Anna Bando

Wyszukaj słowa w nagraniu
Pomoc  
0
Archiwum Historii Mówionej, rozmowa nagrana w Warszawie 27 lutego 2012 roku i 6 marca 2012 roku z panią Anną Bando. Rozmowę przeprowadziła Katarzyna Michałkiewicz.
18
Anna Bando: Nazywam się Anna Stupnicka-Bando, mam 83 lata i z zawodu jestem lekarzem neurologiem. Może powiem parę słów o mojej rodzinie ze strony matki. Mam… Rodzina mojej mamy pochodziła z Warszawy. Rodzice mojej mamy mieli sześcioro dzieci. Wiem, że dziadek, czyli ojciec mojej mamy, pracował na kolei, a babcia wychowywała tą szóstkę, to znaczy pięć cór, córek, i jednego syna. Mama była najmłodszym dzieckiem. Te dziewczynki wszystkie chodziły do szkoły, starsi już… Ten brat i najstarsza córka babci, czyli siostra najstarsza mojej mamy, już wyszli z domu – z tych opowieści, które pamiętam. A młodsze chodziły do szkoły.
71
Były to grzeczne dziewczynki. Wiem, że śpiewały w domu. Dziadek był zainteresowany muzyką, więc grali. Grał na fortepianie, ten starszy syn na skrzypcach, a dziewczynki śpiewały. Raz w tygodniu był chór rodzinny. Ale jedna z tych córek – Maria, Marysia – była jakimś odszczepieńcem w rodzinie. Babcia miała z nią bardzo duże kłopoty, mówiła, że to jest czarna owca. Nie chciała się uczyć, nie chciała sprzątać w domu, nie chciała śpiewać. I w końcu tak się zdarzyło, że uciekła z domu i znalazła się w Rosji. Tam, coś tam zaczęła pracować, później poznała… poznała jakiegoś wyższego oficera Białej Armii, znaczy rosyjskiej armii. I wyszła za niego za mąż. I okazało się, że to był książę Władimir Aleksiono… Aksionow Trubecki, czyli Włodzimierz Aksionow Trubecki ?
138
Tenże książę z wielkiej miłości do mojej ciotki ściągnął do Kijowa matkę jej i dwie jej młodsze siostry. Między innymi właśnie tą najmłodszą, moją mamę. Wynajął im piękne mieszkanie w Kijowie, posłał je do jakiejś bardzo takiej wspaniałej… Nie wiem, co to za szkoła, jakaś prywatna księżniczki Olgi. No i tam życie było bardzo przyjemne, bo on był… Jak kupował prezenty tej swojej żonie, cioci, ciotce mojej, to kupował i babci, i mojej mamie, i tej jeszcze jednej córce, która miała na imię Loda. Te piękne czasy, nie wiem, ile one tam trwały, w każdym bądź razie już się zaczęły jakieś rozruchy, już się zaczęła rewolucja. Babcia z moją mamą i z tą ciotką wyjechały już, jak było niebezpiecznie. Wyjechały, z powrotem wróciły do Polski. A ciotka zdążyła w ostatniej chwili uciec z brylantami, no bo była bardzo zamożna. Z brylantami we włosach. Bardzo długo trwała jej podróż. Coś tam naokoło Europy, coś takiego, aż w końcu dotarła z powrotem do Warszawy.
222
Jakoś pozbierała się, oczywiście dotarła bosa, goła prawie, wynędzniała, ale była żywa. Natomiast ten wujek, ten książę… Ten książę Trubecki został podobno zakopany żywcem, dlatego że bolszewicy proponowali mu przejście do… na stronę bolszewików, bo on był z wykształcenia inżynierem fortyfikacji. A oni właściwie… Potrzebny był im taki człowiek. Ponieważ on się nie zgodził, więc został zakopany żywcem. Wrócę jeszcze do ciotki mojej, która się właśnie… po powrocie do Polski spotkała się z rodziną. Jakoś się pozbierała, zapisała się tam na jakieś kursy i skończyła szkołę położniczych. No i potem dalsze jej losy bardzo ładnie się potoczyły. Wyszła za mąż za lotnika, jakoś im się dobrze powodziło. Nawet pamiętam piękny ślub tej ciotki. Taki jak ci piloci wszyscy, lotnicy w kościele wojskowym, w katedrze Wojska Polskiego na Starym Mieście, czy na Nowym Mieście. I pamiętam to doskonale, jak taki był orszak. Nie orszak, tylko taki… Ci piloci stali z tymi, z takimi… Oni mieli takie… Co to było? Takie… takie krótkie bagneciki mieli i to właśnie tak jak ułani szable trzymali, to oni też. Pamiętam to, że to było takie bardzo piękne.
308
No, ale nieważne. Mama moja z tą ciotką, to znaczy dwie najmłodsze… dwie najmłodsze siostry, kończyły tam jakieś szkoły i potem kończyły jeszcze seminarium nauczycielskie. Mama później i ta ciotka również były nauczycielkami gdzieś na Polesiu. W Drohiczynie? Tak, w Drohiczynie. Jakieś tam… Nie, Drohiczyn, Drohiczyn. Gdzieś tam w Drohiczynie. No to było Polesie. I tam prawdopodobnie gdzieś moja mama kiedyś, tylko nie wiem, kiedy i w którym roku, poznała ojca. Włodzimierza Stupnickiego, który był tam jakimś wyższym urzędnikiem, a potem był starostą w Końskich. Był to wdowiec z dwunastoletnim synem. No i mama tam osiadła w tych Końskich. To małżeństwo niedługo jakoś tam trwało. Ja się urodziłam w 1929 roku. Chyba jak miałam jakieś dwa latka, mama stwierdziła, że właściwie to była jakaś jej pomyłka, jeżeli chodzi o to małżeństwo z tym Włodzimierzem, ponieważ ojciec był dużo starszy od mojej mamy. Chyba coś 17 lat, czy coś takiego. W każdym bądź razie duża była różnica wieku i wielka różnica charakterów.
387
Oj, mama moja całe życie była taka bardzo postępowa, taka troszkę socjalistyczna, socjalizująca może. A ojciec miał zupełnie inny charakter. Pochodził z takiej szlacheckiej rodziny. I kiedyś, kiedyś zamożnej, a potem już zubożałej. Gdzieś z południa Polski. Jasło, Lesko, Lwów – to były tamte ziemie, z których on pochodził. Znaczy, jak miałam dwa latka, to wróciłam z mamą do Warszawy. Znaczy, ja nie wróciłam, tylko mama wróciła ze mną do Warszawy i z jedną walizeczką, nic nie wzięła od ojca. Była strasznie ambitna. I chcę jeszcze podkreślić, że nigdy nie wzięła żadnych pieniędzy od ojca. Formalnie nie przeprowadzili rozwodu. To były ciężkie bardzo chwile dla mojej mamy, bo właściwie była jeszcze młodą kobietą z dzieckiem. Samotna w Warszawie. Zaczepiła się u swojej starszej siostry, która już tam jakoś prosperowała. I zaczęła się starać o jakąś pracę. Znalazła pracę w administracji. Prowadziła administrację na Żoliborzu, na Krasińskiego pod 20.
467
I tam nawet dostała mieszkanie. Zaangażowała się w różne… w różne związki… Nie związki, a w różne organizacje społeczne, jako że zawsze była wielką społecznicą. Więc tam była w Lidze Kobiet, w jakichś tam jeszcze innych, jeżeli chodzi o te dzieci takie jakieś… Tam taka bieda była, były takie baraki. A poza tym miała takie ciągoty jednak nauczycielskie, mimo prowadzenia tej administracji. Na podwórku pod 20 był taki pawilon szklany i moja mama postanowiła tam zrobić jakąś taką świetlicę i jakąś taką szkołę. Pierwsza i druga klasa była, tak. I szkoła… I miała taki pomysł, że to była chyba pierwsza szkoła, którą ona stworzyła. Mówi się, że teraz właśnie są te szkoły. Że uważała, że dzieci niedorozwinięte powinny być z dziećmi zupełnie normalnymi, wtedy się podciągną. A jeżeli one są jakoś w towarzystwie również niedorozwiniętych dzieci, to nie mają żadnych szans. I tak się stało. Ja pamiętam doskonale, jak były wśród tych… wśród tych dzieci, które tam były w tej szkole, to były dziewczynki, pamiętam, Pohajne [?], i nawet pamiętam nazwiska: Basia Rychlik, potem jakaś córka… córka takiej działaczki jakiejś społecznej.
561
Jak ona się nazywa? Fürsten… Joasia Fürstenberg, na przykład, pamiętam takie nazwisko. Jakiś chłopak niedorozwinięty. I rzeczywiście ten zamysł mojej mamy wspaniale jakoś się rozwinął, bo te dzieci się w ciągu tych dwóch… To niedługo mama prowadziła tą szkołę. W ciągu tych dwóch lat czy trzech one się szalenie podciągnęły. Szalenie się podciągnęły. Ale potem coś ta szkoła jakoś, nie wiem… Jakoś to… Nie wiem, co tam się stało, w każdym bądź razie już mama zrezygnowała z tej szkoły, którą prowadziła. A jeszcze dodatkowo pracowała, bo przecież nie miałyśmy pieniędzy, więc z tej administracji to nie były duże zarobki. Mieszkałam wtedy z babcią. Z babcią żeśmy mieszkały. Ale jeszcze mama dodatkowo pracowała w kinie. W jednym z kin mojej ciotki, na Żoliborzu. Wieczorami była tam kasjerką w tym kinie. Przed południem prowadziła tą administrację, a jeszcze wtedy przez jakieś te dwa lata czy trzy miała tą szkołę.
624
I miała w tej szkole ogromne jakieś ambicje, żeby właśnie z tą młodzieżą coś zrobić. Ale szkoła… jakoś się z tą szkołą skończyło i mama moja wtedy zapisała się na… do Wyższej Szkoły Nauk Politycznych. Wyższa Szkoła Nauk Politycznych. I gdzieś… muszę pokazać pani to zaświadczenie. Samotna kobieta z dzieckiem na ręku, pracująca na dwóch etatach, studiowała Wyższą Szkołę Nauk Politycznych. I jak się uczyła! Na piątki, jakieś prawo rzymskie – na piątkę, coś tam jeszcze… Pokażę potem pani ten wyciąg z jakiegoś… z indeksu mojej mamy. Bo potrzebne jej to było… Było jej to potrzebne po wojnie tam do czegoś i zrobiła ten wyciąg. Odnalazł się, nie został spalony ten jakiś tam… Te, nie wiem, czy indeks, czy jakieś tam… Jakieś wypisy w każdym bądź razie, jakiś wypis. Aha, i potem zaczęła już pracować. W tym kinie nadal pracowała dodatkowo z tej… Aha, przeprowadziłyśmy się na… Już do lepszego mieszkania, bo tam pod 20 to były… było mieszkanko ładne, dwa pokoje z kuchnią, ale łazienka z umywalką.
699
Ale nie było na przykład wanny. Wanna była wspólna na klatce schodowej. I ludzie sobie oddawali, nikt się nie kłócił, każdy po sobie sprzątał, oddawali sobie klucz. Palili w tym piecu, bo to nie było wtedy gazu. Ale gaz był, przepraszam. Gaz był, ale w kuchni był gaz. Przeprowadziłyśmy się do tego mieszkania na… przy Mickiewicza 25. Tam już było ładne mieszkanie, też dwa pokoje duże, ale z wielką kuchnią, już nowoczesne mieszkanie. I właściwie zaczęło się inne życie, bo mama już wtedy dostała posadę w wojsku. To już był rok trzydziesty chyba siódmy. Siódmy, tak. Siódmy, ósmy. Kończyła tą Szkołę Wyższą Nauk Politycznych. I dostała tą pracę w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Więcej zarabiała, ale chyba nie tak dużo, skoro jeszcze… Ponieważ na Mickiewicza 25… Przy Mickiewicza 25, naprzeciwko było to kino mojej ciotki, Mars. I tam po południu jeszcze prowadziła, była w tej kasie. Przypominam sobie, że ja na przykład też bardzo lubiłam w niedzielę iść tam do mamy do kasy i sprzedawać bilety.
771
Bardzo mi się to podobało. Na poranki. Na porankach w niedzielę. I tak zastał nas ten rok 1939. Mama… Mama już wtedy całe dnie pracowała. Wiem, że przyjeżdżał po mamę samochód taki wojskowy, łazik. Łazik, nie żaden luksus, tylko taki łazik. I mamę przywoził też do domu. Miał… Była wtedy u nas nawet taka jakaś gosposia z Poznańskiego, ale mama ją zwolniła, dlatego że uważała, że ona jest… Ona kupowała gazetę jakąś niemiecką „Berliner Zeitung” czy coś takiego. I coś się mamie nie podobało, a pracowała przecież w Ministerstwie Spraw Wojskowych, więc odprawiła ją. Mnie oddała tu pod Warszawę do sióstr tych w Wawrze. Jak one się nazywają, w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć. Tam są jedne. Jedne siostry są w Wawrze. Bo ktoś się musiał mną zająć. Mama całe dnie tam, 1939 rok, pracowała w wojsku. Dyżury tam miała jakieś. A ja byłam u tych sióstr. Tak że właściwie przeżywałam tylko jedno bombardowanie Warszawy. Właśnie wtedy mama po mnie przyjechała łazikiem wojskowym. Zabrała mnie w nocy no i tak jak stałam, tak wyszłam, a miałam wielką… Jak się szło do tych sióstr, do tego internatu, to trzeba było przygotować całą wyprawę.
862
Ileś tam sukienek, ileś butów, cała taka wyprawa. I ja miałam właśnie taką wyprawę, ale wyszłam od tych sióstr tak w jednej sukience. I wtedy zaczęła się już ewakuacja tych ludzi, wojska szczególnie. To już nie pamiętam, który to wrzesień był. W każdym bądź razie już wojna, już… Chyba tylko jedno… jedno bombardowanie Warszawy przeżywałam. I wyjechałyśmy pociągiem z wojskiem w stronę Rumunii. To znaczy na początku, pamiętam, że jechałyśmy samochodem do Lublina, tam jakaś przesiadka była. W każdym bądź razie dojechałyśmy do tej granicy, gdzieś tam na południe, nie pamiętam dokładnie. Pamiętam tylko jakiś Horochów, taką miejscowość Horochów. To gdzieś tam pod Zaleszczykami, bo to chyba tam… tam było to przejście rumuńskiej granicy. I nawet pamiętam, że to było w nocy. I przypominam sobie nawet taką rzecz, jak to złoto… Złoto ci wojskowi… W tych sztabkach złoto wywozili. A jeszcze chciałam powiedzieć taką ciekawostkę, że jak jechaliśmy pociągiem z tym wojskiem, to nie byliśmy w ogóle ani razu bombardowani.
947
I podobno, taka jakaś plotka może była, że… Ciągle nad nami jakiś niemiecki samolot. Więc… A nie było bombardowania. I podobno któryś z tych oficerów ze sztabu był szpiegiem. I podobno wiedział, że jest to złoto czy coś takiego i… Coś tak… Nie wiem, czy to była bajka, czy to jakieś takie… W tej chwili dobrze nie pamiętam, ale w każdym bądź razie uniknęliśmy w ogóle bombardowania, bo przecież pociągi były bombardowane. My nigdy nie byliśmy bombardowani. Dojechaliśmy do tej granicy z tym złotem polskim. Aha, przepraszam. Jeszcze nie powiedziałam, że z nami oczywiście była babcia, bo babcia była… rozeszła się ze swoim... Nie. Dziadek umarł, babcia została sama i właściwie tak krążyła. Już nie miała swojego mieszkania. Krążyła po wszystkich siostrach, gdzie tam coś była potrzebna, żeby jakąś dziurę zapchać, bo coś się działo, no to babcia tam była. To była raz w Brześciu u tej jednej ciotki, która wyszła za mąż, za lekarza. Była u… Najczęściej była z nami. Wszystkie wojny i wszystkie powstania, i wszystkie jakieś ciężkie chwile, to babcia była zawsze z najmłodszą córką, czyli z moją mamą i ze mną. Ale wracam do tej granicy rumuńskiej.
