Wyszukaj słowa w nagraniu
Pomoc 
Emilia Matuszewska: Proszę. Marek Biały: Dzień dobry, dla celów nagrania, jak kto będzie to odsłuchiwał: nazywam się Marek Biały, aktualnie jestem mieszkańcem Siedlec, a urodziłem się… fajna data: 1 kwietnia 1949 roku w Środzie Wielkopolskiej. Chociaż pamiętam, że kiedyś do celów GUS-owskich trzeba było podać miejsce zamieszkania rodziców jako miejsce urodzenia. Rodzice mieszkali w Zaniemyślu. To jest taka mała miejscowość w powiecie Środa Wielkopolska. Więc z urodzenia jestem poznaniakiem. Chyba często wracam do tych korzeni, a teraz z wnukami też, do tego miejsca urodzenia.
W 1951 roku rodzice się przeprowadzili, też w województwie poznańskim (wtedy tak się nazywało), do Kępna. To jest ostatni powiat i w tej chwili też, ale wtedy był też ostatnim powiatem na pograniczu Śląska i Wielkopolski. I już potem, jak już dojrzałem, jak już wszystko jedno, w szkole żeśmy sobie żartowali: Jaka to Wielkopolska to Kępno? Kiedy bliżej do Wrocławia, województwo wrocławskie, bliżej do Opola, no województwo opolskie, bliżej do Łodzi, to województwo łódzkie i takie same odległości do Poznania i do Katowic. No więc w końcu gdzie? Co to za teren? No ale tak w każdym bądź razie, tak w każdym bądź razie los tam rodziców rzucił. Nie tyle rzucił, ile wybrał sobie ojciec Kępno za mieszkanie, za miejsce pracy i mieszkania. Bo tak jak ja doświadczyłem tego, czy z żonąśmy doświadczyli tego ileś lat później, to też szukał mieszkania, szukał pracy i mieszkania w jednym miejscu, no i tam w każdym bądź razie pracował.
Pracował w zakładach młynarskich, kierował takim zakładem, młynem. Początkowo to był młyn, potem zakłady młynarskie, potem zakłady zbożowo-młynarskie. Do czasu emerytury w 1972 roku tam pracował, czyli ponad 20 lat, 21 lat, bo w 1951 roku się rodzice przenieśli. Oczywiście, ja byłem świadomy wtedy tego, że się przenoszę z pięknej, ładnej miejscowości, z Zaniemyśla, od babci, do miejsca innego. No ale ta świadomość nastąpiła później. Tylko że była tak silnie, że praktycznie do dwudziestego roku życia nie wyobrażałem sobie, żeby na wakacje nie pojechać do Zaniemyśla, chociaż na chwilę. A jeździliśmy cały czas, bo Zaniemyśl bardzo ładna miejscowość, związana z hrabią Edwardem Raczyńskim, fundatorem Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu. Piękna miejscowość, jeziora, lasy i można było z wakacji korzystać. Bardzo chętnie żeśmy to robili. Matka nie pracowała, a więc miała czas na wyjazd z dziećmi. Było nas czworo w domu. A myśmy bardzo chętnie wyjeżdżali. Myśmy bardzo chętnie wyjeżdżali.
Tam skończyłem, w Kępnie, szkołę podstawową i liceum. Ponieważ ojciec zawsze mówił, że przejdzie na emeryturę, się przeprowadza do… przeprowadzają się do Zaniemyśla. I przeprowadzili się do Zaniemyśla, ale pięć lat po przejściu na emeryturę. Tak że w Kępnie, do którego chętnie zawsze wracam, jak gdzieś przejeżdżam jadąc samochodem, to zawsze muszę przejść po rynku w Kępnie, muszę pójść do liceum. Ostatnio nawet zajrzałem do szkoły podstawowej, do której chodziłem w Kępnie, potem liceum. No i co jeszcze?
Zawsze się dziwię, że z dwojga sióstr moje, które też skończyły to samo liceum, żadna z nich nie ciągnie do Kępna, nie ciągnie je do Kępna, a ja zawsze. Zawsze, jak jestem w Kępnie, jak tylko jest pół godziny więcej czasu, to na cmentarz do swojego wychowawcy. Chociaż stary przedwojenny humanista, o którym… będąc w liceum, to różnie się niekiedy o nauczycielach mówi, różnie się ich ocenia. Ale teraz jakiekolwiek nasze spotkanie w Kępnie z kolegami, to zawsze mówimy: Chodźmy do profesora Orsztynowicza. Tak że… w ten sposób.
Idąc, kończąc szkołę podstawową, się zastanawiałem. Znaczy tak właściwie siostra już zaczęła wcześniej liceum, więc to było takie oczywiste, że ja też pójdę do liceum. Ale ja się zastanawiałem: po co ja do tego liceum pójdę? Nie, ale powodem tego nie były moje, że tak powiem, jakieś tam postępy w nauce, tylko ja miałem potworną wadę jako dziecko. A też muszę powiedzieć, bo to trwało praktycznie do 1980 roku, czyli do skończenia przeze mnie 30 lat. Ja się jąkałem. Po co ja do tego liceum pójdę, jak nie będę mógł odpowiadać, bo… I ten, ta świadomość tego potem tak samo kiełkowała gdzieś: po co ja na studia pójdę? No i tak. W każdym razie skończyłem liceum, skończyłem studia. Bo studia skończyłem w Krakowie na Akademii Górniczo-Hutniczej, Wydział Odlewnictwa, w 1972 roku.
A jeszcze wcześniej… A jeszcze wcześniej, zanim to udało mi się skończyć, to myślę, że tak pół żartem, pół serio powiem o takich dwóch, może dwóch w tej chwili, bo mi się nasunęły dwa takie wydarzenia, o których jak wspominałem później, w latach 80., po Sierpniu, jak gdzieś komuś wspomniałem, to mi powiedzieli: Wcześnie żeś zaczynał. W czwartej klasie szkoły podstawowej byłem przesłuchiwany na milicji wtedy. Tak to się nazywało. Z ojcem oczywiście. A wszystko przez to, raz, żeśmy mieszkali w takim domu, duże mieszkanie, w którym był strych, duży strych był. Bieliznę trzeba było suszyć. Tam mieszkały trzy rodziny. W końcu tego strycha stały takie pudła przykryte jakimiś workami czy papierem. Zawsze: Mamusiu, a co tam jest? – A to pani Belkowej.
I któregoś razu, jak poszedłem po coś na ten strych, to coś tam znalazłem, leżące przy tych pudłach. Podnoszę, fajny obrazek (w szkole podstawowej, początek). Fajny obrazek. No jak to dziecko. Tak w to pudło rękę wsadziłem, bo dało się wsadzić w to, i wyjąłem taki plik obrazków. Piękne, ładne zdjęcia. Zdjęcia, bo nie rysunki, roślin, kolorowe ptaszków, po niemiecku, niemieckie. Ale jednocześnie, ale jednocześnie również zdjęcia tak jakby z tego samego, znaczy z tej samej, z tego samego wydawnictwa, bo tak samo, taka sama seria jakby zdjęć, tutaj ładne kolorowe zwierzątka i rośliny. A drugie zdjęcia, to później skojarzyłem czy… bo pewnie ojciec mi nie powiedział o tym, z olimpiady w Berlinie w 1936 roku. Z… Wiadomo, kto tam w tej, na tej olimpiadzie był i kto często był filmowany i robione jemu zdjęcia, z wiadomym gestem. I flagi z hakenkreuzem.
I jakoś to zgarnąłem w kieszeń. Zgarnąłem w kieszeń i zaniosłem do szkoły. No zawsze to człowiek, jak coś ciekawego ma, to musi pokazać, nie? I ja nie pamiętam już, jak to było z tą wymianą z jednym z kolegów. Coś za coś, pewnie za znaczki, bo znaczki zbierali wtedy wszyscy, to był koniec lat 50. No i wziął ode mnie, czy ja mu to wcisnąłem, czy on to chciał, tego już nie jestem w stanie odpowiedzieć. Te zdjęcia, no z pięć, dziesięć tych zdjęć, już nie pamiętam ile, może kilkanaście, z tej olimpiady w Berlinie, z wiadomym panem z wąsikiem. To był 1950 rok, 1959, 1960, lata 50. To ja byłem w czwartej klasie wtedy, no tak mogło być, no 1959 rok. No i… A kolega… a koledze ojciec to znalazł. – A skąd to masz? – A od Marka. Oczywiście, coś tam żeśmy się pozamieniali, nieważne co.
No i ojciec mnie… ojciec mnie pyta, co ja dałem tam koledze, nie? Ja mówię: Nie wiem, co dałem, jakieś… A wtedy, wiadomo, tymi znaczkamiśmy się zamieniali, ojcu pokazywałem znaczki, które dostawałem. – Ale to nie chodzi o znaczki. Co jeszcze? Nie wiem, czy mi powiedział o tym, że… wprost, o co mu chodzi, czy ja mu powiedziałem w końcu, że znalazłem takie obrazki na strychu, i w ten sposób. – No bo musimy pójść do jakiejś… na milicję. No i faktycznie pytali mnie o to. Oczywiście, ja się nie przyznałem, że rękę wsadziłem do pudełka, tylko powiedziałem, że znalazłem leżące tam przy tych, przy tej stercie tych pudeł na podłodze i wziąłem, nie? No i skończyło się. I skończyło się, ale epizod… epizod do jakichś późniejszych tych mi tam wypominali, że „już w czwartej klasie byłeś…” No i to.
Liceum, liceum żeśmy… szkoła podstawowa, liceum. Liceum bardzo, bardzo szybko. Trochę z wyjazdów do Zaniemyśla, gdzieś tam lubiłem na wakacje, lubiłem łazić. Łaziłem sam po tych lasach, po tych ścieżkach między jeziorami. No i ojciec pewnie też lubił, lubił takie spacery i tak żeśmy chodzili. I tak w każdym bądź razie ojciec mnie wciągnął, sam się wciągnąłem, nie wiem. Geografia była moim ulubionym przedmiotem. Geografia i powiem historia. Bo również już, nie wiem, czy… w ostatnich klasach szkoły podstawowej, ale w liceum na pewno, Michałowskiego, Świderkównę, to w każdym bądź razie czytałem. I stąd wzięło się, no muszę iść… jak historia mnie interesuje, jeszcze archeologia, i to archeologia śródziemnomorska (tak sobie wydumałem wtedy), to warto skończyć łacinę. Ale po roku mi ta łacina już nie odpowiadała. Ale w dalszym ciągu, w dalszym ciągu…
A, właśnie ten wychowawca nasz zrobił taką ankietę w ósmej klasie (bo chodziło, że siedem lat szkoła podstawowa, ósma – jedenasta liceum, ciągłość tej numeracji klas). Zrobił ankietę na początku ósmej klasy, takie tam pytania różne. Między innymi: Co zamierzasz robić po skończeniu liceum, po maturze? I ja napisałem, pewnie w swojej nieświadomości, archeologia śródziemnomorska. I w jedenastej klasie powtórzył tą ankietę, z tymi samymi pytaniami. I ja wtedy już napisałem: archeologia śródziemnomorska, a może etnografia. To było na początku jedenastej klasy. Ale już nie… bez przekonania. Bardziej w kierunku nie archeologii śródziemnomorskiej, tylko bardziej w tej, jeżeli o etnografię chodzi, bardziej Ameryka Południowa, Indianie, Afryka.
