. Proszę tak zrozumieć to. Tak że oni widzieli, że tu świństwo mi zrobiono, że nagrodę… No, to tak się, powiedzmy, odwdzięczyli. Tak że, no, tu dowództwo wyszło, no, z twarzą trochę.
16252
Teraz jest sprawa taka, że jest 13 grudnia. Stan wojenny. Ja jestem w domu. No, w telewizji… Niedziela to jest, oglądamy, no to sobie obejrzałem… No, jest stan wojenny, no to jest stan wojenny. Niech sobie będzie. I spokojnie czekam poniedziałku. W poniedziałek pójdę do pracy, pojadę sobie. Wtedy nie musieliśmy w mundurach jeździć. Można było w mundurze się przebrać dopiero tam, w gabinecie, w WAT-cie. Można było po służbie chodzić po cywilnemu – do pracy, do domu. Bo jakiś czas, jak byłem w Zegrzu, to jeszcze trzeba było w mundurze cały czas. I do domu jeździć i tam… A tutej można było się w pracy przebrać w mundur.
16309
No więc ja sobie w poniedziałek przyjeżdżam, a tam mówią: Co ty? Ciebie nie ma tutej tyle czasu, my tu już jesteśmy od niedzieli! A ja mówię: No to… to co tak? – No przecież to wojna! Stan wojenny! No, mówię: No to co z tego? – No to przecież jak dezertera by cię potraktowali! Ja mówię: Nikt mnie nie zawiadomił. A rzeczywiście niektórych to wezwali. Byli gońcy i zawiadomili ich, a mnie nikt nie powiedział, że mam się stawić, no i ja sobie to tak traktowałem lekko. No i na tym się skończyło. Ale była taka śmieszna historia z tym, no. No, tam żeśmy ze dwa tygodnie chyba byli na miejscu skoszarowani. No, potem to się rozluźniło. No ale jako wojskowy to w stanie wojennym mogłem… mogłem tą… O, to syrenę wtedy jeszcze miałem, chyba. Jeszcze tą syreną sobie jeździć jeszcze po Warszawie, nie było… Do pracy tam czy gdzieś.
16379
No, aha, teraz o… No więc potem jest przejście na emeryturę. Tamto był stan wojenny, 1980 rok. Tu jest 1991, na emeryturę przechodzę, 1991. I jest rozkaz, że jest demobilizacja, zmniejsza się armię. No i są cięcia kadrowe. No i odchodzą według wieku, kto ma tam… jest… po starszeństwie odchodzą na emeryturę. No ale ci, którzy byli partyjni, no to mówią sobie: No, już jest niepartyjny, młodszy, ale to nie szkodzi, tutej jego wypchniemy. Ale będzie jeden już załatwiony, z głowy. Partyjny zostanie, niepartyjny pójdzie na emeryturę.
16437
Bo to takie… Nie bardzo żeśmy się pchali na tą emeryturę, bo to nie wiadomo jeszcze, jak… Jeszcze, no, wtedy miałem te 61 lat, miałem jak… Nie, to był… coś takiego. No i tak, że to… Wcale się jeszcze nie kwapiłem do emerytury. Mogłem jeszcze dwa – trzy lata, nawet cztery, pracować spokojnie. I… No więc to wypchnąć jego, już jest spokój. A na drugi dzień przychodzi rozkaz, że wszyscy, partyjni, niepartyjni – wszystkich wzięli do emerytury według tam… rocznika jakiegoś tylko. Już nie patrzyli na to i pozwalniali. Tak że… Tak że razem żeśmy odeszli z wojska.
16486
A Radia Wolna Europa to w każdej sytuacji, w każdych niepokojach cała armia słuchała. To i w Zegrzu żeśmy słuchali, i w WAT-cie się słuchało. To wszyscy, wszyscy słuchali Wolnej Europy, żeby wiedzieć, co się dzieje, gdzie… To ten dowcip… dowcip o tym… o Cyrankiewiczu, jak mu portki pękły, to był prawdziwy. Nie wiem. To była taka… takie… anegdota, że Cyrankiewicz jest na balu, no i jakoś się tam przy jakichś tańcach nachylił i portki mu się… pękły. No więc się tak wycofuje, wycofuje tyłem, tyłem do drzwi, do drzwi… no i wyskakuje na korytarz. A tam stoi sekretarz z nowym garniturem. A on mówi: A skąd wy wiecie, że mnie pękły portki? – No, Wolna Europa przed chwilą mówiła. Tak że to było prawdziwe.
16551
No to teraz opowiem o swoich sprawach rodzinnych. Więc przed maturą, do ostatniej… w ostatniej klasie, z poprzedniej… z klasy o wyżej… wyżej od nas zostało kilkanaście osób. To chyba z 10 osób czy 12 zostało na drugi rok. I oni przeszli do naszej klasy. Między innymi… Przeważnie z matematyki oni zostali. Był taki dość surowy matematyk, bardzo kulturalny, pan Grabowiecki. Ale tam słabo im ta matematyka szła i zostali. I między innymi taka Basia Gronkówna dostała dwóję z matematyki, no i ja ją dogoniłem w klasie, ona została. I zostaliśmy w przedmaturalnej, tej całorocznej klasie. I tam ją poznałem. Więc mówię, że przez dwóję z matematyki mam żonę. I…
16614
No to rok żeśmy się tam przyjaźnili. Potem przez czas studiów, no i po studiach żeśmy się pobrali. No, naszym posagiem to były cztery ręce, ale cztery prawe ręce. Bo oboje mieliśmy obie prawe. Nie lewe, tylko obie prawe mieliśmy… I dyplomy. I dyplomy – i z tym żeśmy wystartowali. No, bez mieszkania. Bez mieszkania. Ja już miałem absolutorium, jeszcze dyplomu nie odebrałem. Ona miała już dyplom WSHP-u. Skończyła Wyższą Szkołę Higieny Psychicznej, czteroletnią. Ja… Cztery lata stomatologia wtedy trwała.