1022
Więc tam przechodzili już tą granicę, ale babcia oświadczyła, że nigdzie nie będzie wyjeżdżała z Polski. Jak ma umierać, to tylko na polskiej ziemi. Więc była konsternacja. Mama moja musiała… Nie przeszli… nie przeszli przez tą granicę rumuńską. Mama kupiła gdzieś konia jakiegoś ułańskiego i furę, i wracałyśmy już. No to już Niemcy… Niemcy zajęli już Warszawę. I myśmy wracały przez te wszystkie wsie wołyńskie. To Wołyń chyba tam na dole. Tak. I prawie chyba po dwóch tygodniach dotarłyśmy do Brześcia, gdzie mój wujek z tą ciotką jedną… Wujek był lekarzem w Brześciu, dobrze im się powodziło. Jak ci wujostwo zobaczyli nas, że my z tym koniem, z babcią pod pierzyną, no to w ogóle załamali ręce i nie mogli uwierzyć, że myśmy przeżyły. Bo przecież tam były bandy ukraińskie. Polacy już byli wyrżnięci wszyscy. Straszne rzeczy, co się tam działy. Kilka razy nam tego konia wyprzęgali. Ale ponieważ moja mama znała język i ukraiński, i rosyjski, i białoruski, więc w jakiś cudowny sposób unikała … unikała tych jakiś opresji strasznych. W każdym bądź razie nie zamordowali nas, bo raz ja miałam tyfus, a raz babcia miała tyfus.
1115
Po dobrnięciu do tego Brześcia mama sprzedała tego konia. Troszkę miałyśmy z tego powodu pieniądze. I tą furmankę. Ale jeszcze chcę przypomnieć taką sprawę, dlaczego myśmy tak długo jechały przez te wsie. Dlatego że okazało się, że ten koń to był koń ułański, który on do wozu przyczepiony w ogóle szedł noga za nogą. I dopiero jak żeśmy dojechali, to tam ktoś nam powiedział, że trzeba było wsiąść na tego konia, to on by szedł szybciej. A on szedł noga za nogą. Chyba że jakaś furmanka, co tam się w ogóle już bardzo rzadko zdarzało, nas minęła, to on wtedy troszkę szybciej szedł. No i tak było właściwie, że ja bardzo lubiłam chodzić… lubiłam chodzić koło tego konia. Koń szedł noga za noga i myśmy prawie te dwa tygodnie jechały do tego Brześcia. Tam w Brześciu to już zastałyśmy naszą jeszcze trzecią ciotkę z córką i z gosposią, które też uciekały i też tam jakoś trafiły do tych… To już było… To już byli Sowieci, w Brześciu już byli Sowieci. I tam pobyłyśmy u tej ciotki, to znaczy był… Do grudnia pobyłyśmy, tak.
1196
I moja mama stwierdziła, że nie ma co. Aha, ja nawet chodziłam do jakiejś szkoły rosyjskiej, mówiłam bardzo pięknie wiersze o Stalinie, tak. Tak że chcieli mnie do tego komsomołu, ale mamusia stwierdziła, że to nie ma co, trzeba z powrotem do Warszawy wracać. I zaczęłyśmy wracać do Warszawy. Powrót do Warszawy to był przez zieloną granicę. Trwał… Właściwie nie wiem, czy zaczął się w listopadzie, a skończył się w grudniu na Boże Narodzenie. Dwukrotnie nas łapano i dopiero za trzecim razem przeszłyśmy. To były ciężkie chwile, bo przecież w 1939 roku to był… Bardzo ostra zima była. To były straszne chwile, jak łapali nas i trzymali nas, bo to przecież noc była, to był grudzień. Ziemia zamarznięta, to się szło po takich grudach na zaoranym polu. I dwa razy nas łapali. Najpierw strzelali, żeby się zatrzymać. Ci pogranicznicy dopadali do nas, trzymali nas… Trzymali nas do świtu. I wtedy gdzieś tam do jakiegoś miasteczka, nie pamiętam, do jakiego. To zależy, w którym miejscu żeśmy tam przechodzili. Doprowadzali nas, całe oczywiście przesłuchania i tak dalej, i tak dalej.
1278
Pamiętam, że raz to żeśmy jakoś… Nie było żadnych przykrości, bo mama moja twierdziła, że myśmy… że myśmy uciekały od Niemców, a oni złapali nas na pasie granicznym. Więc raz pamiętam, że… Bo to parę osób jeszcze z nami szło, był taki jakiś zawsze człowiek, który przeprowadzał, ale często było tak, że właśnie przeprowadzał i pieniądze wziął. Nie robił tego za darmo, pieniądze wziął od tej grupy, którą przeprowadzał. To były jakieś takie małe grupki. Mówili, że specjalnie naprowadzał tam na tą straż pograniczną. Zabierał pieniądze, a myśmy byli cofnięci. Więc raz… Raz pamiętam, że była mowa, że myśmy uciekały od Niemców, no to nie miałyśmy tam przesłuchań jakichś, jakoś to było spokojnie. A drugi raz to już nie pamiętam. Jakoś siedziałyśmy tam w jakiejś piwnicy, coś ze dwa dni, pamiętam. Jakoś tak. O wodzie czy o chlebie, już nie pamiętam. W każdym bądź razie to były ciężkie chwile. A za trzecim razem udało się. Udało się, ale też była przygoda straszna, ponieważ to było przed samym Bożym Narodzeniem. Śnieżyca. I ta śnieżyca nas właśnie uratowała.
1359
Mróz, śnieg okropny. Ludzie szli, trzymali się… trzymali się takiego sznurka, bo była taka śnieżyca, że po prostu dwa, trzy kroki nie można było już widzieć drugiego człowieka. A babcia szła na samym końcu, bo się modliła. Trzymała ten sznurek na końcu i się modliła. Ale w końcu się tak zamodliła, że ten sznurek jej odleciał, wypuściła sznurek, bo może się żegnała, i rozstajne drogi i nie… W ogóle nas nie widziała. I zgubiliśmy babcię. Więc ten, który nas prowadził, nie chciał wracać po babcię, bo już byliśmy na tym pasie takim neutralnym czy jakimś tam, już nie pamiętam. To się nazywało ten pas taki neutralny. Nie chciał wracać, ale ja wtedy oświadczyłam, że będę głośno płakała, że musi wrócić po babcię. I on się przestraszył, że ja zacznę głośno płakać, tak że wrócił i znalazł babcię. A babcia stała na rozstajnych drogach i trzymała tam ten różaniec czy coś, i nadal się modliła, i nie wiedziała, w którą stronę przejść. Doszłyśmy już jakoś w końcu na tą stronę do Niemców, do jakiejś wsi. To była oczywiście noc. I tam wpadli…
1430
Tam z kolei przyszli Niemcy, straż graniczna niemiecka. I my oczywiście z płaczem, że my uciekaliśmy od Ruskich. I nic się do nas nie czepiali, byli zadowoleni, że my idziemy do nich. Tak że przed samym Bożym Narodzeniem dobrnęłyśmy na Żoliborz. Do Warszawy na Żoliborz, do tej ciotki, która miała właśnie kina. Ale w czasie okupacji te kina były nieczynne, bo moja rodzina była bardzo patriotyczna. Cała rodzina. I zaczęła się… Wróciłyśmy na Żoliborz, mieszkanie nasze było troszkę… troszkę rozwalone, ale nie za bardzo. Coś tam pokradzione, ale mogłyśmy tam mieszkać. Jakoś się… Mama zaczęła życie od początku, bo właściwie tak żeśmy… Zostałyśmy tak, jak żeśmy wyszły z tej Warszawy. Znaczy nawet mniej, bo jak z Warszawy żeśmy wychodziły, to miałyśmy tam jakąś bieliznę, coś takiego. Bieliznę, którą się sprzedawało w Brześciu na targu, nocne koszule. Ja sprzedawałam, bo mama moja się wstydziła. Miałam 10 lat. Sprzedawałam na bazarze nocne koszule paniom różnym, pułkownikowym. Pułkownikowym… Dobrze mówię?
1518
Znaczy żonom oficerów radzieckich, które to uważały, że to są piękne suknie balowe. No i z tego miałyśmy trochę pieniędzy. Ciotka nas utrzymywała, ale ponieważ nie tylko myśmy byli, bo jeszcze była ta druga rodzina i jeszcze jacyś inni… jeszcze jacyś inni ludzie, tak że tam do tego stołu to tam z 10, 12 osób siadało u tej ciotki. U tych wujostwa Skrabylińskich, którzy byli… którzy mieszkali w Brześciu. Zaczęło się – wracam z powrotem do Warszawy – więc zaczęło się życie okupacyjne. Mama na początku zaczęła… Zaczęła pracować… Zaczęła… Aha, mama oczywiście zaraz się zaangażowała, jak tylko było… powstało to Państwo Podziemne, zaangażowała się w konspirację. Pracowała na początku w Czerwonym Krzyżu, coś tam jakieś… Nie pamiętam. Coś tam miała, jakieś…. Coś tam miała robić dla okupacji. Dla… Co to tam było? Nie pamiętam, o co… O jakieś adresy. Nie. Kogoś tam musiała zabierać, jakieś adresy. A później przejęła taką…
1592
Prowadziła ten dział wyrabiania dokumentów fałszywych. I bardzo dobrze się to wszystko złożyło, bo właśnie pracowała w administracji i prowadziła meldunki w szeregu, w domach na Żoliborzu. Na Żoliborzu, pod Mickiewicza 17, pamiętam, na Zakroczymskiej, na Świętojańskiej czy na Świętojerskiej. No i oczywiście na… W paru miejscach w getcie. Ponieważ prowadziła te meldunki, to mogła meldować, załatwiać zameldowania osobom, które potrzebowały zmiany dokumentów. I współpracowała wtedy z takimi… z takimi ludźmi z organizacji, którzy załatwiali dokumenty. Mogę nawet podać nazwiska, bo byłam parę razy z mamą, gdzie były wyrabiane pieczątki, zdaje się. I to się mieściło w piwnicach Teatru Wielkiego. Tam było bardzo dobry schowek. Ukrycie było wspaniałe, bo była jakaś taka deska przełożona nad tymi… Gruz. Przecież to było zniszczone. Teatr był zniszczony. I wejście tam było, że trzeba było tam wejść po desce, a tą deskę się potem wciągało. I w podziemiach tego teatru mieściło się to właśnie, to takie tajne biuro, gdzie były te pieczątki wyrabiane, coś takiego. I pamiętam, że jeden z tych… jeden z tych panów nazywał się Nowakowski, a pseudonim miał… o Boże, zaraz, jaki on miał pseudonim?
1694
„Archanioł” zdaje się. Tak, „Archanioł” chyba. Bardzo miły pan starszy, który właśnie załatwiał te… Podrabiał te… Mama załatwiała meldunki tym ludziom. Meldowała, znaczy, ludzi gdzieś tam, oczywiście w tych książkach meldunkowych, na podstawie tych meldunków załatwiane były dalsze dokumenty, które nosiłyśmy. Byłam tam z mamą parę razy i odbierałam z mamą te dokumenty. Potem się je gdzieś dostarczało. Oczywiście to wszystko było… Ludzie z organizacji pracowali w magistracie, w jakimś ogólnym wydziale. Pamiętam tam takie niektóre osoby, ale już… Jakaś „Janina”, pseudonim „Janina”, pan jakiś Marczewski, coś takiego. No i ten „Apostoł”. Nie „Archanioł”. Przepraszam, pomyliłam się. „Apostoł”, „Apostoł”. Pan Nowakowski, pseudonim „Apostoł”. I ja chodziłam tam do jakiejś szkoły jeszcze, to zdaje się chyba… Która tam klasa była? Szósta. Szósta. No bo, jak wiemy przecież, że nie było gimnazjum. Dzieci, które chciały dalej się uczyć, to chodziły na komplety. Komplety również odbywały się w naszym domu, ale już w późniejszym czasie.
1777
Mama zaangażowana była w tą pracę konspiracyjną i w pracę zarobkową, bo przecież musiała utrzymać mnie, babcię i siebie. Co nie było takie proste, bo ta administracja to bardzo niska pensja była. Pamiętam, że jednego górala zarabiała, to były grosze po prostu. Grosze. Tak że było nam bardzo ciężko, no ale miałyśmy pod dostatkiem tej marmolady, ponieważ kartek miałyśmy więcej niż wszyscy przeciętni ludzie. I… No to jakoś to nas ratowało. Ja byłam w harcerstwie w Szarych Szeregach, kończyłam tam jakiś kurs sanitarny u sióstr zmartwychwstanek. To już tak przed samym powstaniem prawie. I może teraz powiem o… Aha, całe dnie oczywiście mamy nie było w domu. Ja byłam tylko z babcią, bo mama, jak rano wychodziła, to wracała już przed godzina policyjną do domu. Teraz może powiem o tym okresie, kiedy… O sprawach żydowskich. Więc ponieważ mama prowadziła te domy na terenie getta, miała z tego powodu przepustkę opiewającą na dwie osoby. I chodziłam kilka razy. Czy często? Nie pamiętam, czy to było często, ale chodziłam z mamą do tego getta.
1859
I nosiłam w tej szkolnej teczce ten chleb i tą marmoladę. I tam żeśmy dawały jakiejś takiej bardzo biednej rodzinie z gromadką. Ileś tam, siedmioro, pamiętam, tam tych dzieci było. Nie pamiętam, czy to był szewc, czy to był krawiec, ten Żyd. Ale mama jakoś strasznie, pamiętam, coś… Chciała im w jakiś sposób bardzo pomagać. No i pewnego razu mama powiedziała, że wyprowadzimy dziewczynkę żydowską z getta. No i tak się stało. Tam poszłyśmy… Poszłyśmy tam rano, weszłyśmy niosąc… Bo tam książki takie meldunkowe i administracyjne to były duże takie książki. To się wnosiło, bo mama tam nie zostawiała tych książek, tylko nosiła zawsze. I poczekałyśmy tak do zmroku. W pewnej chwili przyszedł jakiś mężczyzna z tą dziewczynką. To był Hilary Alter ze swoją córką Lilianą. Hilary Alter ze swoją córka Lilianą. Dlaczego ten Hilary Alter i coś… Co to w ogóle… Jaka… Jak moja mama się z nim jakoś poznała, nie wiem. Chyba dlatego, że on może był taki troszkę socjalizujący, bo on tam był w tej organizacji, coś w tym Bundzie. Mama moja całe życie też była taką raczej socjalistką, więc nie wiem, jak oni się tam poznali. Oni się właściwie nie znali, tylko… Czy ktoś… Czy ktoś jakoś mamę skontaktował z nim, czy…? Znaczy, jego z mamą.
1959
W każdym bądź razie przyszedł z tą dziewczynką. Oni się pożegnali. To było bardzo smutne. Ten ojciec sobie zdawał sprawę, że chyba już nigdy nie zobaczy tej dziewczynki. Płakali, płakali. W każdym bądź razie ja pamiętam, że ja wtedy też prawie że płakałam. Nie wiem, miałam ściśnięte gardło i przez wiele lat – robię odskocznię – przez wiele lat, jak opowiadałam w szkole ten moment, jak on się pożegnali, to miałam ściśnięte gardło i musiałam zawsze przerwać. Jeszcze do niedawna. Ale już jakoś teraz, po tylu latach mi przeszło to. Pożegnali się… A jeszcze może powiem, że on był niepodobny do Żyda. Miał niebieskie oczy i jasne włosy. I miał nawet dokumenty, że mógł uciec jakoś z getta, bo jego brat… Brat był już w partyzantce w lubelskiem czy gdzieś tam. I właśnie jakoś tam… Miał tam… Miał tam się dostać na Lubelszczyznę. Brat jego był w AL-u. Ale on zrezygnował, powiedział, że zostanie w getcie, bo musi być w getcie. Tylko Lilka wyszła z getta i jego żona, która gdzieś tam była pod Warszawą, ale zginęła. Ktoś ją rozpoznał i podobno na ulicy została zastrzelona.
2042
Ale wracam tutaj, bo odskoczyłam tak trochę. Wracam do tego pożegnania. Oni się… Ojciec z córką się pożegnali. Myśmy jeszcze trochę poczekały. Mama kazała się nam przebrać w okrycia wierzchnie, to znaczy ja miałam taką… szkolne palto. To była zima, więc to był prawdopodobnie początek 1942 roku, nie 1941. 1942 roku. Znaczy, ja miałam 13 lat. 13 lat. Ta Lilka taka była o rok chyba ode mnie młodsza. Chyba niecały rok. Mama kazała się nam przebrać, ja włożyłam to jej takie zielone palto z takim zielonym jakimś kapelusikiem, a ona włożyła moje szkolne, granatowe z bagdadowym kołnierzem i nasunęła na… założyła na głowę beret szkolny z szarotką. I to był strój obowiązujący u tych sióstr zakonnych, do których przed wojną chodziłam. Jeszcze miałam to palto. Mamie się widać wydawało, że to zielone palto… Taki ostry zielony kolor. Ja pamiętam nawet ten kolor, taki był rzucający się w oczy. Po… Jak żeśmy się już przebrały, mama tam jeszcze gdzieś tam bliżej nas podprowadziła, dała nam te książki meldunkowe pod pachę – Lilce i mnie – i powiedziała, żebyśmy teraz głowy do góry i twardym krokiem przeszły koło tej wartowni.