W każdym razie czytałem, czytałem dużo tych podróżniczych dzisiaj byśmy powiedzieli, takich właśnie książek o takiej tematyce. No „Poznaj Świat” było moim regularnym pismem, które czytałem. Nie miałem tylko szczęścia w krzyżówkach. Co miesiąc wysyłałem krzyżówkę, żadnej książki nie wygrałem. No i w każdym bądź razie, jak potem wychowawca omawiał tą ankietę, to powiedział, że tylko dwie osoby w klasie, nie, trzy, przepraszam, trzy osoby w klasie napisały to samo, że chcą, co napisały w klasie ósmej, jeżeli chodzi o zainteresowania po maturze. Taka dziewczyna psychologię, taki prawnik, to było to samo, a trzecia osoba już alternatywnie. To było o mnie wtedy. No i… i tak było.
A nagle przed maturą, ale już parę miesięcy przed zakończeniem… przed maturą, wczesną wiosną, gdzieś tam żeśmy zaczęliśmy łazić po jakichś tam dołach, dziurach. Ja już nie pamiętam, jak to było, że ktoś nagle zaczął oglądać kamyki i mówi co to za kamyki. I ja sobie uświadomiłem, że praca w terenie, to jest geolog, też, nie? No to w takim razie gdzie tam ta etnografia, gdzie tam więcej tych, to może na geologię. I jak powiedziałem… Bo jak, czy jak potem składałem podanie na geologię, to nie tyle wychowawca załamał ręce, ale… no mówi: To ci się nie dziwię, bo chcesz pracować w terenie. No turystyka. On nas puszczał na rajdy. Wycieczki, jak robił, to konsultował z nami.
Była taka grupa trzech kolegów, żeśmy chodzili na rajdy z PTTK. No to PTTK w Kępnie żeśmy trochę młodzieżowo ruszyli i on nam sprzyjał, nie? Jak wycieczki robił, to zawsze się pytał: A podoba się Heniowi? A podoba się Markowi? I takie tam. W każdym bądź razie tak jakby żądał, znaczy jakby oczekiwał, nie tyle żądał, oczekiwał jakiejś opinii o tym. No w każdym bądź razie bardzo fajne wycieczki robił. To jeszcze wtedy wycieczki inne organizował, od początku do końca sam, a nie w tej chwili przez biuro turystyczne jak się robi. Zresztą ja też potem robiłem dla swoich dzieci takie wycieczki, dla szkoły.
No i poszedłem, złożyłem papiery na AGH. Skończyłem to AGH, ale Wydział Odlewnictwa, bo geologia mnie nie chciała. Zdałem egzamin, ale mnie nie chciała. No i wiadomo: do wojska pójdziesz, nie? No więc rodzice: Odwołanie trzeba napisać. I napisałem odwołanie i były tylko kierunki hutnicze na Akademii Górniczo-Hutniczej, no i przyjęli mnie na odlewnictwo. Przyjęli mnie na odlewnictwo i… Trzech było kolegów, którzy „z przypadku” się dostali na odlewnictwo. I jeden z tych, jednym z tych trzech był również kolega, który zdawał na geologię, tak samo jak ja. Tak samo jak ja i też na tą geologię się nie dostał. No i w drugim semestrze żeśmy zaczęli już się dowiadywać, trzeba się będzie przenieść, nie? A nasz kierunek, nasz wydział miał 11 semestrów, nie 10.
Pierwszy semestr to była praktyka, ale była praktyka, nie jak potem, w późniejszych latach były te praktyki robotnicze, gdzie studenci szli do łopaty. Myśmy też szli do łopaty, ale do odlewni, do zakładów pracy, do huty, do zakładów pracy, w których później miało się pracować. Miało się, że tak powiem, wykonywać swój zawód. Uważam, że to było bardzo dobre, przynajmniej dla takich osób jak ja, po liceum. A jeszcze bardziej dla takich, którzy się dostali z przypadku. Zresztą potem, rozmawiając z kolegami, więcej było osób, które z przypadku się… Znaczy nie tyle z przypadku, ale no… trafiły na to, przeglądając różnego rodzaju możliwości: „No to pójdziemy na odlewnictwo”, nie mając pojęcia… Moja wiedza na ten temat też była żadna, czy moja świadomość tego.
No ale gdzieś tam w każdym bądź razie, pamiętam, w jednym z wielkich zakładów pracy żeśmy na jednej z tych wycieczek organizowanych w tym byli, więc jakieś tam pojęcie miałem. No bo ten zakład, w którym ojciec pracował, to był niewielki. Tam zatrudniał około 80 osób tylko. No i tak skończyłem to odlewnictwo. Bo… jak żeśmy poszli się dopytywać: Dobrze, możecie się przenieść, przyjmiemy was, ale na trzecim semestrze musicie nadrobić cały pierwszy semestr. A geologia i ten Wydział Odlewnictwa jako hutnictwo, zupełnie co innego. I jak żeśmy… jak powiedzieli nam, ile byśmy musieli zrobić w trzecim semestrze, to ani on nie był zdolny tego zrobić, ani ja. Za dużo było, za dużo byłoby, że tak powiem, godzin zajęć. Bo trzeba było już pewne laboratoria, które oni mieli na pierwszym roku, a myśmy nie mieli tego jeszcze w ogóle od… No w każdym bądź razie ani on nie skończył, ani ja nie skończyłem tego.
No i… Ze studiów to ja już potem praktycznie od trzeciego roku, od trzeciego roku to już związałem swoje życie nie z Kępnem. Jeździłem bardzo rzadko do Kępna. Problemy w domu były. Matka była bardzo, bardzo chora, właściwie więcej przebywała w szpitalu. Ojciec potem na emeryturze. Siostry z Poznania miały bliżej, bo obie studiowały w Poznaniu, więc ja tak troszkę nie tyle zerwałem z domem, ale przyjeżdżałem bardzo, bardzo rzadko. No jeszcze tym bardziej, że bardzo często się przyjeżdżało do domu (zawsze mi tego brakowało), koledzy do akademika (tam przez pierwsze dwa lata nie miałem akademika, dopiero potem), do akademika przyjeżdżali zawsze z jakąś wałówką, a ja z reguły nie. Brali pranie do domu, a ja z reguły nie, bo po co, jak se mogę tutaj też wyprać, w akademiku, a nie w domu. No ale to takie warunki.
W żaden sposób nie narzekałem, nie wypominałem nigdy tego nikomu, ale miałem… Głupio mi niekiedy było, że przyjeżdżałem: No to pewnie smalec żeś przywiózł. A ja nawet smalcu nie przywiozłem. No bo już może tej słoniny nie można było kupić, a ma… a nie było kto, nie miał kto nawet tego smalcu zrobić. No ale cóż, życie jest różne. Natomiast dało to taką odporność na różnego rodzaju przeciwności losu. Może nie przeciwności losu, ale takie w każdym bądź razie… sprawy, z którymi w ciągu życia człowiek się zderza, musi się… i musi temu sprostać. I musi temu sprostać. Już nie mówiąc, że jak miałem pieniądze, bo miałem, udało mi się tam dobre zajęcie złapać, to praktycznie było stałe.
Pracowałem z takim Markiem Grabowskim przy scenografiach różnego rodzaju. On wtedy robił różne oprawy imprez kulturalnych, nie tylko w… nie tylko w Krakowie, bo dwa razy na „Famie” w Świnoujściu żeśmy byli. Z tym, że z tej kultury na „Famie” to ja nie korzystałem, bo cały czas z młotkiem, piłą i narzędziami przy robieniu scenografii. To był bardzo, bardzo fajny facet. Bardzo dobrze się nam pracowało, aleśmy na siebie tak klęli i tak narzekali. Ale potem było, po zakończeniu roboty było wszystko, było wszystko dobrze, było wszystko w porządku. Bo się zdarzało, że już coś wykonane: Maruś, to trzeba rozbierać, bo trzeba zrobić inaczej. Nie? No to parę słów ja powiedziałem ostrych, parę słów on powiedział ostrych.
A jeszcze, a jeszcze jak na którejś „Famie” współpracował i żeśmy robili scenografię w amfiteatrze do… do, w każdym bądź razie koncertów, które reżyserowała Olga Lipińska, no to było, dla niego to było, w każdym bądź razie on scenograf, a ja byłem tym technicznym do wykonywania tych rzeczy, więc tam nikt na to nie zwracał uwagi, nie? No ale ponieważ nie ukrywam, że można było powiedzieć, że byłem tym, który jak jego nie było w trakcie roboty, a coś trzeba było zrobić, to wszyscy się zwracali do mnie, nie, więc… to było też, no. No i z tego powodu miałem pieniądze, ale życie było ciekawsze, a nie tylko książki. A nie tylko książki.
Ale jedno, co trzeba było zrobić, to zawsze jeździć do tego Zaniemyśla. To będę podkreślał zawsze i… może jeszcze niejeden raz. Bo to jest miejsce dla mnie magiczne i… stało się takim miejscem dla żony. Stało się takim miejscem dla żony. Też przyjeżdżała z małymi dziećmi, potem już z coraz większymi. Dzieci potem przyjeżdżały same. Jak były na studiach, też przyjeżdżały. A teraz przyjeżdżamy z wnukami. Już po… już można było tam zrobić sobie w tej kamienicy w miasteczku, która była, była współwłasnością, wydzielić już własny kąt do końca. No i lubimy wszyscy przyjeżdżać. Tam, stamtąd, tam osiadła moja babcia, matka matki, tam osiedli rodzice ojca.
Rodziny ojca nie znam. Znaczy się znam rodzeństwo ojca, bo to jest oczywiste. Siostra mieszkała też w Zaniemyślu i przyjeżdżała do Kępna do nas. Brat mieszkał w Zaniemyślu od… do śmierci, a więc też żeśmy się znali. A drugi brat zginął w Katyniu. Jest… W 1939 zmobilizowany na Wschód. Jest na liście katyńskiej, tej, tych ofiar zidentyfikowanych przez… w czasie ekshumacji przez Niemców. Jego nazwisko i miejsce, z którego jest.
I tutaj jeszcze powiem taki przypadek z tego, w tym samym, w 1939 roku do wojska (bo matka też z Zaniemyśla) został powołany brat matki i brat ojca. I spotkali się tam gdzieś na Wschodzie, za Brześciem, już po 17 września. No i spotkali się, oczywiście znali się, bo to niewielka miejscowość Zaniemyśl, jeden w cywilu, drugi w mundurze. Brat ojca był w mundurze, a brat matki był w cywilu. I jak opowiadał potem brat matki, no to się go pyta: A ty czemu w tym mundurze? – No bo nie mam w co. – A ja, widzisz, wziąłem cywilne ubranie i mundur. I przebrałem się w cywilne. Brat matki, wujek, wrócił do Zaniemyśla, stryj został tam.
Natomiast doskonale znałem rodzinę matki. Tylko brat [niezroz.] matki babci. Babcia była (jedenaścioro rodzeństwa ich było) z rodziny nauczycielskiej. Oczywiście moja prababcia nie pracowała, a był nauczyciel w Poznańskim. Kilkoro jego dzieci też zostało nauczycielami, ale szybko zmarli. Moja babcia była już po ślubie, kiedy jeszcze urodził jej się brat. Wujo też zginął, w każdym razie w 1939 roku, jest pochowany w Modlinie. A rodzice babci zmarli bardzo wcześnie, zostały dwie siostry. I babcia, moja babcia i ta starsza siostra, nie, przepraszam, młodsza siostra o dwa lata, wychowywały pozostałe swoje rodzeństwo. I to rodzeństwo również przyjeżdżało do Zaniemyśla na wakacje.