16657
I pobieramy się. No ale gdzie będziemy mieszkać? Więc zaczęliśmy szukać w tych ruinach, gdzie można coś odbudować jakoś tam. Na placu Wilsona, tu… w… Na Mickiewicza, „Pod Matką Boską”, taki dom był. Teraz nie ma tej figurki Matki Boskiej, nawet nie ma tej wnęki. Ale tam była taka, wysoko, wnęka – i tam była figurka Matki Boskiej. I starzy żoliborzanie to wiedzą, że po jednej stronie jest „Feniks”, a tu był dom „Pod Matką Boską”. I tam był częściowo zburzony, ale były częściowo pokoje takie do odremontowania, gdzie tam można było zamieszkać. Ale jakoś nam się to nie podobało bardzo i koło AWF-u znaleźliśmy.
16704
Na Marymonckiej, prawie że naprzeciw AWF-u. No, dom był… Klatka schodowa była zwalona, ale na pierwszym piętrze był całkiem dobry taki pokój z kuchnią. Trochę trzeba było zamurować i można byłoby tam mieszkać, ale wejścia nie było, schodów. No ale był balkon. To było pierwsze piętro, no więc można było schody przystawić do balkonu i przez ten balkon wchodzić… drzwi balkonowe porobić. Mieliśmy takiego stryjka – właśnie Basi stryj był stolarzem i on nam zmontował takie schody. Deski, takie długie deski kilkumetrowe, żeby na ten balkon… I tam… Ja tam parę razy nocowałem.
16746
Miałem takiego kolegę… O, świadka, bo to już było po ślubie. To mieszkanie po ślubie… Nie, przed ślubem to było. Tylko mój kolega to załatwiał. Miał brata… brata… On potem świadkiem na… Świadek z naszego ślubu cywilnego miał brata strażaka – obok, tam, AWF-u. I tamten nam drabinę pożyczał, taką hakówkę. I po tej hakówce pierwsze były wspinania się do tego mieszkania, jeszcze bez tych drzwi.
16779
No ale milicja się zorientowała, że to jest dom, który grozi zawaleniem, do rozbiórki. No i nas stamtąd zgarnęli, wzięli na posterunek, nagadali. Ja się wystraszyłem, zdenerwowałem. Potem to chyba z rok to omijałem ten dom, ja na drugą stronę przechodziłem, jak musiałem tamtędy przejść. Takie wrażenie miałem, zostało to, powiedzmy – kontakt z milicją, to, że… te perypetie… Tak ja to odczułem. No to się nam nie udało.
16812
No więc rodzice się zdecydowali, że przyjmą nas do siebie – na Czarnieckiego 52, na pierwszym piętrze. No, tam mieli duży pokój, taki gdzieś koło trzydziestu metrów. Więc to się podzieliło szafami i kredensami na pół. Jedna szafa była frontem do nas, nasza szafa ubraniowa. A druga szafa i kredens to była frontem do rodziców. Wnętrze od naszej strony wybiło się płytami pilśniowymi, takimi miękkimi, do sufitu. Drzwi nie było, tylko zasłonka była. Taka kotarka, no, wąziutka taka, z 50 centymetrów, żeby tylko tam wejść.
16855
No i łóżko takie składane… Zrobiłem sam u tego stryjka. Sam robiłem to łóżko, takie z wysuwaną półką dolną, że dwa łóżka… jedno pod drugie się wsuwało. Tak że na dzień było schowane, na noc się wysuwało. I w tej jednej łazienko-kuchni się gotowało. No, moja mama mówi: No to będziemy razem gotować. A Basia mówi: O nie, mamusiu, my swoją gospodarkę mamy, swoje rondle ja będę miała. Bardzo mądra dziewczyna. Nie chciała wspólnej kuchni z mamą. No, ja sobie wyobrażam…
16900
I tak… I tam się urodziło dwoje dzieci, dwie córki. I żona zaczęła pracować. Najpierw przez rok w Ministerstwie Zdrowia, jako odskocznia do dostania się na medycynę. Na medycynę jako drugie studia byłoby się jej trudno dostać. Z Ministerstwa Zdrowia, jak pracowała, jako pracownik mogła się łatwiej dostać na medycynę. Bo ona chciała studiować medycynę, jej nie wystarczało sama psychologia.
16932
Jak taki jeden z profesorów na… w Tworkach, powiedzmy, na jakichś takich konsultacjach, gdzie psychologowie byli, lekarze, to tak per noga traktował tych psych… – A, to opinia psychologa. Eee, to tam… Ona nie wytrzymała tego, mówi: Ja nie mogę być tak traktowana, ja też muszę medycynę skończyć. Jeżeli nas lekarze, psychologów, tak traktują w służbie zdrowia, to… Wtedy tak było. Teraz jest inaczej zupełnie. Ale to były lata pięćdziesiąte.
16968
No i ona po roku pracy w ministerstwie dostała się na studia. No i na studiach urodziła obie córki. Skończyła medycynę. No, ja sobie wyobrażam, jak ona to przeżywała. Bo to byli moi rodzice. Dla mnie, no, to normalnie. A to było zawsze – teściowa. Teść to był tam… jeszcze gołąbek pokoju. Ale z teściową – to było w jednym pomieszczeniu, przy jednych… na jednej maszynce… to było dla niej naprawdę trudno. I tak żeśmy mieszkali osiem lat. Osiem lat. Od drugiego… Tak, osiem lat.