2135
No i tak się stało. Przeszłyśmy twardym krokiem koło wartowni. Jak znalazłyśmy się za murem, to musiało to być jednak jakieś duże przeżycie dla mnie, bo ja zapomniałam, że tam gdzieś w umówionym miejscu na Lesznie – to było wyjście z getta na Lesznie – miała czekać dorożka. Umówiona dorożka. Ale po chwili jakoś, że tak powiem, odpuściło mnie to zdenerwowanie, znalazłam tą dorożkę no i pojechałyśmy na Żoliborz. A mama wróciła następnego dnia. Jak? Cudem… Jak wróciła, to nie wiem zupełnie i nie mogę sobie w ogóle przypomnieć, jak była sprawa z tymi przepustkami. Czy myśmy pokazywały te przepustki z daleka, czy te przepustki leżały tam na tej wartowni? Tego zupełnie nie pamiętam. No i od tego czasu Lilka została naszą kuzynką. Przez te wszystkie lata do końca wojny miała dokumenty na… załatwione, znaczy mama załatwiła jej na panieńskie nazwisko mojej mamy. Była Krysią Wójcikówną, naszą kuzynką. Nie była co prawda podobna do nas, bo była czarna – czarne kręcone włosy, takie czarne piękne oczy w oprawie w czarnych… w długich czarnych rzęsach.
2219
Nikt się nie pytał, nikt właściwie z sąsiadów, bo przecież mieszkałyśmy na klatce, na… w trzypiętrowej kamienicy, gdzie było na każdym podeście, były trzy lokale, było dużo ludzi, mieszkało. I nikt nigdy się nie pytał, co to za dziewczynka, taka niepodobna do naszej rodziny. Prawdopodobnie ludzie się domyślali i prawdopodobnie nieraz denerwowali się z tego powodu, ale nigdy, nigdy, nigdy nic na ten temat z nami nie rozmawiali. Lilka przebywała… Lilka właściwie uczestniczyła w naszym życiu normalnie, bo moja mama uważała, że jeżeli coś się ma stać, to się stanie i wszyscy zginiemy, więc po co tu robić jakieś specjalne jakieś ukrywanie jej czy coś takiego. Co ma być, to będzie. Mama moja była całe życie wielką optymistką, to muszę powiedzieć. I cała rodzina uważała moją mamusię za wielką optymistkę. I teraz chcę powiedzieć, że to już była siódma klasa, czyli pierwsza klasa gimnazjum niby. Przychodziły koleżanki moje na komplety, bo odbywały się właśnie komplety. Lilka uczestniczyła, nawet przychodziła taka Żydówka, pani Barlińska z domu Koral, która codziennie była w naszym domu. Ona wyszła za mąż, za Polaka. I specjalnie się nie ukrywała. Chodziła po domach, dawała… Była nauczycielką języka francuskiego i na fortepianie.
2326
A do nas przychodziła, ponieważ wieczorem miałyśmy zawsze ten chleb, tą marmoladę, przychodziła zawsze podgrzać sobie jedzenie, które dostawała z RGO – to była taka organizacja na Żoliborzu. I z tym pamiętam, że przynosiła takie jakieś… Podgrzewała sobie na kuchence i siedziała u nas do tej godziny wpół do ósmej. No i czasami właśnie chodziło o to, żeby mama – bo mama znała francuski język – na konwersację. I Lilka też uczestniczyła, Lilka też znała francuski język. Było to bardzo dobre, bo właściwie dziewczynka prowadziła normalny tryb życia w naszym domu. Oprócz… oprócz Lilki codziennym gościem był u nas doktór Borenstein, doktór Mikołaj Borenstein. Lekarz z Łodzi, któremu mama wyrobiła dokumenty na nazwisko Borecki, Mikołaj Borecki. I załatwiła mu pracę w sąsiednim bloku jako… Był palaczem, palaczem w centralnym ogrzewaniu. Piękny, miał piękne ręce chirurga, ale też codziennie do nas przychodził właśnie, żeby się napić herbaty, żeby politykować. Człowiek bardzo taki światły.
2411
Oprócz Lilki, która była przez całą okupację, i ten doktór Mikołaj Borenstein-Borecki, codzienny uczestnik naszej kolacji, okresami pomieszkiwał u nas Rysio, chłopiec żydowski. Rysio Grynberg, lat coś też 13 chyba, który był u mojej ciotki, na ulicy Złotej w Warszawie. I tam, jak tam coś było, coś nie… jakoś, coś tam niebezpiecznie czy coś, to wsiadał w dorożkę i przyjeżdżał do nas na Żoliborz i pomieszkiwał. I to wszystko się działo w tych dwóch pokojach z kuchnią. Były chwile przyjemne wtedy, kiedy przychodziła młodzież, moje koleżanki, koledzy. Nawet żeśmy do tej… Po lekcjach żeśmy śpiewali piosenki. Jakieś piosenki, pamiętam, się zapisywało. Ale piosenki, różne takie patriotyczne i różne. I z filmów jakichś przedwojennych, pamiętam. Ale były również i chwile niebezpieczne bardzo, kiedy… kiedy przeżywałyśmy to jako bardzo duży stres, ponieważ na tej klatce mieszkała pod nami jakaś wysiedlona z Poznańskiego pani Enkiel.
2489
Pospolicie mówiliśmy, że to była Niemka. I często po godzinie policyjnej przychodzili do niej Niemcy. Ponieważ to było w jednym pionie, myśmy mieszkały na drugim piętrze, ona mieszkała pod nami, na pierwszym piętrze, no to oni, zanim tam trafili do niej, mylili się często i walili w nasze drzwi. Szli wyżej jedno piętro i walili w nasze drzwi. Myśmy przecież słyszały, że już na klatce schodowej jakieś buciory, jakieś coś, i wtedy trzeba było Lilkę upchnąć pod… do takiej szafki, spiżarki podokiennej, gdzie była z tyłu od ściany wyjęta jedna deska. I tam… A tutaj, na tej pierwszej z dwóch desek… Ta półka z dwóch desek się składała. I na tej pierwszej półce były ustawione tam jakieś słoje. Pamiętam taki duży gar jakiś na ogórki kiszone, jakieś tam duże słoje, garnki. I babcia zarzucała na siebie szlafrok i jak oni walili do naszych drzwi, to mówiła: Moment, moment. A ja tam już Lilkę upychałam, zasłaniałam tymi garnkami. Potem babcia otwierała szeroko drzwi, będąc w tym szlafroku, że niby brała kąpiel. Przeważnie to było właśnie wieczorem, po godzinie ósmej. To była godzina policyjna.
2570
No i otwierała szeroko drzwi i schodziła, nawet pokazywała im, gdzie ta Niemka, ta pani Enkiel, Frau Enkiel, tutaj mieszka. Ale to było wszystko bardzo elegancko. Ale co żeśmy przeżywały, to nie da się w ogóle opisać tego. Na szczęście to chyba było dwa czy trzy razy, coś takiego się zdarzyło przez tą całą okupację. Ponieważ ta Niemka… Potem powstała dzielnica niemiecka i ona się tam wyprowadziła. Tak że to już właściwie było poza nami, na szczęście. Natomiast jeszcze zdarzyło się parę razy, że była jakaś obława na Żoliborzu, gdzie Niemcy wyszukiwali przecież nie tylko Żydów, ale również i Polaków, którzy byli w konspiracji. Zamykali bramy i robili… Chodzili po domach. No to wtedy właśnie, pamiętam, że dwa razy tak się zdarzyło, jak Rysiek był u nas. I myśmy leciały na górę, właziłyśmy tam na… po drabinie na dach i między kominami żeśmy przeczekiwali to. To jakieś zamieszanie. Ale też to chyba było dwa czy trzy razy, nie więcej. I nawet taka śmieszna rzecz, że teraz jeszcze parę lat temu pojechałam kiedyś na… Jeździłam na Żoliborz, jeździłam, oczywiście. Rzadko, bo nie mogłam jeździć na Żoliborz z powodu jakichś wspomnień powstańczych.
2653
Ale właśnie patrzyłam, siedziałam w takiej restauracji naprzeciwko… Pod tytułem… Nazywała, nazywa się ta restauracja „Żywiciel”. Naprzeciwko naszego tego bloku. Zna pani może to? Tak, znam. I jak siedziałam, to patrzyłam, gdzie są te kominy. Okazuje się, że nie ma tych kominów. I pytam się tam kogoś: Co się stało? Przecież tam były kominy. Bo myśmy między kominami się gdzieś tam ukrywali. Okazuje się, że tam założyli centralne ogrzewanie i te kominy jakoś tam zostały… Większość tych kominów zostało zlikwidowane. To taka dygresja. Wracam teraz do czasów… To znaczy do powstania warszawskiego. Ponieważ ja byłam w Szarych Szeregach, brałam udział w czasie powstania warszawskiego, będąc młodszą sanitariuszką w punkcie sanitarnym, który się mieścił właśnie w… na Mickiewicza pod 25. I to był tak zwany „w magli”. „W magli”. W podziemiach, tam przed wojną była magiel, głęboko, głęboko. Bardzo ładne pomieszczenie zresztą. I tam był ten punkt sanitarny. I ja miałam wtedy… Nie miałam 16 lat. Miałam piętnaście i pół chyba. Tak, piętnaście i pół.
2737
Więc moim zadaniem to były takie gorsze, że tak powiem, prace w tym punkcie sanitarnym. To znaczy na dyżurach musiałam myć podłogi tym okropnym lizolem, którego zapach czuję do dzisiejszego dnia. I byłam szczęśliwa, jak pracowałam w tym szpitalu, że u nas nigdy nie były podłogi myte tu, tu w tym szpitalu kolejowym, nie były myte lizolem nigdy. Odskocznia taka. Więc w tym punkcie sanitarnym na początku to były chwile cudowne. Cudowne, bo jakieś takie uczucie nas ogarniało, tą młodzież, że to w ogóle jest koniec wojny. No w ogóle byliśmy tacy naiwni strasznie, ale to były przepiękne chwile. Przepiękne chwile, których się nigdy nie da zapomnieć. Potem już było coraz gorzej, rannych przybywało. Ten punkt sanitarny to był taki… Przyjmowaliśmy tym takim… Jak to powiedzieć. To pierwsze zderzenie takie. Więc tych ciężej, ciężej rannych to odnosiło się do szpitali do sióstr zmartwychwstanek i tam gdzieś na Krechowiecką, i na końcu ulicy Czarneckiego.
2809
Ale później tych rannych przybywało, lekarstw było coraz mniej. Chwile były bardzo trudne i ciężkie, ponieważ nawet sprawa dostarczenia wody to też była karkołomna, dlatego że wszystkie te punkty z ujęciem wody to były pod obstrzałem niemieckim. A ostrzał był dzień i noc. Nie, w nocy nie, przepraszam. Więc w nocy można było to robić. Ale też, jak już „wymacali”, że tak powiem, gdzie się tą wodę brało, to w dzień już tam nie można było się pokazać. Trzeba było zmieniać miejsce jakoś, żeby tą wodę. Przenosiło się tych rannych. Było coraz ciężej. W ostatni, szczególnie pod koniec… Pod koniec powstania ja tam byłam trochę ranna, ale nic takiego strasznego. Jakoś przeżyłam. W ostatnich dniach powstania to był nawet w naszym punkcie ten cały dowódca, „Żywiciel”, bo to w zgrupowaniu „Żywiciela” byłam. On był ranny w nogę. Bardzo miły pan, bardzo miły, spokojny, taki zrównoważony. No i nadszedł ten straszny dzień, trzeciego… drugiego chyba… 2 października, kiedy powstanie już na Żoliborzu… już było zawieszenie broni. I my, ja z mamą i z babcią, i z Lilką, wyszłyśmy z ludnością cywilną do… Szłyśmy do… Przez Wolę.
2905
Tam był jakiś postój w kościele na Woli. Szłyśmy do tego obozu w Pruszkowie. Tam byłyśmy przez kilka dni, bo jakoś, tak jak były jakieś okresy… Tylko nie pamiętam, czy to megafon ogłaszał, że z tego… z tego baraku jest wywózka do Niemiec, czy to my… Megafon chyba ogłaszał, tak. To uciekałyśmy do ubikacji i tam żeśmy przeczekiwały. Ubikacja to była taka latryna wspólna. Jakaś deska jedna i wszystko otwarte. W tym obozie to też były straszne chwile, bo to wszystko na ziemi, na podłodze leżało. Leżało się na słomie. Jak ktoś nie miał jakichś naczyń, żeby dostać raz dziennie zupę – to Czerwony Krzyż zajmował się jakimś dożywianiem – no to w ogóle nie mógł jeść. W ogóle nie dostał tej gorącej zupy, bo nie miał żadnego naczynia. A my na szczęście, dzięki właśnie przytomności umysłu, no i babci, która właśnie przeżyła dwie wojny, wyszła z tego powstania z dwoma jakimiś pojemnikami na landrynki. I to były… To nas ratowało. I wzięła… Nawet łyżki wzięła. Czy widelce wzięła, to już nie pamiętam, ale miałyśmy łyżki i miałyśmy dwie takie puszki od landrynek. I to nas ratowało, że miałyśmy tą zupę.
2991
Po paru dniach… Może już nie będę opowiadała, że byłyśmy tam w jakimś innym baraku, z którego właśnie była wywózka na roboty do Niemiec. Ale moja mama postanowiła, że na żadne roboty nie pojedziemy i mnie z Lilką, Żydówką, postanowiła przedstawić temu szefowi, lekarzowi, głównemu lekarzowi w tym obozie pruszkowskim. Poszłyśmy tam z mamą. I mama tam wystąpiła i powiedziała, że jesteśmy zagrożone gruźlicą. I że Lilka właśnie… Lilka ma gruźlicę i co on uważa. Że chyba na jakiś inny trzeba nas barak przenieść czy coś, bo moglibyśmy przecież ludzi w Niemczech pozarażać. Podprowadziła tą Żydówkę pod oczy tego całego Niemca. A ona była bardzo podobna do Żydówki. No i on – tak, on stwierdził, że po co, rzeczywiście to jest niebezpiecznie. I przeniosłyśmy my się wtedy do jakiegoś drugiego baraku, tylko nie pamiętam, czy to był barak cztery, a jeden wysyłali do… W każdym razie była jakaś zamiana, tak że uniknęłyśmy wywózki do Niemiec dzięki szalonej odwadze mojej mamy.
3069
Ale w końcu zostałyśmy wywiezione bydlęcymi wagonami, odkrytymi. Trzy dni jechałyśmy do… pod Kraków, do miasteczka, które się nazywało Słomniki. To gdzieś jest tam pod Krakowem. Czy za Krakowem, czy przed Krakowem, nie pamiętam. Podróż była w zaplombowanym wagonie bydlęcym bez dachu. Akurat wtedy jakieś straszne deszcze były. To była makabra. Trzeba było wyrwać deskę, bo przecież nabite. Tam było bardzo dużo ludzi, mieszanych. Kobiety i mężczyźni, starzy, bo to starzy właśnie, ci, co już nie na roboty, więc ci na ogół chorzy. Deskę trzeba było wyrwać, żeby się załatwiać publicznie. Publicznie. Dojechałyśmy do tych Słomnik, tam w tych Słomnikach ta… Jakiś szpitalik był. Ja tam chyba w tym szpitaliku gdzieś byłam nawet, bo miałam jakąś ranę na nodze i na ręku. Ale ksiądz proboszcz w tych Słomnikach, jak się dowiedział, że my jesteśmy z powstania, to jakimś tam cudem, pamiętam, że jakąś pierzynę nam skombinował i jakąś furą odwieziono nas do takiego mająteczku w Prandocinie. Wieś Prandocin. Prandocin się nazywało, koło Miechowa.