Mąż babci, dziadek, pochodzący z Kórnika (bo to Kórnik 11 – 12 kilometrów od Zaniemyśla), pochodzący z Kórnika, wszedł w rodzinę babci. Przyjeżdżała tylko jedna jego siostra i bratanica. I to jest jedna… To są jedyne osoby, które z rodziny dziadka znam. A ojciec się śmiał, że jak idziesz do Kórnika i co drugiej osobie powiesz dzień dobry, to jest ktoś z rodziny Antkowiaków. Ale ani… Zresztą mama znała tam trochę tej rodziny. Ja też pamiętam jako dziecko, gdzieś tam żeśmy byli. Gdzieś tam żeśmy byli, pewne jakieś takie obrazy mam zakodowane, ale kompletnie nie jestem w stanie odpowiedzieć. Wiem tylko, że w tej rodzinie dziadka było dwóch kowali. I to też tutaj powiem, brama kościoła w Kórniku jest wykonana przez brata mojego dziadka, czy braci mojego dziadka.
A mój dziadek jako dziecko się wychowywał w Kórniku. Znaczy, tam się urodził i tam mieszkał. Takie jedno zdarzenie opowiadał, które też tutaj przytoczę, bo to bardzo, bardzo ciekawe. Wtedy jeszcze żył, bo to był oczywiście koniec XIX wieku, jak dziadek jako dziecko, starsze dziecko, gonił po Kórniku. I żył wtedy hrabia… Boże, imię mi uciekło. Jan Zamoyski? Ten co, ten co wywalczył Tatry po pierwszej wojnie światowej, pomnik ma w Zakopanem. Zamoyski na pewno. Nie pamiętam. W każdym bądź razie jego pomnik jest w Zakopanym na Krupówkach. Taka postać w takim długim płaszczu. I fundator potem utworzył tą fundację Kórnicką i po jego śmierci zamek w Kórniku, pałac w Kórniku przeszedł na dobra, na majątek tej fundacji. Zresztą fundacja po 1990 roku odrestaurowana i funkcjonuje.
I przy zamku w Kórniku, przy pałacu właściwie w Kórniku, jest bardzo duży park. Bardzo duży park. I jak to dziadek, dziadzio mówił (dziadzio, bośmy nie mówili dziadek, a dziadzio), dziadzio mówił: Jak to chłopcy, dziury w płotach były zawsze i żeśmy gonili po tym parku. I jak hrabia Zamoyski szedł w tym swoim długim płaszczu, bardzo był wysoki, szczupły, w tym swoim długim płaszczu jak szedł, zobaczył, że gonimy po parku, to odwracał się, żeby nie przeszkadzać dzieciom. W każdym bądź razie, no… nie wiem, ile w tym prawdy, co dziadek opowiadał, ale zakładam, że tak. Zakładam, że tak, jak potem, w każdym razie gdzieś tam pewne… może nie wspomnienia o Zamoyskim, ostatnim właścicielu pałacu w Kórniku, to można, że był człowiekiem bardzo skromnym, bardzo uczynnym. No i… A był kawalerem, więc może dlatego dzieci mu… odpowiadały czy nie przeszkadzały, że tak powiem, jak goniły mu tam gdzieś po jego ogrodzie, po jego parku.
No i tak. Teraz o tej rodzinie tych, tej mojej babci dwa słowa. Ta rodzina utrzymywała swoje więzi. No ja już, będąc po ślubie jeszcze, znałem dużo kuzynów, kuzynek matki, z tej rodziny ciotek, wujków matki. Bo ostatnia z tego pokolenia osoba zmarła żona jednego z braci babci, mając 104 lata. To by chyba było z pięć, nie, z może z osiem lat temu. W każdym bądź razie rodzina się trzymała, rodzina się trzymała babci. Rodzeństwo, chociaż już żyło w różnych, w różnych miejscach w Polsce, ale bardzo chętnie, na przykład pięćdziesięciolecie ślubu dziadków, ja pamiętam, pierwszy raz poznałem, poznałem mając tam te… Ile miałem? 11 lat. Poznałem wtedy, w każdym bądź razie większość z rodziny babci. Bo to już starsze osoby, nie zawsze przyjeżdżały, ale na pięćdziesięciolecie swojej siostry przyjechali, przyjechały wszystkie, przyjechali wszystkie żyjące bracia i… siostry i bracia. No, fajna uroczystość była. Pamiętam dużo z tego.
No a na pewno pokłosiem tego pięćdziesięciolecia, w których, w którym, w którym no… w każdym bądź razie moich dziadków z tej rodziny było to, że w 2004 roku żeśmy zorganizowali pierwszy światowy zjazd Marchwickich (tak żeśmy go nazwali). Gdzie? W Zaniemyślu. Przyjechały… W Anglii jest parę osób, w Niemczech parę osób. Przez trzy dni się przewinęło ze 120 osób. I wtedy żyła jeszcze ta najstarsza, było pięć pokoleń. Żyła jeszcze ta najstarsza ciocia Janka, ale już nie przyjechała na to. Już nie przyjechała na to. No i tak w każdym bądź razie wyglądał czy wygląda w dalszym ciągu Zaniemyśl. Tu żeśmy przygotowali do korzystania z nich przez nasze dzieci, które korzystają.
A opowie pan o tym domu w Zaniemyślu? O tym domu w Zaniemyślu też powiem, już może teraz, potem będę wracał do innych rzeczy. Właściwie w Zaniemyślu były dwa domy. Bo i matka pochodziła, czyli rodzice matki, i rodzice ojca. Rodzice matki całą okupację – bo to była Warthegau, to było włączone do Niemiec w czasie… po 1939 roku, to było częścią Reichu, Niemiec. Rodzice matki mieszkali cały czas, nie było, nie, nie ten. A rodzice ojca, czy rodzina ojca, została wysiedlona z tego domu i w ich miejsce… To było w 1940 roku, na początku, zimą. Trzy godziny chyba, ojciec mówił, dwie, trzy godziny mieli na spakowanie się i wyjechali do… Zostali wywiezieni do Generalnej Guberni, w okolice Łodzi gdzieś. W okolice Łodzi gdzieś.
Ten jeden dom, po babci, myśmy tam przyjeżdżali. Myśmy tam przyjeżdżali na wakacje do domu babci. Bo dom, znaczy domu... Rodziców ojca nie znałem w ogóle, bo babcia zmarła w 1947 roku, a ojciec w czasie budowy tego domu, w którym my w tej chwili mamy, w 1916 roku. Więc w każdym razie nie znałem rodziców ojca. A babcię ze strony matki, i dziadka, to dobrze żeśmy znali. Myśmy przyjeżdżali tam do tego domu, bo dom ojca został drugi raz zajęty w 1952 roku, czy 1951 nawet. Chociaż nie, nie było to… Zaniemyśl nie podlegał temu tak zwanemu szczególnemu trybowi najmu. Czyli, że mogli… władze administracyjne mogły w każdej chwili do dużego mieszkania dokwaterować kogo chcieli.
Natomiast tam, chociaż to nie podlegało tego, to po prostu przyjechali, weszli do tego, zmienili zamki i komendanta policji do Zaniemyśla zainstalowali, milicji, zainstalowali w dwóch pokojach mieszkania ojca. Zostawiając jeden pokój i kuchnię ciotkom, które tam mieszkały później. I taki jeszcze tam malutki pokoik. I tam w każdym bądź razie… I ta sytuacja, że ta rodzina na siłę tam… dokwaterowana, czy w każdym bądź razie zajęła to mieszkanie, ten stan trwał do 1990 roku. Do tego stopnia, że jak próbowałem później, bo była możliwość zamienić mieszkanie, któreś mieszkanie, które się tam zwolniło w tym domu… Bo tam jest w sumie w tej chwili cztery mieszkania w tym domu, właściwie pięć mieszkań jest i jeden sklep, a więc, a więc jak… aha i była apteka. Jak tam aptekę w końcu wybudowali gdzie indziej, no to mieszkanie też aptekarz zwolnił.
I tam ojciec zaproponował, żeby się przenieśli ci lokatorzy, bo sam chciał to mieszkanie odzyskać. Cały czas to było jego marzeniem, żeby otworzyć (to było w amfiladzie, trzy potężne pokoje, ponad 100 metrów kwadratowych), żeby otworzyć to i skorzystać z tego, z balkonu. Nie udało się, bo młodzi nie chcieli zejść piętro niżej, do mieszkania mniejszego, ale z łazienką. A tu nawet ubikacji nie mieli w tych dwóch zajmowanych pokojach, czyli musieli chodzić. Bo mieszkania były w Zaniemyślu bez łazienek kiedyś. Myśmy, jako dzieci, chodzili się kąpać do jeziora wieczorem, jak była potrzeba, jak żeśmy za bardzo się ubrudzili. A jak nie, to no większa miednica i woda z pompy, i myć się.
No i w każdym bądź razie dopiero w 1990 roku żeśmy odzyskali to mieszkanie, no ale to znowu w całości i trzeba było je podzielić. Spadek po ojcu. Matka też zmarła w 1990 roku, ojciec w 1988. I spadek po rodzicach trzeba było podzielić. Tam w domu matki, mniejszym, nie było żadnego wolnego miejsca. A pół domu było nasze, z rodzeństwem. Z tym, że było nas troje do tego, bo brat zmarł tragicznie w 1979 roku. Bez, bez tego, no… dzieci nie miał. Czyli musieliśmy się tam podzielić, tamtą schedą po matce i tutaj schedą po ojcu. No i tu był problem, bo to są, to były niepodzielne rzeczy. Jak tamto było podzielne na pół, a więc nie było problemu między bratem matki i matką, no to tutaj, w tym drugim domu, było trudno o podział. Ale żeśmy dokonali w końcu podziału.
I w tej chwili mamy dla siebie już to mieszkanie, ponad 100 metrów kwadratowych, cztery pokoje, trzy duże pokoje, kuchnia, duża łazienka. Zawsze jak ktoś przyjedzie i widzi łazienki, które z reguły są, mieszkając w blokach, wiadomo jakie, to: przecież tu się nie możecie znaleźć w tej łazience. A ta łazienka była oczywiście no, adaptowana z jakiegoś tam pomieszczenia przy mieszkaniu i kawałek klatki schodowej, którą można było zająć, i tak żeśmy zrobili. Mieszkanie na szczęście po, w 1945 roku, czy… dom w 1945 roku ocalał. W tym znaczeniu, że nie został zajęty przez kogoś. Skoro rodzice byli wysiedleni, znaczy się rodzina była wysiedlona, zajęli go jacyś Niemcy, którzy nie wiem skąd przyjechali, ojciec nie mówił nigdy.
To opuszczając to mieszkanie… była taka sytuacja, że ojciec mówi: W dniu ich opuszczenia myśmy od razu zajęli mieszkanie. Bo po wysiedleniu w 1940 roku zaczęli się starać o powrót w Poznańskie, gdzieś w okolicę Poznania. I ojciec mówił, że Niemcy przyjęli taką zasadę, że wysiedlona rodzina do Generalnej Guberni mogła wrócić do Wielkopolski, do obecnej Wielkopolski (czyli do Warthegau czy Wartheland, kraju Warty) mogła wrócić, ale nie mogła się osiedlić w powiecie, z którego została wysiedlona. No a tam był powiat Środa, a obok powiat Śrem. I granica wtedy między tymi powiatami przebiegała po zewnętrznej stronie jeziora, które było najbliżej Zaniemyśla. Tam był powiat śremski już.