17016
I, powiedzmy, jak już dziewczynki były takie dwu-, trzyletnie, to Kasia mówiła: Mamusiu, idź do czytelni szybko, bo ci panie wszystko wyczytają. Bo wiedziała, że mama codziennie chodzi do czytelni uczyć się. No bo tam miała trochę spokoju. W domu nie było na to… Była ciocia – starsza siostra mamy – jakiś czas, ze dwa lata, i tą młodszą córką naszą się opiekowała. To wtedy było nam lżej. A tak to: a to moi rodzice, a to jej rodzice, teściowie, dzieci się zajmowały… pod Warszawę się wywoziło, do Janówka. Oni tam gospodarstwo mieli. Bardzo dobrzy ludzie. Ja zawsze mówiłem, że miałem lepszą teściową jak żonę – się śmiałem. Bardzo dobrych teściów miałem. No i… Tak że w tych warunkach ona skończyła tą medycynę.
17076
Jeszcze miałem kolegę, Andrzeja Budkiewicza. Był docentem, na stomatologii został potem, po studiach… na… I on przychodził do nas i mówił: Basia, u was wcale dzieci nie czuć. Pieluch nie czuć, nic nie czuć. Wy macie tak czysto. W takich warunkach! Ten pokoik malutki, łazienko-kuchnia… Mówi: U was wcale nie czuć, że są pieluchy! Ale z tym Andrzejem to znowu była taka historia, że on… On przychodził do nas i… I to było tak zaraz po studiach, myśmy się pobrali, on był kawalerem.
17121
I kiedyś przychodzi, a jest koleżanka druga – koleżanka, i też Basia, ze studiów… Basia Walczyńska – potem Walczyńska, ona Sikorska była z domu. Wtedy była jeszcze Sikorska. I mówi: Ooo, Wojtka nie ma, panie Andrzeju, a pan tak tutaj tak przychodzi! Ten chłopak zmył się, więcej się nie pokazał. On był taki intrawertyk, taki do siebie, zamknięty, nie był taki otwarty. No i tak się wystarczył i nasza przyjaźń się skończyła, on tak to odebrał… No, taki żart koleżanki potraktował. I więcej już u nas nie był.
17167
A z tym Andrzejem to po pierwszym roku żeśmy w góry jeździli, na nartach w Zakopanem żeśmy… w schronisku na Chocho… nie na Chocho… na Chochołowskiej… na tym, na Ornaku żeśmy tam… On spadł na Basię, bo deski się zawaliły na piętrowych łóżkach. Żeśmy… Dziewczyny spały na dole, chłopaki na górze. On spał na… nad moją Basią. Ja spałem nad jego siostrą. I te deski się zawaliły, spadł na nią. Takie historie. Powiedzmy…
17199
W Bukowinie znowu myśmy szli na nartach z tego… od Szczyrku do Bukowiny. Tam trochę żeśmy podjechali – połowę drogi – pociągiem, ale mieliśmy w planie całą drogę ze Szczyrku do Bukowiny na nartach przejść zimą. No też żeśmy tam w jednym łóżku spali. A potem… Potem… To były te akademickie czasy. A potem, jak ta Basia go tak wystraszyła… Bo to już były dzieci wtedy, jakoś tak i…
17232
On potem się ożenił… Ożenił się i żona mu zmarła przy porodzie czy na zapalenie opon mózgowych, coś takiego. W parę tygodni po ślubie zmarła. I w jakieś dwa lata… czy jakiś czas… się ożenił potem drugi raz, ze studentką. Ze studentką, znaczy: młodszą pewnie o jakieś 10 lat od niego. Mają chyba jednego syna czy dwóch synów. No ale tak… Jak zadzwonię do niego, to: Cześć! – Cześć, Andrzej! To, a tak to… A tak bywaliśmy u niego nawet tam… Mieszkali w Opaczu. Jego rodzice w Opaczu mieszkali i tam żeśmy na jakieś imieniny chodzili, to… Tak że taka była bliższa przyjaźń, a potem po takim jednym zdaniu tak to się wystraszył.
17290
Teraz tak… Basia, skończywszy medycynę, chciała dostać – no, nakaz pracy był – no, żeby w Warszawie. Ale to… no, nie ma mowy, w Warszawie to trzeba mieć fory jakieś albo musi mąż pracować w Warszawie. No a ja jestem w Zegrzu przecież w tym czasie. W Zegrzu. No, Zegrze – nie Warszawa. No ale Basia sobie wymyśliła tak i poszła do Sztabu Generalnego, i mówi, że prosi o zaświadczenie do uzyskania prawa praktyki, nakazu pracy na Warszawę. To był nakaz pracy… i jeszcze prawo praktyki na Warszawę było wydawane też.
17338
No, on mówi: No, ale… no przecież, no, jak to jest? No, mąż jest w Zegrzu. – No tak. – No to jak ja mam to pani wystawić? Że w Zegrzu… że w Zegrzu służy, no to pani to nic nie pomoże. A ona mówi: No a Sztab Generalny jest w Warszawie. – No, w Warszawie. – A podlega panu Zegrze? A on mówi: Podlega. – No to pisz pan, że podlega, jest… służy w wojsku, podlega Sztabowi Generalnemu. Gdzie by nie był w Polsce, podlega… Prawda? – Prawda. – Dobrze, mnie to wystarczy. I była pieczątka: „w Warszawie, Sztabowi Generalnemu…”. I to wystarczyło, że dostała nakaz pracy i prawo praktyki na Warszawę. Takich sztuczek trzeba było używać. Ale, no, sprytnie to pomyślała i tak załatwiła, no.
17398
Aha, to jeszcze wtedy tak było, że ona tam się zgłosiła, do Sztabu. Ja byłem wtedy w Zegrzu, w pracy tam, i wzywają mnie do zastępcy komendanta tam, do spraw politycznych. No i on zaczyna ze mną rozmowę. Pyta się to, tamto, jak w domu, no, co tam jest, tego… Ni z gruszki, ni z pietruszki – nigdy się nie pytali, co on mnie tu wypytuje o to? No, mówi: No a powiedzcie, co żona może chcieć tam, w Sztabie Generalnym? Ja mówię: A czy ja wiem? Nie wiem. Ja nie wiedziałem, że ona tam poszła, wcale. Żeśmy jakoś nie rozmawiali o tym wcześniej.