3155
To wszystko było gdzieś koło Miechowa. Do mająteczku Kraszewo. To był jakiś mająteczek rodziny Kraszewskich, dlatego że w tym dużym pokoju stołowym cała ściana to była książek. Tak że to rodzina Kraszewska. Jakie tam było pokrewieństwo, to nie wiem. I w tym majątku… W tym majątku w Kraszewie, gdzie było bardzo dużo ludzi, uciekinierów z różnych stron Polski… Nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć, bo była też i nasza rodzina, bo moja mama niestety zawsze ściągała swoją rodzinę. To znaczy tą jedną ciotkę z wujkiem. Z wujkiem, który był chory, i z gosposią ich, i z moją siostrą cioteczną. To oni mieszkali w jednym pokoju, właśnie w tym olbrzymim stołowym, gdzie była cała ściana książek, a myśmy w takim gabinecie, gdzie stały łóżka sklecone z desek i słoma. I my z mamą spałyśmy, jako jedyne miałyśmy normalne łóżko. I oprócz nas w tym Kraszewie byli partyzanci okresowo. Tak zwana to była… tak zwana melina „Jędrusi”. I tam wtedy, kiedy chorowali, czy tam po jakiejś… Po jakiejś może nie bitwie, ale po jakiejś tam potyczce z jakimiś niedużymi ranami, to przyjeżdżali, przychodzili do nas. I tam taki był mały lazaret, w tym naszym pokoju, nawiasem mówiąc.
3249
Leżało to wszystko na słomach. Ja jako ta sanitariuszka z powstania byłam bardzo honorowana przez nich i leczyłam ich, głównie spirytusem. Do środka i na zewnątrz. Śmiać mi się chce, bo przypominam sobie, jak stosowałam im różne masaże, bo oni mieli jakieś reumatyczne… Przecież gdzieś tam w ziemiankach byli. Reumatyczne dolegliwości mieli, więc tym spirytusem, pamiętam, nacierałam ich. Już jakieś tam nieduże jakieś skaleczenia, jakieś… Różne tam, różne lekarstwa, ale głównym lekarstwem był ten spirytus. Jeździłam kilka razy do Miechowa. Coś tam… Coś tam wozem. Nie pamiętam, jak to długo się jechało. Czy to był jakiś meldunek przewożony wtedy, czy coś. W każdym bądź razie coś tam pomagałam. Byłam z… Tak, pojechałam do Krakowa z jednym z partyzantów. I to była ciekawa bardzo sprawa, bo pociąg był bardzo nabity, nie mogliśmy się dostać w ogóle i między wagonami żeśmy stali, na świeżym powietrzu. Był wtedy mróz. Pamiętam, że on był w butach z cholewami i ja jakoś stałam wyżej, a on stał niżej. On na tych schodkach. Czy na schodkach to było? W każdym bądź razie na świeżym powietrzu.
3337
On… Strasznie mu nogi zmarzły, coś... Prawie że płakał. A myśmy pojechali tam z jakimś meldunkiem i dotarliśmy do jakiegoś mieszkania wielopokojowego. To było mieszkanie chyba jakiegoś dyrektora teatru. Nie wiem, czy Teatru tego Wielkiego w Krakowie. Nie przypominam sobie, ale było olbrzymie mieszkanie na pierwszym piętrze, z salonem, pięć czy sześć pokoi, i tam oczywiście były spotkania jakieś tam. Melina była, melina partyzantów. I ten właśnie, z którym ja jechałam, to znaczy ja jechałam z nim tak dla niepoznaki, niby chłopak z dziewczyną. On miał pseudonim „Setka”, to nawet był sierżantem chyba czy kapralem, czy sierżantem w partyzantce, w AK. Pseudonim „Setka”. Ale jak się nazywał, to nie pamiętam. I tam żeśmy jakiś ten meldunek. Pamiętam, że babcia wszystkim się zajmowała. Taka staruszka bardzo nobliwa, matka chyba tego całego dyrektora tego teatru. Tam żeśmy nocowali, oczywiście na podłodze wszyscy tam. To towarzystwo mieszane było. Przenocowaliśmy i wróciliśmy.
3410
I miałam wtedy, pamiętam, takie bardzo przykre doświadczenie. Jak przyjechaliśmy do tego Krakowa, nie mogłam się pogodzić po prostu, jak wyszliśmy z tego pociągu i zobaczyłam, że domy całe, ludzie normalnie żyją, chodzą. Życie… Życie tętniło. Nie mogłam się z tym pogodzić i pamiętam, że wtedy pierwszy raz podczas całej wojny rozpłakałam się. Nie mogłam się z tym pogodzić. Jeszcze teraz to przeżywam, że my… że tam właściwie w Warszawie, to już jest koniec. Tutaj ludzie normalnie żyją. No ale jakoś się uporałam. Z tym „Setką” wróciliśmy z powrotem do tego… do tego Kraszewa. I tam w tym Kraszewie, jeszcze chcę powiedzieć, że tam była istna wieża Babel. To byli tak: partyzanci z AK, z BCh, bo przecież chłopcy ze wsi to byli z BCh, tak. Trafiał się również oddział NSZ, wtedy moja mama, pamiętam, się troszkę denerwowała z powodu Lilki. Więc Lilka tak, już jakoś tak nie siedziała tam w tym pokoju, nie wychodziła nawet, bo NSZ to różnie. Różne było podejście do Żydów. Nawet trafił się kiedyś  jakiś, Rosjanin. I moja mama nad tym wszystkim panowała jakoś, żeby nie było kłótni, żeby nie było żadnych awantur.
3500
Potrafiła jakoś to wszystko… Tych chłopaków z lasu, jakoś potrafiła ich utrzymać w jakichś ryzach. Ja sama w ogóle podziwiam, jak to wszystko było. W każdym bądź razie jakoś to było, nic strasznego się nie stało. Doczekałyśmy wyzwolenia. Wyzwolenia – nie, nie. Niech pani nie mówi o wyzwoleniu. Doczekałyśmy… Jak to się nazywało? Wyzwolenie właściwie, chociaż to nie było wyzwolenie. Nie. Wyjście może wojsk? Tak. Wejście… Ucieczki Niemców. I wróciłyśmy, ale to było… to było dosyć późno tam, bo w Lubelskiem, w Lublinie przecież wcześniej już była Polska niby wolna, natomiast tam do nas, pod te… do tych Słomnik, pod Miechów to to później przyszło, tak że myśmy dopiero na… W kwietniu, znaczy w marcu. Pod koniec marca, na początku kwietnia wróciłyśmy do Warszawy. Wróciłyśmy straszne, zawszone. Już nie będę opowiadała, jak w tym Kraszewie. Przecież wszy po nas chodziły wieczorem, to było takie… Taki rytuał był, że wszyscy siadali i wybijali te wszy z ubrania.
3578
Ja miałam warkocze, ale jakoś, o dziwo, w tych warkoczach miałam najmniej wszy. Więcej było tych wszy odzieżowych. Wielkich, białych wszy odzieżowych. I to wszystko – wszyscy siedzieli i tłukli te wszy. To był rytuał zawsze wieczorem. Ale wracam tutaj do Warszawy. Więc wróciłyśmy do Warszawy. Mieszkanie nasze – rozwalone. Ta ściana od Mickiewicza właśnie z wielką dziurą. I mieszkanie okradzione, tam wszystko poniszczone. Coś tam żeśmy przenocowały się. Przenocowałyśmy. I mama z… Lilka – Lilka miała się zgłosić do… na Pragę. Znaczy, nie miała się zgłosić, ale zgłosiła się na Pragę do gminy żydowskiej, bo tam była gmina żydowska. A my z mamą… Mama moja była już w bardzo ciężkim stanie jakimś i fizycznym, i psychicznym. Tak że… Jakoś tak pierwszy raz właściwie od wojny podupadła na duchu. Pojechałyśmy do wujostwa, do tych właśnie… do tego lekarza, którzy uciekli od Rosjan, uciekli z Brześcia do Warszawy. Znaczy, nie osiedli w Warszawie. Nie osiedlili się w Warszawie, tylko gdzieś tam byli pod Warszawą, w Łochowie, o! I my z mamą… Lilka zgłosiła się tam, przeszła na drugą stronę do gminy żydowskiej i tam już dalej nią się zajęli.
3674
To znaczy, gdzieś tam była w jakimś internacie, a później odnalazła ją ciotka, która mieszkała we Francji. Mieszkała pod Paryżem, zapomniałam w tej chwili, gdzie. I ją ściągnęła do siebie. Natomiast my pojechałyśmy właśnie do tych… do tego wujostwa mojego, do tego Łochowa, na odkarmienie. I no może chyba i na odwszenie też. Oni tam mieszkali bardzo skromnie. Co prawda dobrze im się powodziło, bo jak to lekarz na wsi, to przecież zawsze miał jajka, kury, gęsi, kaczki, to wszystko tam. Tam pensji to chyba nie miał, bo jeszcze wtedy może nie pracował. Ale… Nie wiem, czy tam w ośrodku zdrowia pracowali. Wiem, że tam było jedzenia pod dostatkiem. I myśmy tam pobyły jakiś czas na odkarmieniu, że tak powiem, bo kiepsko żeśmy wyglądały. Jak już troszkę żeśmy przyszły do jakiegoś… do jakiejś przytomności umysłu i do lepszego stanu fizycznego, wróciłyśmy na Żoliborz, do tego naszego mieszkania. Mama się zastanawiała, co dalej robić, przecież nie miałyśmy pieniędzy. Dobrze, że tam te ciotki trochę nam pomagały, ale myśmy już nie miały żadnych pieniędzy właściwie.
3751
Wujek w międzyczasie pojechał do… Ten jedyny brat mojej mamy, który też mieszkał na Żoliborzu w bloku, w tym samym bloku. Wiedział oczywiście, że ma… że u nas są ci Żydzi, że Lilka. Ale on się nie chciał w to włączyć, tylko uważał, że moja mama jest… Nierozsądnie postępuje. I on pojechał, ten wujek właśnie, pojechał już do Gdańska. Tam jakieś mieszkanie dostał, zaczął pracować. I ściągnął… I ściągnął nas do Gdańska. I tu się zaczął znowu nowy etap naszego życia w Gdańsku. To był rok 1945. W tym Gdańsku na początku też było ciężko, bo przecież nie miałyśmy żadnych pieniędzy. Mama… Mama zaczęła pracować w województwie. Prowadziła… Aha, mama była w PPS-ie wtedy, zapisała się do PPS-u. Zaczęła oczywiście działać społecznie na szeroką skalę. Była w Lidze Kobiet, w Towarzystwie Przyjaciół Żołnierza, w… zaraz, w jakiejś bardzo ważnej komisji… W komisji… Boże, jak to się nazywało? Komisja takich spraw ugodowych między… Takich spraw ugodowych między Polakami a Rosjanami.
3848
To się nazywało jakoś. Komisja… No, nie łagodzenia, tylko jakoś się to nazywało, bo były zatargi przecież różne między Rosjanami a Polakami. Więc była w tych sprawach, w tej komisji spraw ugodowych, poza tym, jak mówiłam, w Lidze Kobiet, tam już jakieś wysokie te, z ramienia PPS-u, jeszcze w jakichś młodzieżowych różnych organizacjach. No i… Aha, zajęłyśmy mieszkanie jakieś takie, oczywiście poniemieckie. W takim domku mieszkałyśmy, willi. Willi poniemieckiej. Mama pracowała. Oczywiście, ponieważ całe dnie też jak zwykle nie było jej w domu, więc… Na początku ludzie nie dostawali pensji, w tym urzędzie wojewódzkim, gdzie mama pracowała. Tylko były deputaty. Jakieś pamiętam z UNRRA marmolady, jakieś tam coś. Nie było pieniędzy w ogóle. Po jakimś czasie tam już te pensje dawali, ale na początku nie było żadnych pieniędzy. Ja nie wiem w ogóle, jak myśmy żyły. Ja zaczęłam chodzić do szkoły, to znaczy skończyłam szkołę tą… Jak to… Małą maturę. Małą maturę, dużą maturę. Mama była nadal zaangażowana w różnych komisjach i w różnych sprawcach takich młodzieżowych, i w tym Towarzystwie Przyjaciół Żołnierza.
3939
Też tam była sekretarzem Towarzystwa Przyjaciół Żołnierza, bo bardzo dużo ludzi przyjeżdżało tam, ci wysiedleni różni z Rosji. Z Rosji ci, co uciekli tam, ci, którzy byli w jakichś tych… Nie wiem, obozach czy coś. To, w każdym bądź razie, to była bardzo duża praca społeczna. Ale oprócz tego mama moja była zawsze w sprawy młodzieżowe zaangażowana. I zaczęła z ramienia Ligi Kobiet i tych z organizacji młodzieżowych, zaczęła bronić AK-owców, tych, którzy się ujawnili. Bo nie wszyscy… Niektórzy zaczęli się uczyć. Nawet właśnie taki był jeden „Bohun”, nazywał się Dobrowolski Jerzy. To był nawet chłopak, którego… którego znałyśmy z Kraszewa. Trzech synów poszło do partyzantki i on był właśnie tym z majątku. Z majątku. I on był tym najmłodszym synem. I on dostał się… O tym żeśmy nawet nie wiedziały, przypadkowo żeśmy go spotkały i przypadkowo spotkałyśmy jeszcze drugiego, który był… z którym żeśmy miały kontakt w tym Kraszewie, Banacha, który potem… Nie wiem jeszcze, czy żyje, ale był profesorem, neurochirurgiem w akademii w Gdańsku.
4018
I ten jakoś, ten Banach, on się nazywał Banach właśnie, ten profesor, to on jakoś był taki spokojniejszy. On był w ogóle starszy od tych młodych chłopaków, partyzantów. On był jakiś taki zrównoważony, uczył się. Natomiast ci młodsi… Spotkaliśmy właśnie dwóch czy trzech takich młodszych partyzantów, między innymi tego Banacha. Oni byli… Oni byli jacyś tacy niepoprawni. Jeden był na Politechnice, drugi był właśnie na Akademii Medycznej, ten „Bohun” – Dobrowolski Jurek. Coś tam kiedyś wypili i zaczęli coś językiem łapać. W każdym bądź razie zamknęli ich i zostali skazani na więzienie czy nawet jakieś wieloletnie wyroki dostali. I moja mama występowała z ramienia Ligi Kobiet i z ramienia właśnie tych PPS-u. Nie wiem, czy to z PPS-u było, czy to z ramienia Ligi Kobiet, w każdym bądź razie zaczęła ich bronić. I później to się skończyło tym, że miała z tego powodu wielkie nieprzyjemności. Do tego stopnia, że musiałyśmy w ogóle… UB się zaczęło mamą interesować. Pomimo tego, że mama moja była o takich poglądach lewicowych, ale widać już za bardzo… za bardzo broniła tych AK-owców, tam w sądach… w sądach, jak oni byli skazywani, tłumacząc, że to była młodzież, która chciała walczyć i tak dalej z Niemcami.
4119
Ale w każdym bądź razie mama miała z tego powodu wielkie nieprzyjemności i musiałyśmy niestety zostawić ten dom i przyjechać z powrotem, wynieść się z Wybrzeża. Mama moja była przesłuchiwana kilka razy na UB. I musiałyśmy… Ktoś tam mamie powiedział, że jednak: Musicie, musisz wyjechać z Wybrzeża, żeby tak ślad… żeby to wszystko ucichło. No i z powrotem wróciłyśmy do Warszawy. Wróciłyśmy do Warszawy oczywiście bez pieniędzy. Zabrałyśmy tam trochę gratów z tego… z tego Gdańska, ale na szczęście ciotka moja miała tutaj domek, w Międzylesiu właśnie. Jakiś domek letniskowy w Międzylesiu. I żeśmy tutaj… Zamieszkałyśmy w tym domku w Międzylesiu. Mama zaczęła pracować w Ministerstwie Kultury i Sztuki, ale potem jakoś… Zaraz. Tak, w tym Ministerstwie Kultury i Sztuki. I któregoś dnia… Aha, a ja zaczęłam studia na Akademii Medycznej. Zaczęłam co prawda już w Gdańsku te studia, ale ponieważ po pierwszym roku musiałyśmy już wyjechać do Warszawy z powrotem, to ja jakoś pamiętam, że jeden rok przerwałam, coś takiego. I zaczęłam z powrotem, wznowiłam studia na akademii warszawskiej.