I ojciec mówi: Wszystkich żeśmy tam znali na tej Zwoli. No bo to tam typowa wioska, a tutaj miasteczko, nie? Bo to do 1937 roku Zaniemyśl miał prawa miejskie, potem mu odebrali. Taka w każdym bądź razie… no ulicówka. Ulica główna, dwie, trzy ulice, wtedy to było takie miasteczko. I w tej chwili też jest, ale oczywiście nowy Zaniemyśl się rozrósł. I osiedlili się w 1942 roku na tej Zwoli, gdzieś tam jakiś gospodarz ich przyjął. No i wiadomo, jak to było, dwa kilometry naj… no dwa… Pokazywał ojciec, bo jeszcze ja tam jeździłem do tej, do tej… jako dziecko po maślankę, po masło, po jajka, jak żeśmy na wakacje przyjeżdżali, nie? No w każdym bądź razie ojciec mówi: O tu, zobacz, tutaj mieszkałem w czasie wojny i… Tak że też tam chętnie zachodził do tych gospodarzy.
Tak że w każdym bądź razie odzyskali ten dom, bo zajęli go od razu po opuszczeniu Niemców. Nikt nie był w stanie rozkraść tego tam… no, czy osiedlić się na siłę, żeby potem był problem. I to jest taka kamienica, którą dziadek Michał, ojciec ojca, rozbudował, czyli dostawił piętro. Jedno mieszkanie na poddaszu użytkowe. Znaczy na… Jest duże poddasze, które w dalszym ciągu można wykorzystać na mieszkanie. Ja chciałem to zrobić, ale niech moje wnuki robią, jak będą chciały.
Czyli dawniej cała kamienica należała do pana rodziny? Cała kamienica należała i teraz też cała kamienica należy do rodziny, ale są już, jak można było wydzielić te tak zwane nieruchomości lokalowe, to zostało to podzielone. Zostało to podzielone, obie siostry mają tam mieszkanie i kuzyni, kuzynka i kuzyn, też mają swoje lokale. Bo akurat tak, tyle lokali jest. No i ten sklep jeszcze jest, który daje no chociaż na podatek, nie, jakieś tam pieniądze. I tak, i tak to funkcjonuje. Czyli w dalszym ciągu jest to dom rodzinny. I tak jak mówię, moje dzieci przyjeżdżały chętnie. Dzieci siostry też przyjeżdżały chętnie. Zawsze były wakacje wspólne. Czyli w każdym razie kuzynostwo nasze się zna bardzo dobrze. I w tej chwili też, bo wnuki przyjeżdżają, może mniej wnuki siostry, ale w każdym bądź razie zawsze, jak jest tylko… jak my jesteśmy na wakacjach, a ktoś z rodziny chce przyjechać, to: przychodźcie, przyjeżdżajcie.
A jednocześnie przychodzą dzieci kuzynów innych z Zaniemyśla, bo tam oczywiście jakaś dalsza rodzina ojca też mieszkała. Matki akurat nie, ale ojca mieszkała, z którymi ja goniłem jako dziecko, a teraz nasze dzieci wspólnie gonią, wspólnie się bawią. I takie miejsce jest. Zresztą dążyłem do wydzielenia tego, do podzielenia tego, do zrobienia tego, żeby… do uporządkowania nazwijmy to, tej całej własności, tego domu, żeby móc swobodnie przyjeżdżać z rodziną. I przyjeżdżamy. Ja też mówiłem, że na emeryturze przyjedziemy do Zaniemyśla. Żona zaakcep… nie, nie powiedziała: nie. Nie powiedziała nigdy nie i do dzisiaj nie mówi nie. Ale z tym, że ja tak z tyłu głowy miałem, że na emeryturze przyjedziemy do Zaniemyśla, ale tu jakieś małe mieszkanie trzeba będzie w Siedlcach sobie zostawić, bo dwoje dzieci zostało w Siedlcach. W tej chwili tylko syn mieszka w Siedlcach.
I takie małe mieszkanko mamy. A z pięć miesięcy spędzamy w Zaniemyślu, jakby to tak w sumie policzyć wszystkie nasze pobyty tam w ciągu roku, nie? No na pewno zimą już mniej będziemy tam jeździć. Ale na święta też jeździmy. Niekiedy bardzo często dzieci… no, ciągną. – My jedziemy do Zaniemyśla, a wy co? – No to przyjedziemy na święta z wami, nie, jak nas weźmiecie. W każdym bądź razie… no dom jest otwarty. Dzieci przyjeżdżają (już dorosłe) ze swoimi znajomymi, ze swoimi… znajomi dzieci z dziećmi. Tak że no niekiedy bywa, że tam 11 osób się… Jest gdzie spać, bo jest duży pokój. Ja nazywam nie sypialnia a spalnia. Czyli w każdym razie do spania. Ileś tam spań jest. 10 osób swobodnie, bo pięć dwuosobowych spań się mieści. Z 10 osób się mieści, można materace rozkładać.
A jeszcze dzieciaki też się bawią… bawiły, bo teraz już kilkunastoletnie, to może mniej, nie, ale… wnuki. Więc w każdym bądź razie tak to moje miejsce urodzenia, jak powiedziałem, będę wracał do tego i chętnie, chętnie tam jeździmy. Wakacje żeśmy w tym roku spędzali całe. Żona mówi: Tylko mi się turnusy zmieniały. Bo tu przyjeżdżały te dzieci, tu przyjeżdżały te dzieci, tu przyjeżdżały… znaczy tu wnuki, nie dzieci. Wnuki tu przywozili. Tu przyjechali na dwa dni i pojechali, zostawili wnuki, i tak, i tak w każdym bądź razie było, więc tylko się turnusy zmieniały. No i jak się wakacje skończyły, wróciliśmy do Siedlec, żona mówi: Jedziemy odpocząć do Zaniemyśla. No i faktycznie.
To dlatego tak ciężko było pana złapać w wakacje. No więc… A tak, tutaj, tutaj, tu mam… Tak, to było przyczyną. Zresztą powiedziałem na początku, chyba jak pani zadzwoniła w czerwcu. Już nie pamiętam, czy żeśmy, bo w czerwcu też żeśmy byli w Zaniemyślu, chyba dwa razy nawet, nie – raz. Na tydzień żeśmy byli, a potem żeśmy przyjechali i pojechali już na… Tak, tutaj na pewno. I w przyszłym roku też tak będzie, jak znam życie.
Ale wróćmy do pana życia teraz. Tak, tak, teraz, bo dużo… Bo stanęliśmy na studiach. Stanęliśmy na studiach, tak jest. Stanęliśmy na studiach. A co było potem? A co było potem? No jeszcze, jak już tutaj powiedziałem o tym… o tym incydencie, że tak powiem, na milicji, w tej czwartej klasie szkoły podstawowej, to oczywiście 1968 rok spędziłem w Krakowie, Marzec. Ale byłem w ogóle nieświadomy tego, co się dzieje. Wiedziałem, co się dzieje, bardziej to traktowałem w kategorii przygody. Wejść na obstawiony Rynek, bo na Rynek studentów nie wpuszczali. Wszystkie uliczki były obstawione, żeby nie wchodzić, żeby studenci nie mogli wejść na Rynek. Jakbym wchodził, to bardziej dla… o ile to można nazwać, dla przygody, niż ze świadomością, po co tam miałem pójść. No niestety, mając 18 czy 19 lat, nie do końca wtedy (i to jeszcze z małego miasteczka), nie do końca człowiek był świadomy na… tego.
Ale w 1970 roku już może bardziej, jak przyszedł Grudzień. Z tym, żeśmy się cieszyli, że… ferie będą wcześniej, bo wtedy skrócili chyba o tydzień się… wydłużyli ferie, przesuwając je tam chyba zaraz na, na siedemnasty. Kiedy to było? Po 17 grudnia chyba. No w każdym bądź razie, czy… no. Ale w grudniu też spędziłem na Montelupich całą noc. Czyli… A Montelupich to jest więzienie w Krakowie. Tak, wiem. Jak do tego doszło? Ja byłem na czwartym roku wtedy, bardzo dużo żeśmy mieli zajęć. Bardzo dużo żeśmy mieli zajęć i to były te zajęcia, jak to się mówi… jak to się na technicznych chyba studiach mówi: laborki, laboratoria. Różne tam trzeba było wykonywać. I to trwały niekiedy te po pięć, sześć godzin, jedne takie zajęcia laboratoryjne trwały. One się kończyły bardzo często wieczorem. Godzina ósma żeśmy kończyli.
I tutaj też te zajęcia się skończyły w godzinach już siódma, ósma. To było przed 17 grudnia akurat. I… A kolega miał samochód. Parę miesięcy wcześniej przyjechał z Francji i nie miał pieniędzy na przerejestrowanie samochodu. I jeździł cały czas tą starą renówką na francuskich rejestracjach, z tabliczką „F”. – A jak jeździsz? – Wiesz, mam parę papierów, wstawiam, wpisuję gdzieś tam w jakieś miejsce datę francuskich, wpisuję datę swoją i w razie czego (ze dwa razy mnie złapali) pokazuję, tu jest przedłużenie tej rejestracji. Data aktualna. A więc może jeszcze tym dowodem rejestracyjnym się posługiwać. Język francuski był mniej popularny, a już tym bardziej wtedy, w tym 1970 roku, nie?
I on po tych zajęciach, już nie pamiętam, kto powiedział: Jedziemy zobaczyć, co się dzieje pod Collegium Novum, pod uniwersytetem, przy Plantach. Bo tam dzień wcześniej było jakieś zamieszanie, wiem, że też tam gdzieś przechodziłem, ale bez… I żeśmy pojechali. Żeśmy pojechali. Zatrzymał gdzieś dookoła Plant ten samochód z francuską rejestracją, pięć osób wysiadło z samochodu: trzy dziewczyny i nas dwóch, kolega i ja. I… trochę żeśmy tam przeszli, idziemy z powrotem do samochodu, patrzymy, a za samochodem stoi nyska. A w nysce pełno ludzi, mężczyzn. Nie powiem w kufajkach, bo w kufajkach to może w 1968 roku było, a tu już w zimowych jakichś okryciach, z berecikiem na głowie.
No i tak, ja mówię: Zobacz jakie… syny. Nie? No. A kolega na to… I równocześnie żeśmy wtedy zrobili w ich stronę taki gest pięścią. Wsiedliśmy do samochodu i pojechali. Oni za nami. A oni za nami. Gdzieś tam pojechał kolega na Kazimierz, w te wąskie uliczki, a Kazimierz był inny niż teraz, nie? Był inny niż teraz jest. Ale właściwie nie tyle pojechał, no bo to już Kazimierz jest (idąc od Stradomia) po lewej stronie, on pojechał właściwie na prawą stronę od Stradomskiej, bardziej bliżej Wisły tam, jeszcze przed zakrętem. I oni tam nas dorwali. Oni pojechali za nami, wyprzedzili nas i zatrzymali. – Kto z was mówi po polsku? – Nikt.
Ja wyciągam papierosa (miałem ostatniego), zapalam tego papierosa, zgniotę pudełko i wyrzucam w kosz czy na podłogę ten, paczkę od sportów, no bo takie się paliło. I słyszę, jak on mówi: Podnieś - nie do mnie, tylko do swojego kolegi - podnieś, bo ulotkę wyrzucił. Ja się nie odzywam nic, kolega kierowca siedzi w samochodzie. Kolega siedzi w samochodzie, dziewczyny siedzą w samochodzie. Ja tylko wyszedłem, się nie odzywam nic. W końcu kolega wyszedł. Aha, tam między sobą mówią: Zaraz tu ktoś przyjedzie, to ten, nie. Za chwilę przyjechał w mundurze ktoś i znowu: Po polsku? Cisza. No w końcu ja do Wieśka mówię: No kurwa, trzeba powiedzieć, nie, bo zaraz nas, każą paszporty dać, czy nie wiadomo co, nie?