17444
Oni zadzwonili, że tu jest żona oficera… Co ona może chcieć? Żeby upewnić się, z czym ona może przychodzić. Więc też taka była… Już tu uszy mieli nastawione, no co… Po co żona oficera może przychodzić do Sztabu Generalnego? Potem się wyjaśniło, ale oni tam nie wiedzieli już potem, no. Tylko tu się, w Warszawie, wyjaśniło, o co chodzi, że to… No bo nieraz żony przychodziły skarżyć się na mężów, więc oni chcieli wiedzieć, o co tam może chodzić, od podszewki. Bo co jak co, ale w wojsku można było się poskarżyć zawsze u przełożonych… i w komitecie partyjnym też można było się poskarżyć.
17492
Dobrze, teraz chciałabym panu zadać kilka pytań, które uzupełnią tą pana relację i… Chciałam zapytać o ojca. Trochę mało pan o tacie opowiadał. I o te losy jego, co się z nim działo przed wojną i w czasie wojny… I to jest, jakby, to pierwsze pytanie. Tak. Więc ojciec pochodził z Piotrkowa. Dziadek był zarządcą, ekonomem w majątku we Wróblewie pod Piotrkowem Trybunalskim. Zmarł, mając 55 lat, i babcia została z pięciorgiem dzieci. Dwie córki: Zosia i Jadzia, i trzech synów: Stanisław (mój ojciec), Władek i Marian. Tych trzech synów… I oni byli w wieku takim gimnazjalnym.
17555
Ojciec był w legionach, w legionach jakoś, ale nie w pierwszej kadrowej, tylko w drugiej kadrowej. To się śmieli, że nie awansuje, bo jest z drugiej kadrowej, nie z pierwszej kadrowej. Potem brał udział w wojnie bolszewickiej w 1920 roku na Wołyniu i tam był bardzo ciężko ranny. I to, co opowiadałem, że ewakuo… tam… Jeszcze takie historyjki, powiedzmy, gdzie ojciec… Ojciec w artylerii służył. Gdzie, mówi, taki jest moment... To z tych opowiadań w łóżku, rano, pod kołdrą, jak mnie ojciec brał w niedzielę. Była taka godzinka rano, kiedy byłem u ojca w łóżku i ojciec mi opowiadał wojenne historie.
17604
Że jedzie bateria, tam ze trzy te działa z jaszczami, to konno wszystko. I mają przed sobą tor kolejowy. Mają przejechać przez ten tor kolejowy. I zza lasu, niedaleko, wyjeżdża pociąg pancerny, bolszewicki. No, oni są na gołym polu. Na gołym polu są. No to to jest… jest już… już pewna śmierć. Więc co robią? Co koń wyskoczy na te tory, na ten przejazd, na przejeździe działa ustawiają wzdłuż torów… Działo ustawiają i prosto strzelają w ten pociąg. Parę pocisków poszło, pociąg się wycofał. I tak się uratowali. Dzięki szybkiej decyzji, szybkiemu działaniu. Jakby zaczęli uciekać, to by ich na tych polach wystrzelali. Taką historię… To pamiętam, jak mi to ojciec mówił.
17666
No więc, jak był ranny… Na jakimś mostku stał tam, nad rzeczką, i wtedy… Mówi: tak jakby mu kijem ktoś uderzył, takie odczucie było. No a pocisk przeszedł tak z lewej strony na prawą, przez miednicę, tutej, przez biodra jakoś tak. Więc to rana brzuszna, w tamtych czasach to była rzecz prawie że śmiertelna. No i jak ewakuowali go pociągiem, to w tym Piotrkowie koleżanki, sanitariuszki go znalazły i zabrały go, i tam się wyleczył w Piotrkowie. Nie ewakuowali go dalej dzięki temu.
17711
Po wojnie został w wojsku i dostał przydział w Pomiechówku pod Warszawą, tutej nad Wkrą. I będąc w Warszawie, poznał mamę. Poznali się na ulicy. Ojciec szedł, minął mamę i po chwili się obrócił, popatrzył na nią. Ona się uśmiechnęła i mówi: A tak… Za kim tak się pan porucznik ogląda? No i taka była ich znajomość. Mama była po rozwodzie z tym… z Sorokinem. Pracowała gdzieś sama i brata utrzymywała. I, no, po jakimś czasie oni się pobrali. I w Pomiechówku żeśmy mieszkali. No, tam mama to prowadziła ten ogród, to takie gospodarstwo, miała krowę… Potem, jak ja się urodziłem, to tą kozę kupiła.
17777
Następnie… W którym to roku było? Ja miałem pięć lat, jak ojca przeniesiono do Poznania. I w Poznaniu ojciec był w Składnicy Uzbrojenia… czy w Szefostwie… w Szefostwie Uzbrojenia. Na inspekcje takie jeździł uzbrojeniowe, sprawdzanie stanu broni, zaopatrzenia, amunicji. I tam w Poznaniu były ciekawe takie wycieczki dla rodzin wojskowych. W niedziele, na majówki żeśmy jeździli ciężarowym… zwykłą ciężarówką, które były… ławki, takie dechy położone. Rodzinka wojskowa jechała, tam jechało 10 – 15 osób takim samochodem. Zawsze gdzieś w jakieś inne miejsce. Takie były wypady, to pamiętam. I jeszcze kierowca ten tej ciężarówki nazywał się pan Deska. No i jak gdzieś tam nie można było przejechać, mówi: No, to Deskę trzeba będzie podłożyć i przejedziemy.