4202
Mama pracowała w Ministerstwie Kultury i Sztuki, a ja… I mieszałyśmy tutaj w takim domku, tu po tej stronie, na tak zwanym Bagienku. Mały domek, dwa pokoiki z kuchnią. W 1954 roku pojechałyśmy – właśnie rocznica będzie niedługo – 4 marca, na Kazimierza. Pojechałyśmy na imieniny naszego kuzyna do Warszawy. I tam nocowałyśmy. To była sobota, niedziela, wróciłyśmy w poniedziałek. I okazało się, że… Mieszkała u nas taka dziewczyna, która tam… trochę tam się… trochę sprzątała u nas, ale pracowała. Jakaś taka młoda kobieta, gdzieś spod Warszawy, która pracowała w piekarni i trochę nam tam sprzątała i właściwie za to, że tam sprzątała nam, ugotowała coś nieraz, to mieszkała u nas. Ona zostawiła żelazko, więc jak wróciłyśmy… Żelazko włączone. Jak wróciłyśmy w poniedziałek, to już wszystko było spalone w domu. I sąsiadka, która mieszkała obok, to się bardzo dziwiła, że my tak wcześnie żeśmy wstały, o szóstej rano czy o piątej – dym leci z komina naszego. Czarny dym leci i się dziwiła, że my… Że tam ktoś już pali u nas w piecu. Tam nie było w tym domku żadnych wygód. Okazało się, że ten dym to leciał dlatego, że to wszystko się w środku tliło. Jak straż pożarna… Ktoś zawiadomił, że jest pożar, wybili szyby, to wtedy dopiero buchnął ogień.
4304
I ja na przykład… Wszystko, co do tej pory miałyśmy z tej Unrry, tam jakieś koce, tą pierzynę, którą żeśmy dostały w Kraszewie od tego… nie w Kraszewie, a w tym miasteczku od tego księdza proboszcza, który się tak nad nami ulitował – no to wszystko to zostało spalone i zostałyśmy w tych strojach, w jakich wyjechałyśmy na te imieniny, na Kazimierza. Ale mnie wtedy na przykład wcale nie było żal tych rzeczy, ani w ogóle nic, tylko straszne było dla mnie, że się pies i kot udusiły w tym mieszkaniu. Więc całe życie byłam związana ze zwierzętami. Ale wtedy moja mama po raz drugi w życiu się załamała. Zupełnie. Więc gdy wróciłyśmy w poniedziałek do domu, to zastałyśmy właściwie już po pożarze. To znaczy w międzyczasie była… była straż, wybili szyby i to wszystko się tam paliło, bo przez te parę, paręnaście godzin, gdy nas nie było w tym domu, to się to wszystko tliło. Tliło się. Ponieważ ten domek to był drewniak obudowany cegłą, więc to tak, to wszystko tam w środku, dym leciał i się tliło. Jak straż przyjechała, to wtedy dopiero przecież ogień poszedł.
4383
W każdym bądź razie zostałyśmy w tych strojach, w których pojechałyśmy na te imieniny. Pies i kot leżał przy drzwiach, uduszone po prostu. Zaczadzone te zwierzęta. A my z mamą – nie przypominam sobie, jakie to było uczucie, w każdym bądź razie to było straszne, bo trzeba było znowu od początku zaczynać życie. Mama zaczęła chorować. Ja przerwałam studia. Zaczepiłyśmy się tam na jakiś okres u ciotki na Pradze, bo gdzieś musiałyśmy przecież spać. A ja w międzyczasie zaczęłam załatwiać jakieś… jakieś deski, jakieś papy, jakieś coś, żeby ten dom odbudować. Żeby móc znowu gdzieś mieszkać. Pozałatwiałam to wszystko, ciotka trochę pieniędzy nam dała, bo to było kosztowne. Jakieś tam deski, to pamiętam, że jakiś przydział. Papa, deski, to był jakiś przydział i to się tam, zdaje się… Nie pamiętam, czy to się płaciło, czy to grosze były, czy coś. W każdym bądź razie ten domek został odbudowany. To był mały domek. Pokój z kuchnią. Tu w Międzylesiu, po tej stronie nawet. Ale niestety mama ciężko chorowała, była w szpitalu, miała operację, a ja musiałam zarabiać na życie, więc siedziałam w kiosku Ruchu, tu w Międzylesiu.
4472
I sprzedawałam gazety. Nie było to bardzo miłe, muszę przyznać, bo to były takie czasy, że gazety o szóstej czy tam o siódmej rano zostały wyrzucane z pociągu na peron. I trzeba było je przynieść do tego kiosku. Zimą, zimą. A poza tym kiosk zimą…Te okna… Nie okna, tylko okna były zasłonięte takimi deskami. Trzeba było to żelazną taką blachą… Trzeba było to wszystko otworzyć. To były ciężkie czasy. W każdym bądź razie zimno w środku, tam przecież nie było żadnego ogrzewania. Jakiś piecyk był, ale zanim to się ogrzało, to też trochę trwało. Ciężkie życie było. Ale jakoś przetrwałyśmy. W międzyczasie poznałam męża swojego, który był… który skończył Politechnikę Warszawską i pracował jako inżynier, tu w Instytucie Elektrotechniki, tu w Międzylesiu. Wyszłam za mąż i wznowiłam studia. Studia skończyłam, pracowałam przez całe swoje zawodowe życie w Centralnym Szpitalu Kolejowym. W międzyczasie urodziłam syna, Macieja Bando, który również skończył Politechnikę Warszawską. Ożenił się z Elżbietą Węcławską, lekarzem weterynarii. Pracowałam, tak jak powiedziałam, przez te wszystkie lata w Centralnym Szpitalu Kolejowym, na oddziale neurologii.
4571
Oprócz tego prowadziłam przychodnię neurologiczną, a po przejściu na emeryturę w 1988 roku pracowałam nadal na pół etatu, prowadząc tą przychodnię neurologiczną przy szpitalu i załatwiając konsultacje w Falenicy, w tym zakładzie poprawczym dla dziewcząt. Kiedy już skończyłam z pracą zawodową, to zajęłam się pracą społeczną. Prowadziłam gabinet… gabinet lekarski dla kombatantów na… w Marysinie, na ulicy Strusia. Jakiś tam numer, nie pamiętam. Dla kombatantów z tej linii otwockiej. I byłam w zarządzie koła kombatantów Wawer. Miałam dział… Miałam dział… dział socjalny, tak się, zdaje się, nazywał. W zarządzie, w zarządzie byłam koła kombatantów Wawer. Prowadziłam dział socjalny. To przez ileś tam lat trwało. Później jakoś zaczęłam się interesować Polskim Towarzystwem Sprawiedliwych i powolutku, powolutku wciągnęłam się w pracę społeczną dla dobra Polskiego Towarzystwa Sprawiedliwych. Zostałam prezesem od 2008 roku do… do dzisiaj. Praca ta społeczna oczywiście dawała bardzo dużo satysfakcji, dlatego że mamy takie… Mamy taką ambicję, żeby jednak odwracać… odwracać te złe takie myśli od niektórych ludzi, którzy uważają i głoszą, i wygłaszają, którzy uważają, że Polacy mordowali Żydów.
4697
Oczywiście, tak jak w każdym narodzie też byli tacy, którzy mordowali, okradali, wydawali Żydów. Często wydając Żydów, wydawali również i Polaków przy tej okazji. No ale to byli tacy ludzie, których nic nie obchodziło. W czasie tej pracy…. w czasie tej pracy w Towarzystwie…. w Polskim Towarzystwie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata państwo polskie wysłało nas w 2009 chyba roku do Stanów, taką grupę. To właściwie byli ci, którzy byli w zarządzie. Sześć osób i dwie Żydówki uratowane z getta. I wysłali nas do Stanów Zjednoczonych. To była wspaniała podróż, bo nigdy mi przez myśl nie przeszło, że ja kiedyś pojadę do Stanów i będę tam zwiedzała. Ale już nie chodzi o żadne zwiedzanie, tylko chodzi o to, że byliśmy bardzo jakoś honorowani. Spotykaliśmy się na uniwersytetach, we wszystkich jakichś… W „Dzienniku Polskim”. Spotkania były z dziennikarzami amerykańskimi i polskimi. Ale właściwie najważniejszą rzeczą, jaką żeśmy tam przeżyli, to było spotkanie z prezydentem Obamą w czasie święta Holokaustu.
4781
Właściwie dnia uroczystości obchodzonego… obchodzonego w… Jak to się nazywa? Przepraszam, muszę zobaczyć, bo zapomniałam. Kongres. Nie, to w Kongresie chyba. Tak. No nie wiem, czy to Kongres był, czy to ten pałac taki. W każdym bądź razie to było wielkie przeżycie, bo tam było tak to wszystko ustalone. To z wielką pompą się odbywa ten Dzień Holokaustu, [jest] obchodzony. Na Kapitolu, na Kapitolu. I to wyglądało w ten sposób, że były wielkie świece, wielkie świece. Sześć wielkich świec na miliona... Każda ze świec poświęcona była milionowi Żydów, którzy zginęli. I pod… zapalali tą świecę. Tak po kolei się podchodziło, wywoływali, znaczy. Jeden Sprawiedliwy, jedna uratowana Żydówka i jeszcze jakiś z… kongresmen. Jakiś kongresmen. Te trzy osoby podchodziły i ta Żydówka zapalała tą święcę. Było to bardzo… To było bardzo uroczyste wszystko. No i… Ale właściwie dla nas najważniejszą rzeczą było, że prezydent Obama powiedział… Powiedział tak bardzo przekonywująco i bardzo pięknie o Sprawiedliwych, którzy ratowali. I nawet powiedział tak, że: Musimy się zastanowić, jak my byśmy się zachowali w takiej sytuacji.
4880
Czy byłoby nas stać na to, żeby poświęcić swoje życie, swoje rodziny, żeby uratować drugiego człowieka? I taką zrobił dłuższą przerwę i potem powiedział: Mam nadzieję, że może tak. No to pisały wszystkie gazety w Stanach, tutaj w Polsce też. Też pisano na ten temat. Były to niezapomniane chwile. Spotykaliśmy się z Żydami, z Polakami, ze studentami, jak już powiedziałam – z synem tego profesora Brzezińskiego, bardzo miłym człowiekiem, wspaniałym. Wzięliśmy udział w uroczystości nadania imienia Jana Karskiego narożnikowi tam jakiemuś w Nowym Jorku. Następnie braliśmy udział w… Aha, byliśmy zaproszeni do teatru na Broadwayu, gdzie akurat wystawiona była sztuka o Sprawiedliwych, o Polce, która ratowała Żydów. I na sali był komplet. Duży jakiś teatr. Na sali był komplet. I po zakończonym tym przedstawieniu wystąpiła ta bohaterka, która grała tą właśnie Polkę ratującą Żydów, i powiedziała, że w tej chwili znajdują się na sali Polacy Sprawiedliwi. I wtedy… wtedy cała sala, wszyscy ludzie wstali i zaczęli nam bić brawo.
4976
Moje koleżanki dwie, które były ze mną, to się tak wzruszyły, że płakały po prostu. I kolega. Kolega, mężczyzna, również był wzruszony. Było to naprawdę przeżycie. To były rzeczywiście piękne chwile, niezapomniane. Nie przypuszczałam nigdy, że w ogóle coś takiego mnie spotka. Nadal prowadzę to Polskie Towarzystwo Sprawiedliwych. Właściwie co my robimy? Najważniejszą rzeczą to jest spotykanie się z młodzieżą polską, żydowską, z grupami dorosłych ludzi przyjeżdżających na przykład z Australii. Oczywiście to są ludzie, którzy są zainteresowani tym tematem. I na tych spotkaniach opowiadamy im, jak to… jak było w czasie okupacji w Polsce, jakie było ciężkie życie. Bo ludzie sobie nie zdają sprawy przecież, że jedzenie było na kartki, że nie było światła, że była godzina policyjna, że młodzież nie mogła się kształcić, dlatego że Niemcy właściwie uważali, że my, jak już załatwią sprawę z Żydami, to Polacy będą… będą siłą roboczą. Więc tylko były szkoły powszechne i zawodowe. Więc to wszystko w czasie tych spotkań opowiadamy, te wszystkie sprawy. I opowiadamy oczywiście o ratowaniu. O ratowaniu ludności żydowskiej. To są miłe spotkania. Nigdy żeśmy się nie spotkali, żeby ktoś jakieś przykre pytania zadawał.
5071
Te dzieci, dzieci żydowskie, ta młodzież żydowska na przykład – czasami się tak rozczulają. Chłopcy nawet. Nawet chłopcy, że ściskają się z nami. Jeden to pamiętam, jeszcze w zeszłym roku, takie chłopisko wielkie, rzucił się na mnie do całowania i płakał. To było takie rozrzewniające. No, cóż mogę powiedzieć. Najważniejszą rzeczą [było], że w roku 1985 za ratowanie Żydów zostałyśmy z mamą, Janiną Stupnicką, uhonorowane przez państwo Izrael medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. No tu chyba nie muszę nadmieniać, że z tych Sprawiedliwych z całego świata to grupa Polaków była największą grupą. W roku 1989 czy 1990, już nie pamiętam, wyjechałam do Izraela na wycieczkę wspaniałą, którą zafundował nam jakiś bardzo zamożny Żyd ze Stanów. I pojechało parę grup Sprawiedliwych. Tam każdy… Tam były już drzewka te oliwne, ale wtedy, kiedy myśmy byli, to już te… tych nie zasadzało się tych drzewek, tylko były tabliczki. Tabliczki marmurowe w tym Ogrodzie Pamięci. Ja tam zobaczyłam tą swoją tabliczkę, gdzie był napis: „Janina Stupnicka i córka Anna Bando”. Piękna wycieczka, zwiedzaliśmy różne miejsca, ciekawe bardzo, dla niektórych bardzo ciekawe, bo religijne bardzo.
5185
W roku tysiąc… w roku 2008 pewni Sprawiedliwi, nie wszyscy, bo to coś 210 osób do tej pory, zostało uhonorowanych przez prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, wysokim bardzo państwowym odznaczeniem – Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Do tej pory 210 osób zostało uhonorowanych. Ma to być nadal. Ma to być nadal, ale w tej chwili jakieś zatrzymanie troszkę wystąpiło. Niby mamy obiecane, że dalej będą ci ludzie odznaczani. Cóż można jeszcze powiedzieć. Najgorzej, że my już nie mamy siły do tej pracy społecznej, bo to oprócz tych spotkań z młodzieżą, to przecież bierzemy udział we wszystkich uroczystościach – i polskich, i żydowskich świętach. W świętach żydowskich, teraz na przykład te wszystkie, ten Purim i jeszcze tam jakieś inne. No to bierzemy udział, bo chcemy być z nimi. Po prostu dawać przykład, że… Żeby zaprzeczać, prawda, temu, co się nieraz mówi, że jest między nami jakaś tam… antysemityzm – który pewnie jest oczywiście do pewnego stopnia. Nie u wszystkich. Co ja mogę więcej o swoim życiu powiedzieć? Myślę, że jeszcze te trzy lata w tej pracy społecznej wytrwamy, ale co będzie dalej, to już nie wiem, bo już jesteśmy coraz bardziej starzy, zmęczeni i schorowani.
5287
No i na tym chyba zakończymy. Chciałam zapytać, jak wyglądały kontakty po wojnie z… właśnie z… Z uratowanymi. Z uratowanymi. I jak mogłaby pani trochę o tym opowiedzieć. No więc zaraz po wojnie to przede wszystkim nawiązane zostały kontakty z tym doktorem, doktorem Borensteinem-Boreckim, który został przy swoim nazwisku na te dokumenty, które mama mu wyrobiła. Ale to właściwie to były dwa czy trzy razy, żeśmy się spotkali. Nawet tu jest prezent, który moja mama dostała od niego. To jest pamiątka. O, to. To. O, te kieliszki i ta karafka żółta. To jest wielka pamiątka od doktora Boreckiego, o. Też go na dużo rzeczy nie było stać. To kryształ. Kryształ kolorowy. To jest pamiątka od niego, to właśnie pierwsze spotkanie, jak nas tam odnalazł na Żoliborzu, no to jakoś to… To właśnie żeśmy się wtedy spotkali. Następnie on wrócił do Łodzi i tam, nie wiem, czy jeszcze chyba miał praktykę jakąś, jeszcze pisał jakieś listy. Przecież ten list taki przysłał. Jeszcze były jakieś listy do mamy pisane, ale myśmy wyjechały przecież w tym 1946 roku. Wyjechałyśmy do Gdańska i tam żeśmy były, tak że tutaj już nas nie było przecież na Żoliborzu.