No i oczywiście wyszło na to, że jesteśmy wszyscy Polakami. Dobra. Nas wszystkich wzięli. Jeden z kolegą, z kierowcą wsiadł do tego samochodu, kazał się tam gdzieś wieźć. Potem Wiesiek mówił, że mu samochód na podnośnik, czy na, czy na… no, na kanał, patrzyli, co w samochodzie ma. Sprawdzali, co w samochodzie ma. Dziewczyny wzięli na… w inne miejsce, na milicję, a mnie wzięli na Montelupich. Na Montelupich był, pamiętam… jedyne, co pamiętam, to był tłum. Był naprawdę. Tam zwozili ludzi, trzymali w jakimś, na jakichś korytarzach, nie wiem, bo potem nie byłem na Montelupich nie? Nie było po co. I w każdym bądź razie, no pierwsze takie zderzenie czy pierwsze zatrzymanie. Jedyne, co mi brakowało, to papierosów. No bo wyrzuciłem, wyjąłem, tego ostatniego papierosa miałem i nie… no. Już nie pamiętam. Musiałem sobie z tym poradzić. Jakiś czas siedziałem w tym
Chciałam zapytać, ile czasu pan tam spędził? Całą noc. Całą noc nie… No tak gdzieś koło dziewiątej mogli nas tam zawieźć. Jak o siódmej nas tam dorwali, to tam mogli zawieźć. A wypuścili mnie, już było jasno. W grudniu jasno, to była godzina ósma? Na pewno nie. Tylko ja tam byłem, bo kolegi, kierowcy, właściciela auta, nie było ze mną. On był gdzie indziej i mówił, samochód mu sprawdzali. Samochód mu sprawdzali, gdzie co jest. A mnie wzięli i dwa razy na rozmowę. To były na szczęście inne rozmowy, niż odbywały się potem, po 1976 roku, czy po 1980 roku nawet, nie?
To w każdym bądź razie, pamiętam do dziś twarz tego mężczyzny, który mnie przesłuchiwał. Kulejący na nogę, czyli jakiś… postawny. Nie był natarczywy, ale zadawał ze trzy razy, przynajmniej trzy razy, to samo pytanie. Oczywiście, nie miałem najmniejszych wątpliwości. Mówiłem mu, co dzisiaj żeśmy robili (bo o to pytał), gdzie żeśmy byli i tak dalej. Mówiłem mu… Więc, czy oni sprawdzali w międzyczasie, nie wiem. Że w każdym bądź razie zajęcia żeśmy skończyli na Krzemionkach i tu żeśmy przyjechali zobaczyć, co się… co w ogóle. – No a czemu żeście tutaj jechali? Akurat tak się złożyło, że jedna, dwie dziewczyny były z Krakowa. Jedna mieszkała, że można było z Krzemionek jechać Plantami, żeby ją odwieźć, nie? Żeby ją odwieźć.
I to była jeszcze osoba, która była w Zarządzie Komitetu Dzielnicowego ZMS-u, nie? Ja myślę, że ona spowodowała to, że… bo jak potem opowiadała, to ona gdzieś tam spowodowała to, że jednak nas może puścili wcześniej, czy… no. Ale w każdym bądź razie to się okazała potem, bo dziewczyny do domu trafiły około pierwszej, drugiej, jak sobie przypominam, a nas trzymali… Ja jak poszedłem do kolegi, to on już był też w domu. No ale ja… on z Krakowa, zanim ja do akademika, potem tam do niego, to też trwało, może koło południa pojechałem dopiero do niego. A właściwie… Co, o co, o co chodziło? O co mnie…
Właśnie, o co jeszcze pytali? No w każdym razie już tam pomijam, że tam dzień opisałem, co i jak, nie? Powtórzyłem ze dwa razy na pewno, o ile nie trzy. Ale męczyli mnie w nieprawdopodobny sposób o bańkę w samochodzie. Jaką bańkę? Jaką bańkę? I teraz absolutny przypadek. Bo coś tam wkładając do tego samochodu, ja tą bańkę zobaczyłem, bo to był taki… W każdym razie to nie był osobowy samochód, chociaż miał cztery miejsca, ale z tyłu miał taki… Renault czwórka to chyba było. Taki… taką miał budę. Taki, taki… w każdym razie no pikap, jak to, jak to ten, nie? I coś tam wkładałem z kolegą do tego samochodu i widziałem tą bańkę. I uderzyłem w nią ręką. Więc tylko i wyłącznie stąd wiedziałem, co to za bańka.
Bańka, bańka. Jaka bańka? To przecież to chyba był kanister na benzynę. Po co się benzynę wozi? Nie, to była bańka. Oni pytali o bańkę. Jak ja powiedziałem kanister, to absolutnie nie. A ja już, trudno mi w tej chwili jest powiedzieć. O tą bańkę pytali. Potem kolega mi powiedział, że jego też pytali: A co ta benzyna w tym bagażniku robiła? W każdym bądź razie na szczęście nie skończyło się to żadnymi, żadnymi kłopotami. Czy w dziekanacie nigdy nie spytano mnie, miłe panie w dziekanacie i to mówię nie… miłe z przekąsem, tylko faktycznie, nie spytały, czy o jakiej takiej… no, nikogo, nikogo z nas. No i, no i tyle. I tyle jeżeli chodzi o moje…
Ale wracam do tych studiów dalej, nie? No. No i żeśmy… Jak to, co [niezroz.]? Aha, żeśmy nie przenieśli się na geologię, tylko skończyliśmy obaj z kolegą to odlewnictwo w tym samym roku. Obrona w 1973 roku, na wiosnę, o pracy i… A wcześniej, na studiach, studiach technicznych, to praktycznie zawsze się brało stypendium. Na wszystkich politechnikach były stypendia fundowane z zakładu. Jakiś wybierało się zakład, w którym się w przyszłości chciało pracować. To było tak bardzo często na zasadzie też przypadku. Na zasadzie przypadku, bo o tych zakładach pewnie niewiele się wiedziało.
Natomiast… Aha, oczywiście ktoś spoza Krakowa nie mógł wziąć stypendium z Krakowa. Zresztą nawet nie wiem, czy… jakieś zakłady z Krakowa fundowały stypendium, nie? No i ja wziąłem stypendium ze Śremu, blisko Zaniemyśla. Tam w latach 60. pobudowali bardzo dużą odlewnię żeliwa. To była, budował to HCP – Hipolit Cegielski Poznań, nie. Firma wielka, znana w latach 60. Pobudowali dla siebie zakład, właśnie dużą odlewnię żeliwa.
No i w trakcie studiów oczywiście poznałem moją obecną żonę, która weszła w moje środowisko studenckie do dnia dzisiejszego. Jak się spotykamy, to tylko mi mówią: Tylko pamiętaj, żebyś przywiózł żonę na nasze spotkanie też. No i tak w każdym bądź razie weszła w to moje, w moją grupę ze studiów, w koleżeństwo i do dnia dzisiejszego tak funkcjonujemy. Ślub odbył się w 1972 roku, w Sylwestra. Żeśmy sobie wybrali. Mówię: Przynajmniej będziemy co roku obchodzili rocznicę. I tak, i tak to jest.
Pracę dyplomową… z reguły, jak ktoś miał stypendium fundowane, to zakład dawał jakiś temat do opracowania, prawda? A ja, ponieważ żona z Krakowa, no to jak trzeba było, jak trzeba było po piątym roku wziąć to stypendium, to, to nie stypendium, ale odbyć praktykę już dyplomową, no to ja, udało mi się tą praktykę dyplomową w cudzysłowie, znaczy w cudzysłowie, załatwić w Krakowie, w Instytucie Od… w Krakowie jest Instytut Odlewnictwa, wtedy Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego. Branżowy taki, taki… w każdym razie instytut naukowo-badawczy. Tam udało mi się dostać na praktykę i nie odbywałem tej praktyki w Śremie, tylko tam.
I w tym Instytucie Odlewnictwa kierownik, pracownik zakładu, w którym ten, nagle mi mówi: Panie Marku, a nie chciałby pan pracować u mnie? A mnie tylko to… w to graj. Długo się zastanawiałem… No, a ja mówię: Ale ja mam stypendium fundowane ze Śremu. – To się załatwi. To jest to samo. A to jest Śrem, to jest Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego, tu jest Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego, ten sam resort, to nie będzie problemu z przeniesieniem praw do stypendium. A nie, to to, to nie było w czasie praktyki. To było w czasie… To nie, to było w czasie praktyki, ale ja wziąłem na 11 semestrze. 11 semestr jest semestrem, gdzie pracę dyplomową trzeba było napisać. Nie było żadnych zajęć, tylko pracę dyplomową trzeba było napisać.
I tą pracę dyplomową na tej praktyce wziąłem sobie nie ze Śremu, jak już mi dali temat w Instytucie Odlewnictwa, wydział zaakceptował to i tak to było. I jak zacząłem tą… pisać tą pracę, to wtedy mi właśnie kierownik zaproponował ten pracę w instytucie. A wcześniej żeśmy już z żoną byli w Śremie omówić warunki, na jakich zaczynamy. Czyli tak: będę pracował, kiedy przyjdę, prawda, nie? Zamierzam… kiedy przewiduję skończyć studia, uzyskać dyplom, potem miesiąc, dwa, no i zaczynamy pracę. Jak mieszkanie, gdzie będziemy mieszkać i… Wszystko było już obgadane.
I jak on mi zaproponował tą pracę w Krakowie, no to co, mówić żonie? Nie mówić żonie? A gdzie będziemy mieszkać w Krakowie? No ale oczywiście, że w jakiś sposób trochę mnie ciągnęło może też w tym Krakowie, no. Teściowie mieszkanie mają, może jeden pokój dadzą. No i jak powiedziałem, że taką propozycję dostałem, to usłyszałem: Ja się nie wynoszę z Krakowa. No i udało się oczywiście to stypendium odkręcić. Pracę zacząłem w Instytucie Odlewnictwa. Teściowie dali jeden pokój dla nas, tośmy mieszkali. No ale jak to się z teściami mieszka.
Trzy lata po ślubie, dwa i pół roku, urodził się syn. No i też trzeba było z tym synem mieszkać w tym, tym… u teściów. I w sumie, w sumie dwa lata tak było normalnie, a potem ja mówię: Wiesz co, chyba sobie poszukamy gdzieś pracy w Polsce. I też żona to zaakceptowała. No i zacząłem szukać, w 1974 roku zacząłem szukać pracy. A wtedy dość… to była… początek epoki Gierka, trochę się przemysł rozbudowywał. No i ja wtedy byłem w kilku miejscach, w tych nowych odlewniach, szukając pracy, ale warunek: praca i mieszkanie. To był Lublin na przykład, to były Koluszki koło Łodzi, to były Sklęczki koło Kutna. Byłem również w Cieplicach. Tam gdzieś wyczytałem w Fabryce Maszyn Papierniczych ofertę, ale tam raczej wiedziałem, że mieszkania nie będzie, ale pojechałem. Była Praszka, czy te… To były wszystko zakłady, gdzie owszem, inżynier po odlewnictwie jak najbardziej, ale z mieszkaniem było różnie.
No najbardziej ten Lublin może pasował, ale mieszkania nie chcieli… Nie chcieli dać na piśmie, że w ciągu dwóch lat dadzą mieszkanie, o. Nie? Tylko mówili: W ciągu dwóch lat dostanie pan mieszkanie, a w tej chwili mamy specjalny budynek hotelowy dla małżeństw. Tam wynagrodzenie było zdecydowanie niższe niż w tych zakładach no, których wymieniłem wcześniej: Sklęczki, Koluszki, Praszka, Siedlce. Z tym, że te Siedlce to jakoś tak w ostatniej chwili się narodziły, bo wcześniej myślałem o Sklęczkach, Koluszkach, Praszkach, Lublin. Jak Lublin odpadł, to potem w kierunku Sklęczek wszystko szło (koło Kutna). I ja już w tej chwili nie odpowiem, jak się nagle wzięło to.