17843
W 1939 roku ojciec z Armią „Poznań” jako – w którymś z pułków – tam oficer uzbrojeniowy walczył nad… w bitwie nad Bzurą. Przeszli przez Bzurę i całą Puszczę Kampinoską. I w Łomiankach ojciec się dostał do niewoli. I mówi, że tak… w tym momencie, kiedy ich tam Niemcy zaskoczyli… Mówi: Byliśmy tacy zdezorientowani. Strzelać sobie w łeb, nie dać się do niewoli pójść… wziąć… czy poddać się? No ale – mówi – rozum przeważył nad honorem. I poddali się. No i dzięki temu przeżyli.
17898
Był w Murnau te sześć lat – w Murnau, w Bawarii. I tam właśnie z Murnau nam przysłał wiadomość, gdzie jest. To jest ten mały taki ołtarzyk, na którego nóżce było napisane, że to jest Murnau, Bawaria. Bo wtedy była tajemnicą miejscowość. Tylko był numer obozu, oflag VII A. Teraz chciałam jeszcze wrócić do tych pana wspomnień… Aha… jeszcze… jeszcze chwileczkę. Aha, jeszcze… Dobrze. Jeszcze… Po wojnie, po powrocie z niewoli ojca tu wcielili do wojska i parę miesięcy ojciec był w wojsku. I to w wojsku było sporo oficerów z tego… z Murnau – w wojsku. I ojciec mówi, dlaczego go szybko zdemobilizowali. No, zdemobilizowali ich po kolei wszystkich. No ale na szczęście nie miał jakichś przykrości takich politycznych, prześladowań.
17958
Ale była, mówi, taka historia, że… W Cytadeli, tutaj, służył wtedy. Wtedy w Cytadeli… i to nawet z tym chorążym Łuczakiem. Bo ten chorąży Łuczak po wojnie też w Cytadeli służył i znał mojego ojca – właśnie tu z Cytadeli znali się. Że generał kazał ojcu znaleźć jakieś mieszkanie dla niego. Dowódca [niezroz.], że nie ma tu mieszkania, coś trzeba lepszego znaleźć. No i ojciec znalazł na placu Inwalidów – tutej… 10, tutej, gdzie apteka jest, w tym domu – mieszkanie. Obejrzał… No, to były puste mieszkania. Nie było… To było… Własność, oczywiście, spółdzielcza, ale wtedy było puste mieszkanie, to zajmowali ludzie, którzy nie mieli gdzie mieszkać. Tym bardziej wojskowy to tam się wiele by nie przejmował, zająłby to mieszkanie.
18011
Ojciec obejrzał to, zanotował i przekazał to adiutantowi generała. Bo generała nie było akurat, jak ojciec wrócił z tą wiadomością, po tych oględzinach mieszkania. A ten zlekceważył to, nie przekazał dowódcy. No i ten się wściekł, nie wierzył, że to adiutant zawinił, no tylko że ojciec, że Jursz to… Kapitan Jursz zlekceważył sprawę, no i w pierwszej kolejności go zwolnili. Ale to na szczęście, bo potem, jakby był dłużej, mogłyby być duże kłopoty… tak jak inni mieli.
18050
Ale à propos tych oficerów, którzy – z Murnau – byli w wojsku, to jeszcze taka… incydent był. Jak byliśmy w tych Bartoszycach, na tych koloniach… na tym obozie szkolnym, tych koloniach szkolnych, było ognisko. Jakaś uroczystość była, ognisko. I ten Stasiek Raczyński miał piękny głos, śpiewał „Czerwone maki na Monte Cassino”. No, wtedy to była dość znana piosenka i śpiewano… Fogg śpiewał i w radiu było parę razy.
18083
Proszę pani, na tym ognisku… na drugi dzień… Na drugi dzień afera. Politrucy jacyś tam, partyjni, miejscowi, do kierownika tego… tych kolonii, że: Co to u was? Takie piosenki zachodnie, andersowskie śpiewa się u was na ognisku. Młodzież śpiewa takie piosenki. Jak to? A na tym ognisku był oficer – major z Murnau, którego wcielili i był w Wojskach Ochrony Pogranicza… Granicy… w pogranicznikach był. I on tam służył i był na tym ognisku. I ja się z nim widziałem, przywitałem, no i on tą sprawę załagodził. Bo byłaby awantura polityczna, że „Czerwone maki na Monte Cassino” śpiewał na ognisku.
18135
To ja chciałam wrócić jeszcze do tych pana wspomnień z czasów powstania i jeszcze trochę wcześniej. Pierwsze takie pytanie: jakby skąd przyszedł do pana taki jakby pomysł czy potrzeba, żeby przystąpić do AK, tak? I pytanie drugie: jak… To może będziemy o tym jeszcze dalej rozmawiać… To może najpierw na to pytanie… To było coś naturalnego. To nie trzeba było mieć pomysłu. To było wiadomo, że trzeba… że trzeba walczyć, że trzeba coś robić i… To było naturalne.
18177
A na czym…? Jaka była pana funkcja w tym oddziale, do którego pan należał, i jak się ten oddział nazywał? Zaraz, pierwsze to były Orlęta. Tak, to wiem. To były takie jak harcerstwo… To była musztra, zamiast karabinu to była laska. Barwy narodowe, jaka flaga narodowa, kto jest prezydentem, władze jakie są… Takie ogólno… powiedzmy, państwowe… wiadomości patriotyczne. Jakieś nauczenie się hymnu, przypomnienie. No bo sprzed wojny się pamiętało jakieś piosenki wojskowe czy takie patriotyczne. Tego rodzaju… Jakichś, powiedzmy… Myśmy zadań, takich jak tutej… Liczenie tam… przejazd transportów – koledzy tam mieli w harcerstwach. No tu u nas nie było.