5383
Natomiast jeżeli chodzi o Rysia Grynberga, to były kontakty częstsze, bo on został jeszcze tu w Warszawie. Chyba się zapisał do szkoły tej w Łodzi, jakiejś tam reżyserskiej czy jakiejś tam. I wiem, że mama nawet załatwiała… Ojciec jego… Oni się odnaleźli. On odnalazł swoich rodziców. I jego rodzice wyjechali do Francji, a on jeszcze właśnie został w Warszawie, bo się… Nie w Warszawie, ale w Polsce. Bo się zastanawiał, co ma ze sobą robić. A jego ojciec w międzyczasie pisał do mojej mamy, ponieważ on tam był dyrektorem tego biura dla tych Żydów, którzy wyjeżdżali za granicę. I prosił, żeby mama mu tam odszukała… Jego już nie było, był już we Francji. Żeby mama mu tam odszukała jakieś dokumenty, jakieś… I coś tam mu załatwiała tu, tu w Polsce. No to były tego rodzaju kontakty. Rysio… Rysio potem wyjechał do rodziców i tam… i tam nawet, mama się nawet zwróciła do Ryśka, żeby może… Bo wiedziała, że Lilka wyjechała do swojej ciotki do Francji. I on tam zaczął poszukiwania, ale jak Lilka wyszła za mąż, zmieniła nazwisko. Tam nie trzeba się meldować, tak jak u nas trzeba było się meldować. I nie mógł jej odnaleźć. Nawet się zwracał do… Gdzieś tam do… No w każdym bądź razie zadał sobie dużo trudu, żeby ją odnaleźć, ale jej nie odnalazł.
5478
Nawet napisał takie oświadczenie, że jej nie odnalazł, że on wie, że Lilka była u nas i że on też był. To z… Aha, i potem jeszcze przez parę lat z… Rysio wyjechał gdzieś, a był we Francji przez jakiś czas. Nie skończył tej szkoły jakiejś filmowej, wyjechał do Francji i tam zaczął się jakoś handlem zajmować. Nawet tam dobrze mu się bardzo powodziło, bo mieszkał podobno w takiej dzielnicy, tam Avenue, tam 5 coś, co się… To jest bardzo bogata dzielnica, więc znaczy się, że mu się dobrze powodziło. I… A potem… a potem wyjechał do… Gdzie on wyjechał? Do Australii czy do Argentyny? Do Australii chyba. No i stamtąd też jeszcze jakieś parę listów, to jeszcze do Gdańska chyba te listy przyszły. No i potem kontakty się urwały. Jak moja mama umarła, to już chyba nie były. Nie, to już nie było żadnych listów. Ale wiem, że pisał i zdjęcia swojej żony i swoich chłopców. Trzech synów mu się urodziło. Ładne takie, mam gdzieś fotografie tych chłopców. Tak że z Rysiem się tak. Natomiast Lilka odnalazła nas. Znaczy mnie odnalazła w osiemdziesiątym… w 1989 roku.
5566
Ona podobno też szukała nas, ale niestety ja wyszłam za mąż, mama umarła, zmieniłam nazwisko i nie mogła nas odnaleźć. I ona w bardzo ciekawy sposób nas odnalazła. Zwróciła się do ambasady francuskiej. Tylko teraz nie wiem, czy do konsulatu, czy do ambasady. Chyba do ambasady. Kilka razy się zwracała, że poszukuje w Polsce takiej i takiej osoby. W Warszawie, w Warszawie. Tylko ona tam nawet pisze w pewnym liście, że jej się pomyliło, że nie na Mickiewicza, tylko na Narutowicza. Tam pisze przecież. I strasznie się tą sprawą zajęła pani… No nie wiem, czy to była… czy to do konsulatu ona się zwracała, czy do ambasady. W każdym bądź razie żona tego albo konsula, albo ambasadora. I ta pani zadała sobie tyle trudu, że chodziła po Żoliborzu i szukała. Bo Lilka jej opowiedziała, jak ten dom, że tam był plac, że jeden plac, potem drugi – i ona chodziła po Żoliborzu. I chodziła po tej ulicy Mickiewicza, no ale nic, nie wpadła na żaden ślad. I pewnego dnia dostałam telefon: Czy pani Anna Stupnicka-Bando? Tak, słucham? Czy pani zna Lilkę?
5657
Lilkę Alterównę? Ja mówię: No oczywiście, że znałam. Znałam. – No to chcę pani powiedzieć, że Lilka panią szukała i prosiła mnie, żebym ja panią odszukała. No, ja chodziłam, szukałam, ale niestety nie mogłam odnaleźć. No i chce pani usłyszeć Lilkę? Ja mówię: Ale oczywiście! – No to zaraz pani usłyszy. I ona prawdopodobnie do niej zadzwoniła, a Lilka, no, tak w ciągu pół godziny do mnie dzwoni. I mówi: Och! Ach, to ty! Hania, Hania?! Ja mówię: Tak. Od razu żeśmy się poznały, bo głosy jakoś się nie zmieniły. No i to się zaczęło opowiadanie właśnie, że ona… że ona tutaj szukała i nawet tak się wyraziła, że bombardowała do tego… do tego konsulatu czy do… Ona tam nie pisze, gdzie ona, przez kogo? Nie. Potem ja z tą panią jeszcze miałam kilka kontaktów. Bardzo miła pani. Przychodziła nawet do przychodni do mnie, rozmawiałyśmy. I tutaj nawet ja pomogłam, bo ona tutaj miała rodzinę, córkę miała. Akurat koło mnie mieszkała ta córka. I ta córka była chora na nerki i ona mnie się pytała, czy ja nie mam kogoś, kto by ten dom poprowadził, bo ona była w szpitalu, a tam dziewczynka była.
5739
No i dałam jej taką nawet swoją… Poleciłam jej swoją znajomą, za którą gwarantowałam. Za którą gwarantowałam. Tak żeśmy się tak… No, nie może zaprzyjaźniły. Ona jeszcze pisała do mnie i potem gdzieś wyjechali chyba. Ona z mężem, ta pani właśnie wyjechała gdzieś z mężem. Chyba na Węgry czy on chyba na placówkę też… Nie pamiętam jej nazwiska, niestety. Na „K” jakoś tak. Gdzieś tam może coś mam, ale nie mogę sobie przypomnieć jej nazwiska. W każdym bądź razie bardzo miła pani. Przez nią właśnie Lilka mnie odnalazła. Jednak co to znaczy… Nikt nie może odszukać i ani Czerwony Krzyż, ani nic, a jak kobieta sobie coś jakoś weźmie, że tak powiem, na ten, to nie ma siły – odnajdzie. No, Lilka oczywiście, jeszcze przytaczam tą rozmowę przez telefon, no to: Tak, to ty skończyłaś medycynę! To jesteś lekarzem. Ja mówię: Tak. – Ach, to phraktykujesz. Bo tak na „r” mówi. – To phraktykujesz. Ja mówię: No wiesz, nie bardzo praktykuję, w szpitalu pracuję, na oddziale neurologii.Aha. Ale to nie nic. Lekarz to, tak jak lekarz we Francji czy gdzieś, no to wiadomo, że jak mu się powodzi. Zaprosiła zaraz mnie i męża do siebie.
5822
To trzeba było pewne papiery wypełniać i tak dalej. Ale tylko ja pojechałam, ja poleciałam, mąż nie. Po prostu szkoda nam było pieniędzy. Mój mąż nie był nigdy zainteresowany żadnymi wycieczkami ani wyjazdami, bo miał zawsze pilne sprawy w tym instytucie. I ja pojechałam sama. Było tam bardzo miło. Poobwozili mnie, tam te zamki wszystkie wzdłuż Loary, te wszystkie w… Okoliczne. No piękne, pięknie spędziłam ten czas. A proszę powiedzieć, ten moment jakby spotkania, się poznałyście? Od razu żeśmy się poznały, momentalnie. Momentalnie. Ona się w ogóle nie zmieniła. Mnie też chyba poznała. Tylko wtedy może w okularach nie chodziłam, już nie pamiętam. Ale od razu żeśmy się poznały. Nie było żadnego… Momentalnie. Mieszka w Compiègne. Ma piękne mieszkanie. Miała piękne mieszkanie, ale ten mąż umarł. Ale tak wyczuwałam w jej głosie właśnie taki jakiś smutek, takie jakby rozgoryczenie, że ona była bardzo zdolna, a jednak właściwie nic nie skończyła.
5895
Zajmowała się tylko domem. O ile można powiedzieć, że się zajmowała, bo miała gosposię i jakąś tam wychowawczynię do dzieci, więc jak ona się tam zajmowała. Ale miłe życie prowadzili w każdym bądź razie. Miłe i wesołe. Znaczy może nie takie wesołe, ale sympatyczne. Poznałam tych synów. Synowie nie mówią po polsku. Tacy młodzi ludzie, coś tam pokończyli. Z tą matką są związani, tylko ona mieszka w Compiègne, a oni są w Paryżu, więc… Ale odwiedzają ją. Miała… Mają tam… Miała tam piękne mieszkanie, chyba pięciopokojowe, w Compiègne. Jak ten mąż umarł, to została sama. Nie chce zmienić. Ja zawsze jak się… Jak dzwonię czy jak tam piszemy listy, to mówię, żeby ona sprzedała to mieszkanie i przeniosła się do Paryża. Bo ona od czasu do czasu jeździła do Paryża, jak była jakaś wystawa. Aha, bo ona jeszcze zaczęła malować obrazy. Więc cały jeden pokój tam w tym mieszkaniu to był założony jej obrazami. Taka była właściwie ona… Taka była raczej zamknięta w sobie. Natomiast ten jej mąż to był bardzo sympatyczny, taki otwarty, taki jakiś ciepły, można powiedzieć.
5976
Ale było... Były to bardzo miłe przeżycia. Obiecywali oczywiście, że przyjadą, że przyjadą. On zaczął chorować. Ja specjalnie dla niego pomidory sadziłam, tu w ogródku, i mówię: Słuchaj przyjedźcie, bo te pomidory dojrzewają. No, ale on w międzyczasie zachorował i umarł. A Lilka… Ciągle rozmawiamy: Kiedy ty przyjedziesz? Albo ona, kiedy ja przyjadę. Ja niby co wiosną, to mam jechać do niej. Może ja pojadę. A czy właśnie w tych spotkaniach, czy rozmawiałyście o czasie przeszłym? Tak, oczywiście. Tak. O czasie… I na przykład tę fotografię, która jest bardzo wielką pamiątką, to właśnie ona mi dała. Ona mi dała, ja tego nie miałam. Ja nie wiem, jakim cudem ona tam z tych… w tym na Żoliborzu, z tych gruzów gdzieś znalazła i gdzieś trzymała tą fotografię. Ja nic o tym nie wiedziałam nawet. I jak ja tam pojechałam, to ona mi właśnie dała tą fotografię. Jak żeśmy tam były w tym… we Francji, to śpiewałyśmy sobie wszystkie przedwojenne piosenki. Bo pamiętam, że ona zapisywała wszystkie. W czasie okupacji zapisywała różne piosenki. I żeśmy śpiewały troszkę. Tu był smutek, tu przerażenie, a tutaj te piosenki.
6049
To taka młodość jest niestety. I tam żeśmy też u nich. U nich żeśmy ciągle te piosenki śpiewali i ten Jurek śpiewał z nami wszystkie przedwojenne: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”. Wszystko pamiętali, wszystko. I nadal dzwonimy. Dzwonimy do siebie, pisujemy, co tam w rodzinie, co tego. A proszę jeszcze powiedzieć, czy właśnie… Czy jakieś kontakty Julka… Lilka utrzymywała i z innymi znajomymi z Polski? Czy starała się odnaleźć? Nie. Nikogo? Chyba nie. A czy ktoś z jej rodziny przeżył, czy nie? Tylko ona, tak? Z jej rodziny… Nie wiem właśnie, jak ten brat ojca, który był w partyzantce, który wyrabiał nawet… wyrobił dokumenty dla tego ojca, bo tam mówiłam, że ten ojciec miał dokumenty i miał iść do partyzantki do AL-u, gdzieś tam w Lubelskiem chyba. Więc nie wiem, jak ten brat. Jakiś po wojnie… Tak, po wojnie jakiś jej… jakiś jej z ojca rodziny chyba… Bo jak tam byłam, to mi właśnie mówiła, że chyba właśnie spotkała się z jakimś… z jakimś… Tak, tak. Przeżyła. Przeżyli jej, przeżyli jej dlatego, że jej – tylko teraz nie wiem, czy ze strony matki, czy ze strony ojca, to był jakiś tam jej wujek znaczy – był w rządzie.
6141
W pierwszym rządzie w Izraelu. O Boże, jak on się nazywał? No bo tam w Izraelu niestety rząd powstał… Tam w połowie to byli Żydzi z Polski. 50 procent rządu, pierwszego rządu w Izraelu, to przecież byli Żydzi z Polski. I właśnie między innymi w rządzie był ten jej jakiś stryjek czy wujek. Już nie wiem, nie pamiętam w tej chwili. No to wiem, ale gdzie on był, gdzie on się ukrywał, to nie wiem. A tak, to ona nie utrzymuje kontaktu z nim. Ona ma rodzinę w Stanach. I tam wiem, że z nimi, bo jak ja tam byłam, to oni do niej dzwonili. Ona tam coś dzwoniła, mówiła właśnie, że ja przyjechałam, żeśmy się spotkały. To wiem, że z nimi. A tak… A rodzice zginęli w getcie, tak? Rodzice nie. Znaczy, ojciec został w getcie. Ojciec został. Został w getcie, tak. Natomiast matka gdzieś była pod Warszawą i została wydana. Podobno na ulicy ktoś ją tam rozpoznał i podobno zginęła nawet zastrzelona na ulicy gdzieś pod Warszawą. Lilka się dowiedziała, bo ktoś nam przyniósł tą wiadomość. Strasznie to przeżyła, to było okropne. Okropne przeżycie.
6216
Czyli tutaj przyjazd do Polski dla niej był niemożliwy po wojnie? Dokąd ten mąż żył, to był niemożliwy. Chociaż on ciągle chciał przyjechać, bo on przecież tutaj też w Warszawie był, ukrywał się. Nazywał się Wojciechowski, to nawet pamiętam. On w ogóle nie był podobny do Żyda. Był blondyn, o niebieskich oczach, dobrze mówiący, wysportowany. W ogóle nie miał takiego – nieraz, jak to niektórzy mówią, mają coś takiego, a on był taki wysportowany, młody mężczyzna. Znaczy, jak ja go widziałam, to już nie był młody, ale widziałam zdjęcia z Krakowa, bo to była rodzina zamożna. Ojciec, zdaje się, jakiś bank miał, coś takiego. I było dwóch synów. I jeden z tych synów – piękny chłopak, widziałam jego fotografię, sportowiec – przed samą wojną wyjechał do Francji, bo zdał maturę i rodzice go wysłali. Chciał wyjechać do Francji, tam do Paryża, coś tego. I przed samiusieńką wojną, przed tym wrześniem wrócił tutaj z powrotem do domu. I zginął. Zginął. A rodzice też zginęli, nie wiem, w jakich okolicznościach, ci z Krakowa, tego Jurka Ridlera. A…
6292
To już była rodzina zasymilowanych Żydów, tak? Tak, tak. Tak. Tak samo i Lilka też. Lilka. I Lilka, i… A tamci też. Tamci też. Wysportowani, to rzadko właściwie. No, byli Żydzi wysportowani, młodzi, ale to już było raczej rzadziej. Oni... Oni studiowali… Nie, znaczy nie studiowali. A tam… Tamten chyba, ten właśnie, to on chyba studia jakieś już, coś, bo był starszy od Jurka. To o nich tyle wiem. Czyli jeszcze – żeby tak tą rodzinę Lilki zobaczyć – czyli to byli Żydzi, którzy czym się zajmowali jej…? Handlowali. Jej… Handlowali. Handlowali. To znaczy, ojciec jej miał sklep… Zaraz. Czy hurtownię, czy sklep? Z czym to? Z rowerami czy z czymś? Chyba z rowerami, tak. A mieszkali na… A mieszkali na ulicy… przy placu Bankowym taka poprzeczna ulica, uliczka. Przechodnia, zdaje się nazywa. Nie wiem, czy ona jeszcze… Chyba jest. Jest Przechodnia, bo jeszcze patrzyłam w atlasie. Teraz nawet niedawno rozmawiałam z Lilką. Bo ja mówię: A gdzieś ty mieszkała? No bo wiem, że tam gdzieś… Że ojciec miał chyba na… Na Grzybowskiej właśnie miał jakiś sklep z rowerami, coś takiego, a oprócz tego jeszcze jakąś hurtownię mieli.