A, jeszcze jedno. Do Lublina jak mnie chcieli przyjąć, to jak sobie dobrze przypominam, miałem być szesnastą osobą, która rozpoczynała pracę w zarządzie odlew… w zarządzie inwestycji, czyli jeszcze fundamentów. Może już fundamenty pod… przyszły zakład był budowany. I tam jak najbardziej, tylko że mówię, to było chyba sze… Nie wiem, dlaczego taka liczba mi chodzi zawsze, jak myślę o tym Lublinie, że szesnastą osobą w zarządzie inwestycji. Wynagrodzenie było porównywalne jak w Krakowie. Natomiast Sklęczki, Koluszki czy Siedlce, to tam były wyższe wynagrodzenia. No i… już nie pamiętam jak to się za…
A, pracując jeszcze w Instytucie Odlewnictwa, mój bezpośredni przełożony, kierownik pracowni mówi, że: A, jadę zobaczyć. Tu żeśmy byli, tu żeśmy byli, a… jeszcze – on mówi – nie byłem – też odlewnik z wykształcenia – nie byłem w Siedlcach. – A co tam w tych Siedlcach jest? I to słucha taki kolega, który w pracowni obok był. – Gdzie? Siedlce? Ja tam byłem w wojsku w Siedlcach. Przecież tam nic nie ma, tylko wojsko i kolej. A to był 1976 rok już, województwo siedleckie. Już Siedlce były siedzibą województwa. W każdym bądź razie Maciek mówi, że chce zobaczyć te Siedlce. Ja mówię: To co, weźmiesz mnie? – No pewnie. I żeśmy pojechali. I żeśmy pojechali.
Pracował tam już też kolega jeden, właśnie z roku. Wcześniej zaczął pracować. I tam pracował. No i tam w każdym bądź razie, pewnie trochę on go też namówił na, na ten i mnie namówił na to, żeśmy pojechali. Ja sobie wyobrażałem te Siedlce… A śmieję się do tej pory, że – pomijając góry, w które z Krakowa jeździłem, i pomijając Lublin, w którym byłem wcześniej, i Augustów, w którym byłem na pierwszych wakacjach z żoną – to na prawym brzegu Wisły nie byłem nigdzie. Nie byłem nigdzie. I jak pojechałem na prawy brzeg Wisły (poza tymi miejscami, które wymieniłem) trzeci raz, to zostałem na stałe w Siedlcach.
W 1976 roku, od 1 sierpnia zacząłem pracę w Odlewni Staliwa Stalchemak w Siedlcach. Mieszkanie obiecali w ciągu pół roku na piśmie. I to dali od ręki pismo. Zakład… to nie był zakład gierkowski, tylko to był zakład, był… rozpoczęta była budowa w 1969 roku, jeszcze za Gomułki. A po to, żeby w typowo rolniczym krajobrazie, w typowo rolniczej okolicy coś zrobić z przemysłu ciężkiego. No i ta odlewnia powstała. Miał powstać potężny zakład. Jako… Rozpoczął, budowę rozpoczęto jako zakład, jako filia Warszawskiej Fabryki Pomp. I miały stanąć cztery hale. Jak ja pojechałem, była jedna hala tylko i potężny biurowiec w kształcie takiego… o podstawie, o przekroju kwadratu, trzypiętrowy, i przy każdym z tych stron miała stanąć hala. Była jedna hala tylko. Do końca, dokąd pracowałem i odlewnia przestała pracować, nie powstała żadna inna hala. Czyli to był zakład, który produkował tylko i wyłącznie półfabrykaty, bo nawet obróbkę skrawaniem robił niewielką. No i tam zacząłem pracować jako technolog. I tak do 1986 roku.
Przełomem w moim życiu tam, ale i w ogóle, to był rok 1980. W Siedlcach nie było w Sierpniu żadnych strajków. Ale kilka było takich zakładów dużych, między innymi Mostostal, do dnia dzisiejszego jeszcze pracujący. Wielka fabryka domów była też, wielką płytę robili na wszystkie okoliczne, do wszystkich okolicznych miast. No i tam parę takich mniejszych jeszcze. Ale to były zakłady, które powstały w latach 70. No i potężny, największy, jedne z największych w Polsce wtedy, Zakłady Przemysłu Dziewiarskiego „Karo”. Zakład, który zatrudniał wtedy ponad dwa tysiące, głównie pań, do szycia. A z jakimś tam filialnym zakładem w granicach trzech tysięcy w 1980 roku.
Stalchemak miał około tysiąca ludzi, Mostostal też. Dalsze były trochę mniejsze, po 400, 500. Fabryka domów chyba z 800. No i mówię, nie było żadnego strajku w Sierpniu. Z prostej przyczyny – w tych zakładach pracowała zbieranina ludzi z całej Polski. Zbieranina ludzi z całej Polski tam pracowała i miejscowi z okolicznych wsi. Czyli nie było czegoś, co było motorem, bazą dla strajków, czyli klasy, typowej klasy robotniczej starej, jak w Cegielskim, jak w… Hucie Warszawa, jak w Nowej Hucie, jak w Stoczni Gdańskiej. Chociaż to może też zakłady powojenne. No więc w każdym bądź razie nie było żadnych tych. Ale były takie tam drobne jakieś protesty, na bazie których na pewno żeśmy się gdzieś tam spotykali, dyskutowali i rozmawiali o tym, że no trzeba coś zrobić.
A już po 31 sierpnia, to momentalnie, w pierwszym tygodniu. – No to słuchajcie, no musimy te wolne związki zawodowe u nas zrobić. I tak się złożyło, że jak żeśmy się spotykali, to żaden z tych kolegów nigdy nie był działaczem związkowym. Czyli tam działacze związkowi, jak trzeba było pójść na zebranie, bo wyganiali, bo trzeba było zrobić frekwencję, to się chodziło. Ale po co? Po to, żeby tylko i wyłącznie jak najszybciej się urwać i pójść do domu, bo były w godzinach pracy, ale… nie w całości w godzinach pracy. Z reguły o 14.00 takie zebrania były, a o 15.00 do domu się szło już, nie? No. I nikt z nas nie był. No ale ktoś w końcu przywiózł statut z Warszawy, Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Mazowsze”. I w ciągu tygodnia my żeśmy szybciutko zebrali deklaracje wstąpienia.
Było, była od nas taka grupa, w każdym bądź razie, no… Wśród tysiąca ludzi łatwo jest znaleźć, a zakład na trzy zmiany pracował, więc w każdym razie łatwo było znaleźć osoby, które… – Dobra, będziesz zbierał podpisy? Zbieraj. Kto chce, niech się podpisuje. I praktycznie w ciągu tygodnia żeśmy tysiąc osób… No tysiąc nie, 900 chyba było na tych deklaracjach zbiorowych przystąpienia do Związku Zawodowego „Mazowsze”. Jeszcze Solidarności nie było. Solidarność powstała 17 września. No a myśmy to zebranie delegatów, wtedy delegaci byli już wybierani na tych wydziałach wszystkich, było to, w jakiś sposób to się już odbywało. No w miarę przyzwoicie, bez żadnej takiej… nie do zaakceptowania prowizorki czy partyzantki.
Dwie osoby były w tym naszym komitecie założycielskim. A jak żeśmy powiesili listę, znaczy, że powstał komitet założycielski i tak z nazwiskami, 10 tych nazwisk musiało być wypisane. A jak żeśmy to robili, w jakiej kolejności to robimy? Kto będzie tym pierwszym? No i stanęło na alfabecie. Nie było nikogo na „A”. Rozumiem. No, tak żeśmy, tak to stanęło. No i w każdym bądź razie jedna osoba była, która gdzieś tam działała w związkach chyba, bo była społecznym inspektorem pracy (już nie pamiętam), a to była funkcja związkowa. Taki starszy pan, zresztą notabene partyjny, ale potem w tej komisji zakładowej był pierwszej i bardzo nam pomógł. Bardzo, bardzo nam… I drugi pan też, który o tyle potem się odbił w moim życiu (powiem za chwilę), któremu prawie już byłem skłonny uwierzyć w coś, który też… W każdym razie bardzo pozytywnie go oceniam mimo wszystko.
I żeśmy zrobili to zebranie… Siedemnastego powstał, była ta deklaracja, że tworzymy… w Gdańsku Krajowa Komisja Porozumiewawcza się zebrała i zrobimy jeden związek w skali kraju. Jak dobrze kojarzę, siedemnastego to było, a myśmy to zebranie nasze robili w zakładzie dziewiętnastego. Dziewiętnastego czy osiemnastego, bo nawet jak ktoś przyjechał z Warszawy, bo oczywiście trzeba było na kimś się opierać, no to on powiedział, że jeszcze nie ma żadnego dokumentu, co tam ustalono w Warszawie. Co tam ustalono w Gdańsku jeszcze nie wie, wie tylko, że powstał Związek Zawodowy „Solidarność”. No i myśmy, nasze dokumenty z zebrania zostały stworzone jako Związek Zawodowy „Mazowsza”, prawda, a za tydzień byliśmy już Solidarnością. Nikt nie…
I na szczęście, na szczęście żadna władza nie protestowała przeciwko temu, a członkowie też nie. I żeśmy zaczęli być, właśnie tak powstał Związek Zawodowy… Związek Zawodowy „Solidarność” w Siedlcach, w którym oczywiście byłem w komisji zakładowej. Ale w październiku już żeśmy zaczęli już tworzyć struktury ponadzakładowe, czyli zbierać się w gronie, że tak powiem, przedstawicieli innych zakładów. I tak żeśmy stworzyli Związek Zawodowy „Solidarność” w Siedlcach.
Po drodze jeszcze była inicjatywa inna w Siedlcach, równoległa. Powstał inny związek zarejestrowany w sądzie, bo mogło się rejestrować w sądzie. I te inne związki, jak gdziekolwiek w Polsce powstały, to one szybciutko były rejestrowane. Złożony wniosek z dnia na dzień. Ale potem oni też wyrzucili to z sądu i Solidarność była. Ale przez jakiś czas, że tak powiem, była grupa ludzi, która: Nie, my jesteśmy związek NZZ „Podlasie”. A jak tworzyły się struktury, czyli inny związek, ten zarejestrowany, a chociaż Solidarność była jeszcze niezarejestrowana. Ale potem szybko żeśmy ich przekonali do Solidarności, udało się.
Natomiast kłopoty były w rozróżnieniu. Bo oni zarejestrowali Związek Zawodowy „Podlasie”, a powstawały… Międzyzakładowe Komitety Założycielskie. I myśmy się nazwali Międzyzakładowy Komitet Założycielski „Ziemia Podlaska”. I to „Podlasie” to było trochę nieszczęśliwe, się okazało potem. MKZ „Ziemia Podlaska” Związku Zawodowego „Solidarność” w Siedlcach. W każdym bądź razie pół roku trwały przepychanki. Czy tworzymy tak zwany własny MKZ, czyli odrębną strukturę już po zarejestrowaniu w ramach Solidarności (jak Gdańsk, Warszawa, Kraków, Wrocław, Siedlce), czy przystępujemy do Mazowsza. Lublin, Łuków, to była też przepychanka, bo: A może do Lublina? Łuków chciał. Czyli znowu to województwo by się podzieliło. No w każdym bądź razie takie były, takie były przepychanki.