18227
To było krótko, czas… To było parę miesięcy przed powstaniem. To było na krótko… Chodziliśmy na takie… gimnastykę, takie judo, ju-jitsu. Był porucznik taki nasz, on był porucznikiem AK… Ja nie pamiętam jego nazwiska, jego pseudonimu. „Staszek” czy coś takiego… „Staszek” czy coś takiego. I w Warszawie gdzieś była jakaś sala, w Śródmieściu, sala gimnastyczna. Sala gimnastyczna – i tam żeśmy przychodzili raz czy dwa razy w tygodniu na te… na tą gimnastykę, na te zapasy, walki takie… samoobrona, o, coś takiego było.
18269
I któregoś dnia ja z nim wracam na Żoliborz i on… Wysiadamy na placu Inwalidów z tramwaju i on mówi: Wiesz co, Wojtek? Zapomniałem… To było u Siudeckich, taki klub był. Tak chyba nazwa… mi się przypomina. W każdym razie: Wiesz, ja tam zostawiłem teczkę. Ojejejej, może byś wrócił, przywiózł mi ją? Ja mówię: Dobra. To ja wsiadam w tramwaj. I pojechałem – w tramwaj. I on czekał na przystanku, ja mu przywiozłem tą teczkę. Taka dość ciężka teczka. No wtedy, no to… Zapomniał, to przywiozłem.
18305
Teraz to ja już sobie kalkuluję, co to było. On musiał mieć albo tam jakąś broń, albo coś… każdym bądź razie groźnego. I wolał, żebym ja to – jako chłopaczek – przywiózł, niż żeby on to wiózł sam. No, trochę to takie było z moralnego punktu widzenia na granicy… na granicy fair. To nie było zupełnie fair, bo narażać chłopaka na wiezienie broni, nieświadomego tego, żeby samemu… Tak że to było takie nie bardzo… Ale myśmy go bardzo lubili, on tam był potem na tym… w tym Julinku, na tym zgrupowaniu, na tych koloniach… żeśmy przysięgę składali.
18355
A później, w czasie powstania, czy ten oddział, z którym… to, co pan opowiadał… czy ten oddział się jakoś nazywał, czy to…? To był pluton 207. To byli żołnierze z Wileńszczyzny, od porucznika „Doliny”. Oni przeszli z Wileńszczyzny, z Puszcz Nalibockich tam – tych wileńskich, dalszych jeszcze, na tyłach frontu niemieckiego – przez mosty w Modlinie, w Kazuniu do Kampinosu. I przed powstaniem tam duży oddział tych partyzantów z Wileńszczyzny było w Kampinosie. I część ich przebiła się do Warszawy.
18398
I właśnie ten oddział miał stanowiska wzdłuż ulicy Zajączka, wzdłuż torów Dworca Gdańskiego. I oni się przebijali na Stare Miasto przez Dworzec Gdański. Mieli duże straty, bo to były dwa szturmy w niedużej odległości od siebie, czasowej, i myśmy potem tam uzupełnili ich stan liczebny, we trzech żeśmy… A duży ten oddział był? No, to był jakiś… Ja nie wiem, no to… pluton. A jak… ile plutony tam, sąsiednich, to ja… ja nie wiem. Tam musiało być ich kilka, plutonów. Może z kompania, tego ja tak… To mnie nie interesowało, ja tu miałem swoje…
18445
A od kogo pan się dowiadywał, do kogo dołączyć i…? To jakoś tak pocztą pantoflową. To było wiadomo. No, wiadomo było, że tam było… straty… że… Po prostu jeden drugiemu mówił. To było na Żoliborzu, wśród powstańców. Wiadomo, że tam dużo poległych, a oni byli najlepiej uzbrojeni ze wszystkich. A skąd mieliście broń? No, broń to była ta, którą oni przywieźli z sobą, z Kampinosu, z Wileńszczyzny. To była ta broń. Potem były zrzuty.
18480
Potem były zrzuty… Zrzuty ruskie, radzieckie zrzuty były. I te zrzuty… Ale te zrzuty były bez spadochronów, amunicję rzucali, amunicja była pognieciona. I trzeba było każdy nabój wkładać do lufy i wyjmować go, żeby sprawdzić, czy się w czasie strzelania nie zatnie. Bo który był skrzywiony, to nie wchodził do lufy. Więc jakby był w magazynku, no, toby zablokował i nie można… Zaciąłby się karabin, pistolet maszynowy. Zrzucali konserwy. Konserwy swinnaja tuszonka made in USA. Albo kasza jaglana, prużona taka w tłuszczu. Też z jakąś tam… Po rosyjsku wszystko wypisane, ale made in USA. Tak że nawet takie rzeczy tą drogą do nas dotarły.
18534
A jak odbieraliście rozkazy? Czy tak, jak pan mówił, że pocztą pantoflową, czy też…? Nie, nie. No, rozkazy, no to… to rozkazy… to łączność była, gońcy. Gońcy byli. Tutej telefony to tam… Ja nie wiem, czy tam były telefony, to ja… Było… Chyba bardzo słabo było z jakąś łącznością taką kablową. Ale to to… A jeszcze proszę powiedzieć, jaki pan miał pseudonim? „Kurek”. „Kurek”. „Kurek”. I jeszcze… Jeszcze mnie pytali, czy to Jalu Kurek? Ja mówię: Nie. Takie… taki kurek, cyngiel. Od karabinu kurek.
18566
Ale czy myśli pan, że w tych… w czasie tych walk, czy… czy pan, jakby, zabił kogoś? Niestety nie udało mi się żadnego Niemca zabić. To dzisiaj mówię: niestety nie udało mi się. Co inni żałują, że zabili… To była wojna. To oni byli u nas okupantami. Nie myśmy ich przyszli zabijać. Oni przyszli nas zabijać. Bronić się trzeba. Trzeba miłować bliźniego jak siebie samego, ale nie aż tak, żeby dać się zabić. Jednego postrzeliłem w rękę. To tego… Tutaj, z tego okna na Mickiewicza, co żeśmy opowiadali.