6378
Tak że to byli tacy raczej średnio zamożni Żydzi. Ale on był… Matka nie pracowała, nie. Ale wiem, że Lilka chodziła do szkoły polskiej, a raz w tygodniu uczyła się hebrajskiego. Raz, mówiła. Czyli jednak zachowywali jakiś kontakt. Tak. Jednak chcieli zachowywać coś takiego. Tak. Ale czy na przykład zachowywali jakieś obrzędy, czy religijnie byli…? Chyba nie. Chyba nie. Ale tak na sto procent to nie mogę powiedzieć. U Jurka to na pewno nie. Na pewno. Natomiast tu u nich… U nich to chyba nie, bo by coś mówiła o tym piątku, coś… Nigdy, nigdy nie mówiła na ten temat nic. A jak nie mówiła, no to ja specjalnie się nie pytałam. Dobrze. Bo jak się tam spotkałyśmy we Francji, to już żeśmy tylko wspominały, jak to było, jak to było. Tak. Ale w domu nie widziała pani, żeby jakieś zachowywała zwyczaje żydowskie czy… Nie, absolutnie nie. Nie, nic. Czyli zupełnie jakby zasymilowana… Chyba tak, tak. Z kulturą czy tutaj polską, czy tam już z francuską. Tak, tak. Bardzo zdolna dziewczyna była.
6448
A czy te studia… To znaczy, ona nie chciała studiować, czy tak się ułożyło? Nie, ona po prostu – prawdopodobnie złożyło się tak, że ona nie mogła, bo on… Oni się poznali z tymi… Ona poznała tego Jurka. Ten Jurek był starszy od niej chyba o sześć lat. I… Tak, o pięć czy o sześć. I on zaczął studia na… Był na… tam na uniwersytecie chemię… Chemię studiował. Był potem inżynierem chemii, chemikiem. Natomiast ona musiała pracować, więc widać, że tym Żydom po wojnie nie było tak dobrze. Ja się nawet dziwiłam, bo ja myślałam, że ci bogaci Żydzi ze Stanów to tych, którzy się uratowali, a szczególnie dzieci żydowskie, że im tam jakieś… No, na pewno im tam coś dali, ale nie było tak wesoło, bo ona musiała pracować. Znaczy, nie było wesoło, bo też panowało takie przekonanie, że jeżeli się uratowali, to na pewno w jakiś niechlubny sposób. A może tak. Więc niestety ci Żydzi, którzy się uratowali, mieli bardzo ciężkie [życie] i większość z nich, dlatego dopytuję… Większość z nich… No tak i ona prawdopodobnie… U nich tak samo, bo ona przecież mówiła mi wielokrotnie, że ona musiała pracować jako…
6515
Tam chyba nawet na uniwerku coś, gdzieś w tym dziekanacie jako sekretarka czy coś tam. W każdym bądź razie wtedy Jurek studiował, a ona musiała pracować zarobkowo. Czyli znaczy, nie było tak słodko, bo ona na pewno, gdyby… gdyby stać ich było, to na pewno by tak samo skończyła studia. I ja właśnie w jej głosie… Bo zaczęłam mówić, że ja w jej głosie odczuwałam to właśnie, że ona… że ona jednak taki ma żal do całego świata, że ona właściwie nie skończyła nic, chociaż była taka zdolna. Znaczy, też nie mogła, nie miała warunków do studiowania, bo musiała… Wtedy po wojnie, widać. Ale kto miał warunki do studiowania? Jak ja rosół… rosół z koniny… A ten tłuszcz, co był na rosole, to był na sałatę jako tłuszcz na sałatę kładziony. Takie były warunki przecież. A ona… Tam ciotka jakoś się nią opiekowała, ale potem pewnie ona się wyprowadziła od tej ciotki, jak już wyszła za mąż za tego Jurka, i chyba jakiś tam pokoik wynajmowali.
6579
Ona pracowała, a on się uczył. Dopiero potem, właśnie ona pisze, że jak on skończył te studia, został tym inżynierem, to wyjechali do Casablanki czy… Nie wiem, czy najpierw do Casablanki, on tam jakąś fabrykę… rozruch jakiejś fabryki był chemicznej. I wtedy dopiero zaczęło się im powodzić. Ale wtedy to tam pewnie te dzieci się zaczęły rodzić i ona już nie myślała. Ale gdyby się upierała, to by mogła na pewno. Tak. To chciałam jeszcze wrócić do tego czasu właśnie, jak Lilka była z wami. I pamiętam, jak pani właśnie to mówiła, że mama zadecydowała, że będzie traktowana tak jak… Tak, tak. Czyli nie będzie ukrywana. Tak, tak. Ale chciałam zapytać o jakby poczucie takie, czy na przykład pani odczuwała strach, czy odczuwała to, że ktoś może na przykład… No na pewno. Na pewno. I czy na przykład były takie momenty, kiedy…. Były, były te momenty. To właśnie wtedy. To było wtedy powiedziane. Ale czy na przykład… Właściwie po tym zdjęciu, tak jak patrzę, to Lilka nie odbiegała wyglądem aż tak bardzo. Nie, nie. Czyli właściwie jakby wy musieliście… Ale wie pani, jak właśnie takie ciekawe…
6652
Bo mnie się wydawało, że ona nie była podobna do Żydówki wtedy. Wtedy mi się wydawało. Natomiast jak ktoś ją zobaczył… Kto to ją zobaczył? Teraz, jak gdzieś tam, coś, z kimś się skontaktowałam. Nie wiem, czy z tą Teresą Torańską, co te książki pisze… To ona popatrzyła i mówi tak: Ale ona jak dziesięć Żydówek wygląda. Ja mówię: Ja właściwie nie wiem. Wtedy to, no niby dorośli to uważali może, że ona jest Żydówka, bo była czarna, kręcone włosy miała. To może uważane było, że jest Żydówka. Miała piękne oczy Lilka. I te oczy jej zostały. Ja właśnie po tych oczach ją poznałam. Zielone oczy miała, nie czarne. Tylko zielone wielkie oczy i bardzo długie czarne rzęsy. Miała zęby piękne, usta miała piękne. W ogóle ładna była dziewczyna. A czy w trakcie właśnie jakby okupacji, czy… czy ona poruszała temat rodziców? Czy zastanawiała się, czy przeżyli? Czy w ogóle nie mówiłyście na ten temat? Nie, to mówiłyśmy. To znaczy wtedy, że ona wiedziała, że ta matka jest… że gdzieś tam… że gdzieś tam ta matka jest, że ta matka zginęła. To wtedy rozpaczała strasznie, była bardzo smutna przez jakiś czas.
6729
Ale potem coś jakoś to już troszeczkę… Potem pamiętam, że getto jak się paliło, to też to był okropne przeżycie, bo byłyśmy akurat na… To Wielkanoc była. I nawet takie zdjęcie miałam z palącego się getta. Na Żoliborzu mój wujek, ten jedyny brat mojej mamy… To jak ten blok na Mickiewicza jest taki, a on tutaj od… a on idzie tak: od alei Wojska Polskiego, tu jest przez Mickiewicza, a tutaj jest – Mierosławskiego się, zdaje się, nazywa ta ulica. I na tym brzegu mieszkał mój wujek, z tej strony. I byłyśmy… To był pierwszy dzień świąt chyba Wielkiejnocy i byłyśmy tam na obiedzie czy na śniadaniu wielkanocnym, u tego wujka. On mieszkał na samej górze, to było właśnie tutaj, na tej części była najwyższa część tego bloku. Czy to czwarte piętro było. I właśnie to getto się paliło i myśmy tak… I Lilka… Stanęłyśmy na tym balkonie i patrzyłyśmy. I ten wujek właśnie sfotografował ten dym. Było widać przecież na Żoliborzu ten… I to zdjęcie posłałam, dałam do Muzeum Historii Żydów Polskich i opisałam to, że to jest zdjęcie robione w dniu tam, pierwszego dnia świąt Wielkiejnocy.
6808
I opisałam to wszystko. I na które… na którym była… Palące getto oglądała również Lilka, która u nas była. I ona oglądała, tak? Oglądała, oglądała. Tak. To było bardzo smutne wszystko. Przeżywaliśmy, bo to strasznie przykre. Przykry widok był. Ona to też bardzo przeżywała, bo wiedziała, że tam ojciec jest jej przede wszystkim. Matka to już wiedziała, że nie żyje. Natomiast był ojciec tam w getcie. Tak, tak. To ona wiedziała o tym. Dobrze. Chciałam jeszcze zapytać, jeszcze wracając do dalszych czasów, wcześniejszych. Czy… No bo tak jak wybuchła wojna, to pani miała ile lat? Dziesięć. Dziesięć. Czy… Wiem, że to jakby jest jeszcze taki czas, kiedy człowiek… Znaczy, może nie za dużo rzeczy pani zapamiętała, ale może z tego obrazu Warszawy, takiego obrazu miasta przedwojennego, czy coś tak bardzo mocno pani utkwiło w pamięci, czego nie ma już? Znaczy, czy atmosfery, czy ulic, czy z takich rzeczy? Warszawa sama to nie, bo ja mieszkałam na Żoliborzu. Miałam 10 lat. No tak, to jest… Jeździłam do Warszawy, do ciotki na Złotą.
6884
Na ulicę Złotą. Jeździłam do wujostwa, do tej drugiej ciotki, która wyszła za mąż za sędziego i mieszkali na Starym Mieście. Wielkie mieszkanie mieli. To do tych ciotek jeździłam z mamą. Ale tak… Aha, no nie. Przepraszam. Przecież chodziłyśmy… chodziłyśmy do Łazienek. Nieraz żeśmy jeździły do Łazienek z babcią i z mamą na spacer, z Żoliborza. To przed wojną, pamiętam. I co tam jeszcze? Tak specjalnie to więcej rzeczy to nie pamiętam. Z okupacji to wiem, że tam, gdzie ciotka mieszkała, to było kino. Te dwa kina na Żoliborzu to były nieczynne, bo moje… Ci wujostwo uważali, że nie wolno w czasie okupacji. Te kina były zamknięte, nawet wujek miał chyba jakieś nieprzyjemności z tego powodu, że powinno być kino. Ale powiedział, że tam coś zniszczone były chyba te aparaty czy coś, a one nie były zniszczone, tylko były schowane u nas w piwnicy na… właśnie pod 25. Co tam jeszcze? Z przedwojennych czasów to właściwie Warszawy, żebym mogła coś opowiedzieć, to nie. Żyło się nam… Ja wiem? Tak średnio. Te ciotki moje były zamożne.
6964
Właściwie mama była najbiedniejsza z nich wszystkich, bo była samotna, musiała się borykać z tym życiem. Zawsze na tych dwóch etatach i jeszcze do tego się uczyła. Ale te wszystkie imieniny, te wszystkie święta, to wszystko było zawsze rodzinnie. Raz u jednej ciotki, raz u drugiej ciotki. Ale też z tego, jak pani opowiadała, to ta mama była jednak bardzo zaradna. Znaczy, że… Zaradna była, to znaczy – musiała pracować. Natomiast właściwie była taka, że… że właściwie nie dbała o swoje sprawy. Dbała, żeby były pieniądze na życie, ale żeby tak coś do siebie czy coś, to nigdy. I to pamiętam, że zawsze wujek mój okropnie potępiał mamę. On był taki najstarszy. Że mama jest lekkomyślna, że właściwie wszystko dla wszystkich, że po co jej te organizacje, po co ona tam tym się zajmuje. Po co? No, zawsze taki był… Surowo zawsze ją osądzał. Zawsze ją surowo osądzał. A to wynikało z jej… Znaczy, to zaangażowanie społeczne, to był taki rodzaj… Ona od młodości, od młodości. Ona miała to? Od młodości miała, tak. Od młodości. Czyli lubiła po prostu jakby… Działać. Działać i robić. Coś tworzyć, coś działać, coś pomagać. Przecież te na Żoliborzu, to pamiętam, te baraki były.
7047
I tam działała, tam na rzecz tych barakowców, żeby oni się uczyli, żeby oni… Coś, jakiś taki był pamiętam… Co to było? Jakaś organizacja taka też była. Towarzystwo, TPD było – Towarzystwo Przyjaciół… „D” to nie pamiętam, co to było. W każdym bądź razie takie to było troszkę socjalizujące, to Towarzystwo Przyjaciół. TPD – Towarzystwo… „D”… Nie, TPD – Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Ale to było takie, że… Właśnie takie nie bardzo religijne, coś takiego, że różne tam dzieci mogły chodzić, jakieś takie… Takie właśnie. Ale wiem, że była we wszystkich organizacjach możliwych całe życie. Nigdy jej nie było w domu, bo zawsze była czymś zajęta. Ale już nie związała się z… Znaczy… Znaczy sama… Nie. Sama została. Nie, sama była. Sama była. Tak. Miała różnych adoratorów. Ja byłam strasznie zazdrosna, tak. I potem już, jak byłyśmy dorosłe, jak ja byłam dorosła, to mówiła mi, że… że mogła właściwie rozwód przeprowadzić.
7115
Nawet pamiętam, że tam się kręcili jacyś koło mojej mamy. Jeden jakiś miał… Co to on miał? Jakąś fabrykę? Rembieliński się nazywał? Słodycze, to ze słodyczami było. Nie pamiętam. Bardzo zamożny człowiek i w ogóle do mamy. Ale ja nie znosiłam, byłam okropnie zazdrosna. I byłam zawsze, jak tam ktoś, jakieś imieniny mamy i widziałam, że tam jacyś panowie się coś koło mojej mamy [kręcili], to ja już byłam wściekła. Okropna byłam. Okropna byłam fatalnie. Fatalna byłam. Dopiero jak na stare lata zrozumiałam, że o ile byłoby mojej mamie łatwiej, gdyby właściwie wyszła za mąż czy się związała z kimś, jakimś zamożnym człowiekiem. I nie musiałaby harować całe życie i martwić się, co będzie jutro. Ale to… Ale ona nie chciała, tak? Nie chciała. Nie. Nie chciała. I właśnie powiedziała mi, jak już ja byłam dorosła, że nigdy by nie zniosła, że… gdyby ktoś na mnie jakoś krzywo popatrzył. Ten niby mój ojczym czy coś. To było bardzo rzeczywiście takie… Tak że nigdy by nie zniosła. Nigdy by się na to nie zgodziła, żeby ktoś… Bo ja nie byłam dobrym dzieckiem. Nie, nie byłam.
7190
Też miała pomysły różne. Ale… Ale byłam nieposłuszna, bo pamiętam, jak wyleciałam na podwórko grać w piłkę, to babcia mnie sto razy przez okno wołała, a ja ciągle mówiła: Już idę, już idę, już idę. Coś okropnego, coś okropnego. A w którym roku mama umarła? W 1973. W siedemdziesiątym… I mieszkała gdzie? Mieszkała tu, w Międzylesiu. Tutaj w Międzylesiu? Tak. A potem… potem ten domek. To malutki domek, pokój z kuchnią był przecież. Ten domek żeśmy sprzedały. Znaczy, mama sprzedała i kupiła sobie mieszkanie w Warszawie, w Śródmieściu, na Wiejskiej ulicy. I tam… tam już… A potem jeszcze w międzyczasie, jak troszkę jej ten stan, jakoś się podreperowała, to jeszcze wróciła do szkoły, jeszcze była nauczycielką przez parę lat do emerytury. A czego uczyła? Rosyjskiego. Gdzie to… Na Konwiktorskiej czy gdzieś. Na Konwiktorskiej, tak. A potem jeszcze… Ale w szkole podstawowej czy w liceum? Podstawowej. Podstawowej. Podstawowej, tak. Bo już te wszystkie dokumenty, to gdzieś tam…. Ale musiała to wszystko jakoś tam odnowić, te papiery, to wszystko odnaleźć, że kiedyś była nauczycielką przecież.
7267
Bo potem się już czymś innym zajmowała przez wiele, wiele lat. A to, że była nauczycielką, to były bardzo dawne sprawy i musiała pisać różne tam, pamiętam, wyciągać jakieś papiery z tego Polesia, że była wtedy tą nauczycielką. Coś tam, jakieś tam. Ale była nauczycielką i właściwie przeszła na emeryturę już będąc nauczycielką. Czyli to odznaczenie dopiero… Była odznaczona też różnymi tymi tam. Ale… Ale jeżeli chodzi o ten medal Sprawiedliwych, no to już było po jej śmierci? Po jej śmierci. Tak. W 1985 roku. Ale czy dla niej właśnie ten temat wojenny… Czy ona wspominała, wracała do tego? Nie. Nie? Nie. Absolutnie nie. W ogóle żeśmy na ten temat nie rozmawiały. Wcale sobie nawet nie… Ja też jakoś nie rozmawiałam. Na przykład nigdy się nie zapytałam mamy, jak ona wyszła z tego getta, jak przecież nie miała przepustki. Jakoś mnie to w ogóle do głowy nie przyszło.