Zostaliśmy oddziałem w Mazowszu do końca, przez 1981 rok. Ja potem byłem, że tak powiem, od… praktycznie od 1 stycznia byłem na urlopie bezpłatnym w Stalchemaku i działałem w tej jednostce, w oddziale NZZ „Solidarność” oddział w Siedlcach. Tam byłem, że tak powiem, wiceprzewodniczącym. Wiceprzewodniczącym od spraw, powiedzmy tych organizacyjnych. Bałagan był jak nieszczęście. Ogarnąć wszystkie organizacje tworzone w całym województwie wtedy, nie? Bo tak żeśmy… A Łuków ciągnął do Lublina, województwa siedleckiego. Garwolin do Warszawy. Gdzie on do Warsz… gdzie… W każdym bądź razie Garwolin do Siedlec. Takie było, takie było… Ja się dopiero po czterech, pięciu latach mieszkania w Siedlcach się dowiedziałem, że jak ktoś z Garwolina miał przyjechać do Siedlec, do województwa, to mówił, że jedzie do Irkucka. Tak były nazywane Siedlce. No i tak w każdym bądź razie do końca, do 13 grudnia, żeśmy w Siedlcach działali jako oddział siedlecki, Oddział Siedlce Regionu Mazowsze Związku Zawodowego „Solidarność”.
Jeszcze teraz przejdę trochę i powiem dwa zdania o Siedlcach. Bo jak wspomniałem, że jak trzeci raz przyjechałem do Siedlec, to przyjechałem na stałe już, a pierwszy raz przyjechałem, jak przyjechałem z kolegą zobaczyć, potem zostałem wezwany, żeby umowę już podpisać. Dostałem telegram, żeby przyjechać, przyjechałem. Zostało to, 1 sierpnia zaczynam pracę, więc 1 sierpnia przyjechałem do Siedlec, do Siedlec pracując. W tym czasie żona była na wakacjach. Gdzie? W Zaniemyślu, z synem. Zresztą wtedy z najstarszym synem.
Najstarszy syn się urodził w 1975 roku. Czyli była… Roczek miał skończony, jak pojechała w maju na całe wakacje i całe lato do Zaniemyśla tam. Chociaż tam jeszcze warunki były straszne. Syn się kąpał, tak jak ja, w miednicy, bo nie było łazienki. Natomiast był już, była już ubikacja jakoś tam zrobiona w tym mieszkaniu. Ale też moje dzieci wspominają, że bardzo fajnie się chodziło myć do jeziora. Zawsze wieczorem jak było, jak za bardzo się ubrudziły, z mydłem, z ręcznikami. No i w każdym bądź razie żona była w tym, a ja byłem w… normalnie w Siedlcach.
Ale, aha, przepraszam, miałem mówić o Siedlcach, bo uciekł mi wątek. Jak przyjechałem do tych Siedlec, a muszę powiedzieć, że byłem zaskoczony trochę. Przez te parę miesięcy byłem sam, to mogłem trochę… mogłem trochę pochodzić po tym mieście. Miasto czterdziestopięciotysięczne. No, jak 10 lat mieszkałem w Krakowie (studia i trzy lata po studiach), to mi się… Z Tarnowem nie, bo Tarnów był większy niż 45 tysięcy. Ale mieszkając 20 lat w Kępnie, to Ostrów Wielkopolski, ja kojarzyłem Siedlce jak Ostrów Wielkopolski. To było takie miasto czterdziestotysięczne, Ostrów Wielkopolski, blisko Kępna, 40 kilometrów, czterdzieści parę kilometrów od Kępna. Parę razy tam byłem, nie znałem. Ale znałem to miasto, widziałem, i Siedlce mi się wydawało, że jest takim samym, będzie takim samym miastem.
Ja nie pamiętam, kiedy… Nie, pierwszy raz już powiedziałem po tygodniu, po dwóch tygodniach, żona była jeszcze w Zaniemyślu, przyjechałem do… sobota. Soboty były wolne wtedy? Już nie pamiętam. Po jednej, jedna sobota chyba była wolna w miesiącu, więc wykorzystałem to. Już nie pamiętam, ale… bo urlopu oczywiście nie miałem, ale przyjechałem na, do tego Zaniemyśla na weekend. No i ojciec ciekawy, co tam w tych Siedlcach, żona ciekawa, co tam w tych Siedlcach. Ja tak: co ja mam powiedzieć? Jak te Siedlce wyglądają? Bo nie ukrywam, że byłem zaskoczony Siedlcami. Po pierwszym razie tak, po pierwszym pobycie w Siedlcach… tego tak nie widziałem, no bo tylko i wyłącznie było się tam między zakładem a centrum Siedlec, nie? Chociaż centrum Siedlec i domem, w którym mieszkał tam kolega. Czy tam domem, blokiem.
No co ja mam powiedzieć o tych Siedlcach? I skojarzyłem… Ojciec jak… Ja nie pamiętam, skąd to się wzięło, ale być może, że jak już mieszkałem, już studiowałem, byłem w tym Krakowie i gdzieś tam pojechałem, ale na północ od Krakowa, bardziej w okolice może Kielc, Świętokrzyskie, gdzieś tam w [niezroz.] nie, i autostopem też trochę jeździłem jeszcze w liceum. Jeszcze w liceum jeździłem autostopem, więc też się jeździło przez te różnego rodzaju no… małe miejscowości, wioski, nie? No i widziałem tą różnicę między, między… wioskami w poznańskim, chociażby koło Zaniemyśla – domy murowane z czerwonej cegły – a domami gdzie indziej, nie, drewniane.
No i ojciec, już nie pamiętam, skąd to się wzięło, przy jakiej okazji, może po jakichś wakacjach, jak gdzieś żeśmy opowiadali jak wróciłem, jeżdżąc po tych, bo nawet… Konin to też była Wielkopolska, też województwo poznańskie, ale już zupełnie inny rejon w stosunku do centralnego, okolic Poznania, które znałem, bo byłem tam na obozie harcerskim. I ojciec mówił o… ale o Kielcach to mówił, o Kielcach, czy tam kieleckie, to taka Polska „B”. Polska „B” w znaczeniu na tym, że gorsze warunki życia. No ale również to kojarzyłem, że jeszcze się spotykają domy kryte strzechą, czego w poznańskim na przykład ja nie pamiętam, żebym będąc w liceum, łażąc po tych wsiach tam gdzieś, żebym widział zabudowania gospodarcze kryte strzechą. Jeżeli, to jakąś starą, już rozpadającą się komórkę.
No a tutaj też jeszcze w sierpniu, w pierwszym miesiącu mojej pracy, czy we wrześniu, już nie pamiętam kiedy to było, nie widziałem takich domów w okolicach Siedlec, bo jeszcze nie bywałem. Ale same Siedlce zrobiły na mnie przygnębiające… za mocno jest powiedziane przygnębiające wrażenie, bo nie mogłem, nie mogło przygnębiającego wrażenia zrobić, w takim dosłownie przygnębiającym znaczeniu, bo pewnie bym szybko uciekł stamtąd. A myśmy tam jechali po to, żeby rozpocząć nowe życie. To było bardzo istotne. Więc nie chciałem, więc nie mówiłem o tym przygnębiającym tym, o samych Siedlcach.
Ale jak mnie spytali o to miasto, które już tam poznałem, chodząc po tych ulicach, uliczkach, to powiedziałem: Wie ojciec co? Jak tak słyszałem, ojciec mówił Kieleckie (znaczy ojciec, ojczulek, bo tak żeśmy do ojca się zwracali), jak ojczulek mówił, że Kieleckie to Polska „B”, to ja bym powiedział, że te Siedlce to Polska „E”. Naprawdę. Naprawdę tak wyglądało miasto wojewódzkie. Szokiem było dla mnie na przykład, że budynki, bloki mieszkalne nie miały gazu. Że gaz jak z butli. Bo butla już była. A wiedziałem jak z butlą jest problem, bo w Zaniemyślu żeśmy używali butli wtedy. Jaki problem był z dostaniem butli. Jak się skończyła, to się niekiedy miesiąc czekało na nową butlę. Być może, że tam z tymi butlami było lepiej.
Idąc równoległą ulicą do głównej ulicy w Siedlcach, która… chyba dobrze pamiętam, wtedy była wybrukowana kocimi łbami. A od głównej ulicy dzieliły ją tylko przejściowe podwórka. Dwa domy były plecami do siebie, a tu się przechodziło. Można było przez to podwórko przejść. To te, na tą ulicę równoległą, to co nazywano w Zaniemyślu… Bo Kępno było skanalizowane, tam gdzieśmy mieszkali, miało gaz swój, gazownię, z wodą problemów nie było. To, co w Zaniemyślu nazywano rynsztokiem, czyli takie obniżenie wybrukowanego podwórza, żeby woda odpływała gdzieś poza podwórze, tutaj przy dużych opadach trzeba było wygarniać tą wodę (co robiłem jako starsze dziecko z babcią, czy babcia sama: Idź tam, bo już jest za dużo wody), to tam, w tym wojewódzkim mieście, taki rynsztok z niektórych podwórek jeszcze szedł.
W domy, drewniane domy, 200 metrów od głównej ulicy, czyli w centrum Siedlec. Drewniane domy, przy których normalna pompa stała. Nie taka pompa na szczęście, tylko, bo już była… wodociąg był założony, biegł w ulicy, tylko że pompa była taka. Trzeba było tylko dźwignię nacisnąć, woda leciała. Z wiaderkiem, wiaderko się zanosiło do domu. Czyli nieskanalizowane i nie… niemające wody w domach. Tak wyglądały Siedlce. Ale żona, jak przyjechała pierwszy raz, a przyjechała pierwszy raz w lutym… Ja dostałem, mieszkanie dostałem, klucze do mieszkania dostałem w końcu stycznia, koło 20 stycznia, czyli pół roku zostało tu zachowane, bo na liście wisiałem już w grudniu. Czyli pojechałem na święta, na wakacje, z prezentem świątecznym – jestem na liście. Miesiąc trzeba było czekać, zanim klucze się dostało do mieszkania.
Żona przyjechała w… lutym, gdzieś tak koło połowy, koło 20 lutego… i przyjechała z kolegą. Przyjechała z kolegą i z najstarszym synem, samochodem. A myśmy też przyjechali samochodem innym, z tymi gratami, z tymi meblami, meblami cośmy tam mieli, ze swoim dobytkiem. Bo mebli raczej nie było, wszystko było kupowane w Siedlcach. Coś tam… coś tam w każdym razie w tym pokoju mieliśmy już swojego.
I żeśmy przyjechali do… Żona, tak że żona przyjechała wcześniej i tak się… Mówi: Nie ma sprawy, jak ja będę wcześniej, to u nas jedną noc się prześpi, zanim ty przyjedziesz. No i myśmy przyjechali rano, znieśli wszystko do mieszkania. Rano obudziłem kolegów zanim do pracy poszli: Chodźcie mi pomóc rozładować samochód, bo trzeba przenieść. I za chwilę, jak już żeśmy to wnieśli do mieszkania, idę do kolegi, bo to był dom obok, pukam: Jestem już, możesz przyjść. Zostawiła dziecko, zostawiła syna na chwilę, mówi: Idę zobaczyć mieszkanie. A to były bloki w części osiedla, które było dopiero oddane do użytku.