18607
I potem, po zakończeniu… po zakończeniu powstania… Pan mówił o… właśnie o tych dalszych swoich losach. I tutaj chciałam zapytać, czy pamięta pan… Tam pan opowiadał o tej hali, gdzie byliście wszyscy zgromadzeni. Czy… czy to… W Pruszkowie. Tak, tak. Czy tam… czy tam było dużo ludzi, czy…? No, tam musiało być dużo, bo z Warszawy ewakuowali masę ludzi, więc tam na pewno było. Ja to tak… się nie pamięta, ale tam musiało być tłoczno. I to byli ludzie, jakby, z… To byli powstańcy. Powstańcy. W tej hali to byli wszystko powstańcy. Powstańcy. I później… Bo cywile byli osobno.
18649
Jeszcze… Czy pan mógłby trochę opowiedzieć, jak wyglądał ten obóz, do którego zostaliście przywiezieni? Obóz… No, to były baraki, gdzie byli dawni jeńcy, żołnierze z 1939 roku, a nas zainstalowali w namiotach. W namiotach, słoma na podłodze… i to wszystko. I dużo było osób tam w tym obozie? No, przyjechał pociąg, to tam musiało być parę tysięcy chyba. No to tam cały pociąg przyjechał. To przecież pociąg musiał mieć… I dwóch wagonów tam nie wieźli, tylko… No to jak wagonów było… Pociągi były 20 – 30 wagonów, więc tam w każdym wagonie też było ze trzydziestu, czterdziestu ludzi, no to…
18701
A byliście jakoś ponumerowani, czy tylko… Nie, numery się dostało dopiero tam, w obozie. W obozie, w tym… w Altengrabow. Które mieliście naszywane na… Nie. To były drewniane… Ja mam to gdzieś, tylko gdzieś to wsadziłem. Drewniana tabliczka, taka wielkości, no, powiedzmy, biletu… miesięcznego biletu. O, dowodu osobistego naszego, obecnego dowodu osobistego. Drewniana, z dykty tabliczka z dziurką, na sznurku. Sznurek jakiś syntetyczny, plastikowy – nie lniany, tylko syntetyczny sznurek. A, i musieliście nosić to cały czas? I to się nosiło na szyi tak jak medalik… no, było. Można było w kieszeniach, ale każdy nosił na szyi, to było wiadomo, że nie zgubi. To był jego numer.
18748
I jeszcze chciałam zapytać… Tatuowanych żadnych to nie mieliśmy… Nie było? …tylko ten numer. …o to zgłaszanie się do pracy. To znaczy… Bo pan powiedział, że pan się zgłosił. Tak. To znaczy: miał pan wybór, tak? Nie był pan przymuszony do… Nie, to było… Ogłaszali, że biorą do roboty. No to jak kamieniołomy, fabryka, to się nie pchałem. Jak usłyszałem „cukrownia”, to sam poszedłem tam… z kolegami. No, do cukrowni to idziemy. A inni i do kamieniołomów szli przedtem. Ja czekałem, aż będzie coś lepszego jakiegoś. A inni, powiedzmy… pierwsze były w kamieniołomie jakieś fabryki… albo nie wiedzieli gdzie – chcieli iść, a że już mieli dosyć tego namiotu podmakającego, zimnego, mokrego… Ja jakoś wyczekałem i wykombinowałem z tą cukrownią.
18802
I później, po wyzwoleniu, jak długo trwał pana powrót do Polski? To znaczy, czy mniej więcej pan pamięta… Znaczy… z Murnau? Z Murnau, tak. No to… to… Znaczy nie, jeszcze wcześniej, to znaczy… z tego właśnie… bo pan z AltengrabowNie, dwunastego [kwietnia] nas wyzwolili. Tak, tak. Wyzwolenie było w Staßfurcie, 12 kwietnia. No, a wróciłem… wróciłem gdzieś październik chyba.
18839
Początek października chyba mógł być. Następnego roku? Nie, tego samego roku, w 1945. Tego samego roku? W 1945? W 1945 wróciłem. Aha, czyli pan wracał przez Murnau, tak? To znaczy: z tego obozu, w którym pan był, pojechał pan do… Do ojca. Do ojca. I później z ojcem… Do ojca i z ojcem wróciłem. To z Brunszwiku tą ciężarówką żeśmy we trzech jechali: z porucznikiem Turosem i jego synem, i ja. We trzech.
18874
Jeszcze takie pytanie na koniec: czy te doświadczenia – właśnie wojenne, powstańcze i te obozowe – czy one miały wpływ potem na pana życie, na wybory? Czy w ogóle ma pan takie odczucie, że to miało wpływ na pana życie? Miało taki wpływ, że jadłem kromkę robaczywego chleba. I nic dla mnie nie jest straszne. I na… i na ulicy spałem. Kiedyś tak sobie dla żartu wymyśliłem, żeby wnukom pokazać, gdzie dziadek spał, w jakich warunkach. No więc to się okazało: od ulicy, od bruku… po zamek książęcy. Bo dosłownie było ze 40 różnych sytuacji, miejsc, gdzie spałem w życiu. Tak że to… to była… pewien… Rzuciło na mój charakter, na moje podejście do życia – że, no, nie jest nic strasznego, nie ma rzeczy niemożliwych do przeżycia, że jak człowiek chce, to sobie poradzi.
18944
A które z tych doświadczeń, o których pan opowiadał, było dla pana najtrudniejsze… czy taki wywarło na pana największy wpływ… miało jakiś… było najtrudniejsze? Trudno mi powiedzieć. Ja… Wie pani, ja nie odczuwam tego, że to były trudne rzeczy. Przeżyłem, obronną ręką wyszedłem z tego wszystkiego. Ja, jak te… Nie mam jakiegoś urazu. Bo, powiedzmy, koledzy po powstaniu… Ten Bogdan Turos, z którym tam żeśmy do tego Murnau wtedy jechali, on miał taki uraz, że on nie szedł blisko domów – że mu cegła spadnie, że pocisk będzie, że tu coś spadnie na głowę. On szedł zawsze blisko jezdni. On się bał. Taki miał uraz popowstaniowy. Ja czegoś takiego nie miałem.