7322
W ogóle żeśmy nie rozmawiały na ten temat. Moja mama tak jakoś żyła codziennym życiem, mogę powiedzieć. Czyli już nie wracała do tego okresu wojny… Nie wracała. Nie, nie wracała. I do tego, co się działo… Nie wracała. I jak, do tych losów… Nie. Czyli w ogóle ten temat… Nie. Znaczy chciała odszukać Lilkę. Lilkę chciała odszukać i pisała też do Czerwonego Krzyża, nawet mam te papiery, gdzie odpowiadali nam. Dwa razy chyba było pisane, że niestety nie znaleziono, bo oni odszukiwali. Wiele osób zostało odnalezionych przecież po wojnie przez Czerwony Krzyż. I… Ale to się nie udało wtedy. To się nie udało. Odpowiadali, że niestety nie. Nie, nie mogą znaleźć żadnego śladu. Ale chciała kontakt nawiązać. Chciała, chciała. Bo była ciekawa, co się z Lilką właśnie stało. I ona właściwie się nie dowiedziała, bo zmarła w 1973, a ja z Lilką w 1989 dopiero kontakt nawiązałam.
7382
I jeszcze chciałam zapytać o – to już będzie dalsze teraz pytanie – bo tak szybko pani opowiedziała o tym… od 1954 roku. Ale jeszcze tak chciałam zapytać o to jak właśnie pani sobie radziła w tym… w tym takim okresie zaraz… Znaczy może… Okropny. To był okropny okres w moim życiu. Nie zaraz po wojnie, ale właśnie w tych latach 50. Lata 50. albo 60. Okropny okres w moim życiu. Okropny. Przecież musiałam w jakiś sposób… To wszystko było na mojej głowie. Mama była ciężko chora. Ja musiałam zdobywać wtedy też, jakieś przydziały były, na te deski, na tą papę. Żeby odbudować ten dom. Ja nie wiem, jak ja to w ogóle załatwiłam, przecież to w różnych urzędach. Trzeba było pisać podania, chodzić, nosić, jakieś tam zdobywać, jakieś papiery. Przecież ten dom w ogóle był chyba nieubezpieczony nawet, więc miałam straszne kłopoty.
7439
Ale jakoś to pozałatwiałam i ta chałupka została odbudowana. Ciotka jeszcze dała trochę pieniędzy już na samą… na samą tą robociznę, że tak powiem. I… Ale to był strasznie trudny okres w moim życiu. To siedzenie w tym kiosku Ruchu, to było coś makabrycznego. Makabrycznego. I to do którego roku było? To było… Zaraz. Od 1954 chyba czy 1955. No nie… Tak. Nie, to nie było tak długo. To było… to były… Nie, to było dwa lata tylko. To było tylko dwa lata, tak. Bo w 1956 wyszłam za mąż. W 1956 wyszłam za mąż i właśnie mąż miał służbowe mieszkanie z tego instytutu, na Żegańskiej ulicy, tam w blokach. I żeśmy się przeprowadziły, a mama tutaj została jeszcze, a potem właśnie sprzedała ten domek i… I wtedy zaczęła pani studia, tak? Tak, z powrotem. Z powrotem, ale w międzyczasie się coś tam… Nie pamiętam, co tam… Zmienił się… Zmieniło się, bo kiedyś było tak, że były studia pięć lat, potem był rok… Rok był praktyki przed dyplomem, a potem był rok praktyki po dyplomie. Tak że w sumie siedem lat było to.
7514
I potem się jeszcze zmieniło, że coś tam, pamiętam, jakieś egzaminy zdawało się na, nie pamiętam, chyba farmakologię czy coś tam, na którymś tam roku. To pamiętam, że coś przez tą farmakologię, to musiałam od początku znowu wszystko zaczynać. Tak że to trochę trwało, ale w końcu… Ale w trakcie studiów pani pracowała, czy już…? Nie, nie, nie. Nie, bo w 1960 roku urodziłam syna i wtedy… wtedy już właściwie… W trakcie studiów, tak? Małe dziecko… To znaczy, już byłam po dyplomie, ale nie zdałam jeszcze egzaminów, dlatego że jakbym zdała egzaminy, tobym musiała zaraz gdzieś wyjechać, bo przecież był nakaz pracy. I ja potem dostałam nakaz pracy w Bieszczady. Nawet chciałam tam pojechać, bo ja całe życie marzyłam, żeby być lekarzem właśnie na wsi, w małym miasteczku jakimś. Broń Boże w mieście. Broń Boże. Ja uwielbiałam właśnie wieś, małe miasteczko takie z rynkiem. Taka romantyczka byłam trochę.
7572
Wszystko przez tego wujka naszego, lekarza tego jednego, z powodu którego cała młodzież, te wszystkie dzieci tych ciotek, wszyscy byli lekarzami. Aha, to dlatego…  Z powodu tego jednego wujka Pawła, „doktora Judyma”. To był nadzwyczajny człowiek.  I po urodzeniu dziecka pani… Tak, tak. Potem jeszcze, zanim Maciek nie poszedł do przedszkola, to musiałam te… zwlekać trochę z tymi egzaminami. Potem praktyka. To on już miał chyba trzy latka, jak poszedł do przedszkola czy do… Tak, do przedszkola chyba czy… Ile tam miał? Cztery. Mama właściwie już potem znowu chorowała, potem rak piersi był. I jak on już poszedł do tego przedszkola, to już chyba, nie pamiętam, jak to było z tym… Jedną praktykę to miałam zrobioną już. Aha, ale żeby praktykę tu w Warszawie, to też nie było takie proste. Trzeba było na drugą praktykę czekać przeszło rok. A ja, ponieważ mieszkałam tu, to chciałam tu w tym szpitalu być, żeby nie jeździć gdzieś tam.
7638
To w końcu dostałam tą praktykę podyplomową już tutaj. Ale rok, rok czekałam na to. I co tam jeszcze? Aha, nie. W międzyczasie pracowałam. Byłam higienistką jeszcze. Przepraszam. Byłam higienistką w szkole, zapomniałam w ogóle o tym. Jeździłam na rowerze na Borków, kiedy nie było… kiedy nie było drogi żadnej, tylko była piaszczysta droga. Coś… Nie mogłam przez ten piasek przejechać, więc przeprowadzałam ten rower. Ale już tutaj, jak w Międzylesiu, to już była droga z kamieni taka. Okropna była ta droga też. Pracowałam jako higienistka w szkołach powszechnych. Na Borkowie, tam bliżej… Z Żegańskiej na Borków jeździłam na rowerze. I na Borkowie, w Aninie i chyba w Wawrze taka szkoła była jeszcze. Taka stara szkoła była jeszcze, bo to higieniści to w kilku szkołach pracowali. Tak, w tych trzech szkołach jeszcze pracowałam jako higienistka w międzyczasie.
7709
I później… A potem już całe swoje zawodowe życie, to już w Centralnym Szpitalu Kolejowym pracowałam. Do osiemdziesiątego… 1988 roku Ósmego roku. Tak. I później… A potem jeszcze na pół etatu w przychodni neurologicznej, przy szpitalu. I jeszcze jeździłam tam do tych dziewcząt upadłych, do Falenicy. Do tego zakładu poprawczego. I tam pani się zajmowała też taką… No neurologia. Neurologią. Neurologia, tak. Trzeba było badać te dziewczyny wszystkie. Neurologicznie. Jeszcze może tak na koniec właśnie z tego życia pani zawodowego, znaczy… Bo czy… Bo to też trudno tak opowiedzieć, bo to jakby praca lekarska, więc to… Ale czy… No, muszę powiedzieć, że bardziej mnie absorbowała moja praca zawodowa niż dom. Nie znosiłam gotowania. Więc może tak, może kiedy… I dbania o gospodarstwo domowe. To zawsze było u mnie niestety na końcu, na ostatnim miejscu. To moje dziecko mnie do dzisiejszego dnia… Mój syn, który ma 51 czy 52 lata, jeszcze do dzisiejszego dnia mi wymawia: Jak to? Że ja nie gotowałam, tylko on jadał obiady raz u ojca w instytucie... Bo Instytut Elektrotechniki przez ulicę, po drugiej stronie Żegańskiej. Tak.
7789
Myśmy… Ja do szpitala po tej stronie, a instytut tu, więc Maciek raz na obiady do mnie chodził, a raz na obiady do ojca. I pretensje miał do mnie, że ja nigdy… Ale gotowałam w niedzielę. W niedzielę gotowałam obiad, rozkładając parę książek na stole. Z różnym skutkiem, ale coś tam pitrasiłam. Czyli bardzo była pani zaangażowana w pracę. Zaangażowana, tak. Tak. Miałam okropny charakter. Nie umiem się… Jak się angażuję, to się angażuje w jedną rzecz tylko. Nie mam takiego jakiegoś… Umiejętności rozdzielenia pewnych spraw, tylko coś mnie angażuje, ta jedna sprawa. Całe moje życie tak było. I była pani też poświęcona tym pewno pacjentom, przypadkom. Tak. I wszystkiemu. Okropnie. Ja do dzisiejszego dnia nie mogę iść do szpitala, dlatego że leczyłam przecież te wszystkie salowe. Lekarze się zmienili, bo już są młodzi, odeszli. Natomiast wszystkie salowe, które przyjeżdżały tu z wszystkich okolic, dlatego że w kolejowym szpitalu był przydział węgla, więc one… Dla nich było to ważne.
7855
Tanio. Ten węgiel był tani jakiś bardzo, więc im to jakoś urządzało życie. One tam gdzieś ze wsi, tutaj z tych okolic przecież. Do dzisiejszego dnia pielęgniarki i salowe poznają mnie. I w ogóle, wie pani, jak tam pójdę – nie chodzę, unikam. Dzisiaj byliśmy, to jakoś na szczęście nikogo. Ale jak pójdę, to tam już jest zmarnowany dzień, bo wszyscy mnie… Ponieważ ja… Przychodziła jeszcze w tym… W przychodni pracowałam i kochałam swoją pracę, krótko mówiąc. Pomagałam ludziom, jak tylko mogłam. Przychodziły te salowe do mnie: Pani doktor, muszę odnowić mieszkanie, wie pani, bo mąż akurat dostał urlop, no i chcieliśmy przez te trzy dni jakoś to mieszkanie odnowić, bo już wiele lat było nieodnawiane. Czy mogłaby mi pani dać zwolnienie na trzy? No dobrze, dam. Tylko żebyście w ogóle nigdzie nie wychodzili, tylko siedzieli w domu i malowali. – Ale tak, tak. Przysięgam.
7916
Tak było. Tak było. I z pacjentami też pani była jakoś związana? Byłam, byłam. Niestety byłam. Tak. Co było, że tak powiem, ze szkodą dla mojej rodziny, krótko mówiąc. Mój mąż nie może mi darować, że ja byłam tak zaangażowana w swojej pracy, wie pani? Że dom był u mnie na drugim [miejscu]. Tak że nie wolno, nie wolno ze mnie brać przykładu, broń Boże. Ale może też gdzieś jakby podobny charakter jak mamy. Tak. Znaczy, że mama to życie społeczne, ale… Tak, tak, pod tym względem tak. Z drugiej strony jest tak, że każdy z nas ma jakiś… jakiś potencjał, który może z innymi ludźmi dzielić. No i jeżeli jest się lekarzem, to… Ja nie znoszę gospodarstwa domowego. Dla mnie to – no, dobrze, żeby było gdzie spać. Ale jak to tam ludzie, żeby to, żeby tam – no, mnie to nie interesuje i koniec. Nie wiem, dlaczego. To mi wymawia oczywiście mój mąż całe życie, to mi Maciek, mój syn, wymawiał, synowa moja. Synowa moja przejęła to, co babcia powinna robić w rodzinie. Więc na przykład wszystkie święta, to ona wszystko robi. I my do niej idziemy, do nich idziemy. W Międzylesiu mieszkają.
7993
O, i ona urządza święta wszystkie, a nam jeszcze daje na drugi dzień obiad i jeszcze różne tam przysmaki. No, śmiać mi się chce. No ale dobrze, że mi się taka synowa trafiła. No tak. Ja mówię: Przepraszam cię, że ty przejęłaś rolę babci w rodzinie. Ale ona już wie, pogodziła się z tym. A ona lubi. A ona, proszę pani, od wielu lat nie jest lekarzem, bo jak urodziła dziecko, dostała etat na Grochowskiej, tam w tym Instytucie Weterynarii, popracowała tam parę lat, potem Kaśka się urodziła. Kaśka się urodziła i ona już nie pracowała. Tak że ona już nie wróciła do zawodu. I nie wróciła, bo by musiała po pięciu latach nostryfikować dyplom. A ona lubi gospodarstwo domowe, uwielbia dom, urządzanie domu i tak dalej. No i dobrze. I każdy robi to, co lubi. Czyli jakby pani w pracy też, można powiedzieć, że jakieś takie spełnienie osiągnęła. Tak, oczywiście. Tak. Ja od początku pamiętam, że jak byliśmy tam w tym 1939 roku u tego wujostwa, u tego wujka Pawła, lekarza, to ja tam, pamiętam, ciągle urządzałam lecznicę dla misiów, dla lalek. Dziesięć lat miałam!
8071
Przyjmowałam, jak wujek już tam… Bo tam była ta poczekalnia. Jak wujek już skończył przyjmować, to ja tam rozkładałam tego mojego brata tam misie, jakieś zabawki, jakichś jego kolegów spraszałam. On był młodszy ode mnie parę lat. No i to była niby lecznica. I tam leczyłam. Tak że od młodości. I potem to powstanie. Od młodości wiedziałam, że będę lekarzem. Od młodości wiedziałam. Dobrze. Dziękuję bardzo. Proszę bardzo.
   

Anna Bando - biogram

Urodziła się 23 lutego 1929 w Warszawie, gdzie spędziła dzieciństwo. 
Na początku września 1939, w czasie pierwszego bombardowania Warszawy uciekła - wraz z matką, Janiną Stupnicką i babcią - na wschód. Na Wołyniu rodzina zawróciła i dotarła do Brześcia. Janina Stupnicka i Anna Bando wkrótce wróciły do Warszawy. W czasie okupacji matka Anny Bando zaangażowała się w konspirację. Wyrabiała fałszywe meldunki w piwnicach Teatru Wielkiego. W 1942 roku wraz z Anną Bando wyprowadziła z getta Żydówkę - Lilianę Alter (mieszkały razem do powstania, po wojnie Liliana Alter wyjechała do Francji).
Anna Bando należała do Szarych Szeregów, w powstaniu warszawskim służyła jako sanitariuszka. Po upadku powstania opuściła Warszawę w kolumnie cywilnej (przez Wolę) i razem z matką znalazła się w obozie w Pruszkowie. Wkrótce, wraz z matką, wydostała się obozu, przejechała do Słomnik, a potem do majątku w Kraszewie. Po wejściu Armii Czerwonej wróciła do Warszawy.
Janina Stupnicka wyjechała do wujostwa, do Łochowa, potem, w 1946 roku, do Gdańska. Tam zajęła się pracą społeczną, pomagała akowcom, wstawiała się w ich obronie. Z tego powodu Anna Bando i jej matka musiały opuścić Gdańsk. W 1947 roku wróciły do Warszawy, gdzie Anna Bando ukończyła Wydział Lekarski Akademii Medycznej. 
Od lat 50. do emerytury pracowała w Centralnym Szpitalu Kolejowym na Oddziale Neurologii, prowadziła też przychodnię neurologiczną.
W 1988 roku przeszła na emeryturę. Pracowała jeszcze na pół etatu w przychodni neurologicznej i prowadziła konsultacje w Schronisku Opiekuńczym i Zakładzie Poprawczym dla Dziewcząt w Falenicy. Potem zajęła się pracą społeczną - prowadziła gabinet dla kombatantów w Marysinie, była w Zarządzie Koła Kombatantów Wawer (w dziale socjalnym). W 2008 roku została prezesem Polskiego Towarzystwa Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. W 1984 roku Janina Stupnicka i Anna Bando zostały odznaczone medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Rozmowę audio nagrała Katarzyna Michałkiewicz w 2012 roku w Warszawie, sygnatura AHM_2694.