19001
Ja nie mam tego syndromu „ja, jako były…” Nie. A co to jest, ten syndrom? Ja, jako były… kombatant. Ja, jako były… żołnierz. Ja, jako były… Się mówi: „ja, jako były…”. Aha, rozumiem. Tego nie mam. Czyli dla pana, jakby, doświadczenie wojny nie było takim ciężkim doświadczeniem? Nie było traumatyczne. Ja to nie przyjęłem traumatycznie. Ja tak to oceniam. Wnioski wysnuwałem z tego: chciałem się szewstwa nauczyć, chciałem schrony mieć w domu. To były… te myśli były. Ale wiem, że można wszystko sobie ułożyć. Jak się chce, to…
19047
Czyli pan jakby… …najgorsze… …racjonalnie podszedł… Tak, tak. …do tych wydarzeń. Tak, tak. Obserwował pan, co się dzieje… Tak. …i zastanawiał się pan… Tak. …co można zrobić, tak? Tak. Współczuję dorosłym tych przeżyć, bo oni musieli naprawdę to ciężko przeżywać. No ale pan też już był dorosłym… No ale… Miał pan 17 lat. To… to jeszcze… To nie jest dorosłość. To… to jest jeszcze… To jest więcej zabawy jak…
19074
Ale czy jak patrzył pan na to, co się działo w czasie powstania, czy jak pan widział, jakby… No bo mówił pan, że widział pan… Trupy, tak. Trupy, tak. Czy… Ale tego naprawdę dużo nie widziałem. No, rannego tam, jednego… Nie, naprawdę. Tego Żyda tutej, nad… zwłoki nad Wisłą, przed powstaniem. Potem ten powstaniec przy Zajączka, na tym kartoflisku, zabite konie, ranny w przejściu tutej, na Mickiewicza 25, poharatany… kolega… kolega ten z tą głową, niesiony, z mózgiem na wierzchu niesiony. No ale wie pani, tak to nie… nie… Widziałem to, pamiętam, ale to nie jest dla mnie jakiś… urazowe. Nie to… Nie było dla mnie urazem.
19134
Rozumiem. Tak… tak pan doświadczył. No tak, tak ja to… to czuję. Nie jestem przestraszony tym. Wie pani, dopóki swojej krwi nie zobaczyłem, to w ogóle się nie bałem. Dobrze, ja myślę, że to tyle. Dziękuję panu bardzo za rozmowę i… Ja również bardzo dziękuję. I panią wymęczyłem. Nie, nie, nie. Dziękuję bardzo.
   

Wojciech Jursz - biogram

Urodził się 21 lutego 1928 w Warszawie. Matka, Julia z domu Glier, rozwiodła się z pierwszym mężem, pułkownikiem rosyjskim; miała z nim syna Antoniego. Ojciec, Stanisław, był legionistą, w niepodległej Polsce służył jako oficer zawodowy. Rodzina mieszkała najpierw w Pomiechówku blisko Modlina, w 1933 roku przeniosła się do Poznania, gdzie ojciec został inspektorem uzbrojenia. Wojciech Jursz rozpoczął naukę w Szkole Ćwiczeń.
Wybuch wojny w 1939 roku uniemożliwił mu powrót z sanatorium w Rabce, gdzie spędzał wakacje. Jego ojciec jako żołnierz Armii „Poznań” brał udział w bitwie nad Bzurą, dostał się do niewoli i znalazł w Oflagu VII A Murnau. Przyrodni brat Antoni przedostał się w górach przez granicę polską, później wstąpił do armii Andersa. Wojciech Jursz przyjechał do Warszawy wiosną 1941 roku i zamieszkał wraz z matką na Żoliborzu. Kontynuował naukę najpierw w szkole sióstr zmartwychwstanek, a od 1943 roku u ojców marianów na Bielanach. W 1944 roku wstąpił do Orląt. W sierpniu 1944 roku był łącznikiem, żołnierzem Wojskowej Służby Ochrony Powstania na Żoliborzu, pod pseudonimem „Kurek” walczył w plutonie 207. Po upadku powstania trafił poprzez obóz w Pruszkowie do Stalagu XI A Altengrabow, pracował w cukrowni w Wegeleben. Ewakuowany wraz z innymi jeńcami do Strassfurtu doczekał wyzwolenia przez wojsko amerykańskie 12 kwietnia 1945 .
Jesienią 1945 roku wraz z ojcem, którego odnalazł w Murnau, powrócił do Warszawy. Uczył się w gimnazjum im. ks. Poniatowskiego, następnie podjął studia stomatologiczne. Po uzyskaniu dyplomu jako inspektor brał udział w organizacji lecznictwa powiatowego i równocześnie pracował w gabinecie dentystycznym w Nowym Dworze Mazowieckim. Poślubił koleżankę z gimnazjum, Barbarę Gronkównę. Żona ukończyła psychologię w Wyższej Szkole Higieny Psychicznej w Warszawie, później odbyła także studia medyczne. Wojciech Jursz zaliczył dwuletnią służbę wojskową w Zegrzu i znalazł zatrudnienie jako dentysta w tamtejszej Oficerskiej Szkole Łączności; prowadził również własną praktykę stomatologiczną. Po 17 latach został zatrudniony w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie na stanowisku kierownika gabinetu stomatologicznego. Na emeryturę przeszedł w 1991 roku. Ma dwie córki.

Rozmowę audio nagrała Katarzyna Michałkiewicz w 2009 roku w Warszawie, sygnatura AHM_1312.