Blok był oddany na początku grudnia, w którym myśmy mieszkali. Kolega mieszkał chyba ze trzy miesiące wcześniej. No więc wiadomo, chodników nie było, jeszcze samochody, rozjeżdżone wszystko. W lutym, akurat nie było mrozu. Żona mówi: Wyszłam z tego domu… Bo w nocy przyjechała, więc nie wychodziła, nie? Do tego kolegi wprowadziła tam się. Ja potem po nią poszedłem. Ona mówi: Wychodzę z bloku i wpadłam prawie po kostki w błoto. Mówi: To było moje pierwsze wrażenie z Siedlec. Ale summa summarum wyszło nam, że dobrze w tych Siedlcach nam było. Za chwilę wrócę do dalszej, że tak powiem, życia w Siedlcach po 1981 roku, ale to już…
Był taki moment w 1989 roku, już po wyborach 4 czerwca. Trochę odbiegnę, wyprzedzę czasowo, ale związane z naszym pobytem w Siedlcach. Aha, bo myśmy do Siedlec przyjechali na góra pięć lat. Takie żeśmy robili założenie. Wyprowadzamy się, ale przyjeżdżamy na góra pięć lat. Po to, żeby potem dość… wrócić z powrotem. Oczywiście dość szybko, dość szybko żeśmy się przekonali, że nie będzie tej możliwości powrotu, no bo mieszkania, z mieszkaniami było coraz gorzej w latach 70.
W drugiej połowie lat 70. było gorzej o mieszkanie niż w pierwszej połowie lat 70. A jeszcze Kraków był zamkniętym miastem. No żona się nie wymeldowywała z Krakowa, żeby móc ewentualnie wrócić, nie? A ja musiałem się wymeldować, żeby się zameldować już tu, na nowym mieszkaniu. Taka była potrzeba. I po tym 1989 roku, jak już się zaczęło, tak powiem, czy w 1989 zaczęło się, że tak powiem, już widać było, że to się wszystko zmienia, no to co, wracamy do tego Krakowa? No to co, trzeba jakieś ogłoszenie dać. I żeśmy dali ogłoszenie w jakiejś tam krakowskiej gazecie.
Z teściami było też tak się dogadane, że jakbyśmy zamienili mieszkanie w Siedlcach na Kraków (kto się zgłosi), to wtedy na to mieszkanie zamienne, bo to byłoby na pewno małe, poszliby teściowie (byli sami), a my byśmy mieszkali w tym ich mieszkaniu. Tak było nie do końca dogadane, ale tak było to wstępnie ustalone. No i nagle list. Bo to nie było innych możliwości, telefonu. A nie, telefon żeśmy już mieli wtedy, bo tak, to był już przecież 1989 rok, to już telefon był, tak. Telefon z Krakowa, dzwoni pan Iksiński, że byliby zainteresowani mieszkaniem w Siedlcach. Mają mieszkanie spółdzielcze w Krakowie i chcieliby się zamienić. No to szybko żeśmy pojechali, obejrzeli to mieszkanie, malutkie. Teściowie przyjechali zobaczyć to mieszkanie i nie wiem, czy pokręcili nosem, ale nie do końca im odpowiadało. To było mieszkanie ze ślepą kuchnią, to to było… A teściowa… w kuchni to było jej królestwo. Ale myślę, że gdyby stanęło co, gdyby stanęło, toby doszło do tej zamiany.
No i dobra, żeśmy ustalili warunki jakieś tam, przedwstępną umowę, mieszkanie komunalne na mieszkanie spółdzielcze. Bo moje było, choć zakładowe, ale komunalne. Tak, tak, taki to był status. Decyzję administracyjną na zgodę na zamianę trzeba było uzyskać. Oni w spółdzielni dostali mieszkaniowej w Siedlcach. Datę żeśmy ustalili. Żona pojechała na wakacje tam, bo to było… Mówi mi (aha): Tylko i wyłącznie się możemy przeprowadzić w sierpniu, żeby od pierwszego września… Syn pierwszy rok do szkoły miał wtedy… Pierwszy rok? 1975? Nie, któryś. O, to on już skończył szkołę podstawową przecież chyba. No tak, 14 lat. No to, żeby kolejny rok rozpoczął w tym… rok szkolny rozpoczął od 1 września, tak. A pozostałe dzieci, tam w każdym bądź razie, już były w szkole, no. Dobrze mówię? Dobrze mówię. Tak, już przecież dzieci były, bo, bo… Tak jest, troje dzieci, troje dzieci było już w szkole, tak, a czwarte jeszcze było mniejsze.
Ustaliliśmy, że się przenosimy od 1 września. No to co, 15 sierpnia ostateczny termin na decyzję, bo muszę podać, kiedy się przenosimy, w tych kwaterunkowych sprawach. Pojechałem ostatecznie obgadać, ustalić wszystko do Zaniemyśla. Ja wtedy nie pracowałem. Akurat był taki okres, przez trzy miesiące chyba nie, nie miałem pracy zresztą. A to była działalność w Komitecie Obywatelskim, o czym może później. I w każdym bądź razie pojechałem do żony. Żona mówi: Słuchaj, ja powiedziałam tak, ale bądź pewien, że mam wątpliwości. Natomiast bardziej się skłaniam ku tak. A wiesz jakie mam wątpliwości. Chodziło o pewne rodzinne sprawy.
Ja mówię: Rozumiem to. Ja też mam tak, bo też chciałbym do tego Krakowa wrócić. A nawet już była taka możliwość, że już wstępnie nie tyle ja rozmawiałem, ale była możliwość pracy dla mnie, znowu w zawodzie. Bo ja przez trzy lata pracowałem poza zawodem. – Dobrze, ty zadecydujesz. Jadę, jak, będę się pakował. I rodzice w Zaniemyślu też mieli już telefon wtedy. Tak, już też mieli telefon wtedy. I dzwonię wieczorem, późno wieczorem dzwonię i mówię: Wiesz co? Zostajemy w Siedlcach. – Dobrze. I powiem coś, co… Myślę, że nie muszę się wstydzić. Jak musiałem powiedzieć tak albo nie, w lewo, w prawo, wieczorem ładna pogoda była, wyszedłem z domu, zrobiłem sobie spacer po Siedlcach. I do dzisiaj, jak to wspominam, to… trochę… Łez już w oczach nie mam, ale wtedy miałem łzy w oczach. I to chyba było tą kropelką, która… że zostajemy w Siedlcach.
Czyli jednak pokochał pan, mimo wszystko, to miasto z Polski „E”? Ja… ja tak to widzę i tak to było. I tak to było. Jednak muszę pani powiedzieć, że tak… Wtedy to było ile? 14 lat naszego zamieszkania, mieszkania w Siedlcach, 14, 13. 1976–1989. Jednak ten okres dziesięciu lat, ostatnich dziesięciu lat w Siedlcach, okres tych zmian w Polsce i ostatnie miesiące, kiedy… Ja też jeszcze pracy nie miałem wtedy, jak powiedziałem: Nie, zostaję w Siedlcach. Stalchemak funkcjonował jako zakład. Ale jeszcze mnie nie było w sierpniu, nie myślałem o tym, żeby iść się spytać, czy mnie przyjmą, czy nie? Ale myślę, że wtedy by mi już powiedzieli tak. No czekam aż się… No i tak żeśmy zostali w Siedlcach. I dzisiaj muszę powiedzieć, że nie żałujemy tego. Nie żałujemy tego. Dobrze, ale to może później trochę jeszcze, trochę jeszcze o tym, o tym nieżałowaniu i może to jakoś spróbuję coś powiedzieć.
Natomiast skończyliśmy na tym 13 grudnia, znaczy na roku 1981, koniec roku 1981. Bo to było, 13 grudnia było w moim życiu właściwie taką… kolejnym przełomem. Pomijając wrzesień 1980 roku, kiedy (jak ja widzę w tej chwili) zacząłem normalnie funkcjonować. Tak jak wcześniej, przepraszam za słowo, ale cholera mnie brała, jak gonili nas na te zebrania związkowe, na które trzeba było iść. To mówiłem do kolegów: No powiedzże coś. No bo ja tu zaraz powiem, ale jak zacznę mówić, to nikt nie będzie wiedział, o co chodzi. Bo w emocjach, jeszcze z tą moją wadą (która trwała wtedy) ja nie powiem nic. Ja po prostu takich żadnych wystąpień wcześniej, żadnych takich większych, tak jak w tej chwili mówię, nie byłem w stanie powiedzieć.
A skończyło się, jak zebrali nas… początek września 1980 roku. Dyrektor w zakładzie, to on zwołał takie zebranie, dał projekt ustawy o związkach zawodowych. I to była dyskusja, była dla mnie przełomem w mówieniu. Ja sam, jak dzisiaj sobie przypomnę o tym, jak wspominam o tym, to ja sam się sobie dziwię. Nagle zacząłem normalnie mówić. Mając ten projekt tej… zmian w ustawie i cuda, jakie wtedy partia chciała do tych, do działalności związków zawodowych wnieść, no… Albo emocje były takie, że przewyższyły tą moją wadę, albo nagle się okazało: Biały, potrafisz dobrze gadać. Czyli w każdym bądź razie od tego czasu nie ukrywam, że przestałem się bać jakichkolwiek wystąpień publicznych.
Zacząłem… no, może więcej mówić. A wcześniej, w gronie kolegów, no zawsze to się objawiało tak. A jeszcze, jak było coś emocjonalnie. I tak funkcjonowałem w tym 1981 roku, potrafiąc dyskutować, potrafiąc prowadzić jakieś spotkania, przekonywać ludzi do takiego a nie innego zachowania. I w tych Siedlcach, w tej Solidarności, muszę powiedzieć, że byłem osobą, która łagodziła nastroje… czy bawienie się szabelkami. Hura, idziemy! W każdym bądź razie takie, taką osobą pewnie byłem, nie angażowałem się. Bardziej się angażowałem w sprawy organizacyjne, że tak powiem, struktur związkowych i to jakoś tak prowadziłem. Było tego dość dużo.
Byłem delegatem na Zjazd Regionu Mazowsze, byłem delegatem w Oliwii. Takich interwencyjnych spraw też było, które trzeba było… A to były pracownicze sprawy, które też trzeba było załatwiać, które było coś, trzeba było, że tak powiem, interweniować gdzieś. I jakoś tak potrafiłem to. Myślę, udawało mi się.
13 grudnia… tydzień przed 13 grudnia była konieczność stałych dyżurów we wszystkich strukturach związkowych, organizacjach związkowych, komórkach. I myśmy też mieli w Siedlcach stały dyżur, 24 godziny na dobę. Czyli całą dobę trwał dyżur, trzeba było… Chyba duże zakłady też miały. Stalchemak pracował wtedy, trzecia zmiana była do godziny dwunastej, do północy. Ja poszedłem na ten swój dyżur, czy na kontrolę, jak to tam się odbywa. Aha, a jeszcze w Siedlcach trwał wtedy, trwał wtedy od listopada ogólnopolski strajk rolników, okupacyjny strajk rolników.
Rolnicy z całej Polski, ale rozpoczęli z województwa siedleckiego, zajęli jakiś tam budynek i tam ten strajk trwał okupacyjny. Ja mniej przebywałem wśród tych rolników. Z całym szacunkiem do nich, ale wielu wypowiedzi nie mogłem… tych takich z szabelką w dłoni, nie byłem w stanie przyjąć, zrozumieć, być obojętnym wobec tego, a wiedziałem, że jakiekolwiek mówienie czy łagodzenie tego tam, to było… przynosiło gorszy efekt. Tak że w każdym bądź razie nie bywałem tam na tym strajku, ale bywałem.
Ale 12 grudnia wieczorem poszedłem zobaczyć w oddziale, co się dzieje. I… Przed północ… Nie, przepraszam. Tak, przed północą wróciłem do domu. Wróciłem do domu, dyżur tam trwał. Poszedłem się kąpać i nagle łup w drzwi, łomotanie. Znaczy się łomotanie, dzwonek, ale takie… Nie takie jak może kiedyś, później mógł człowiek doświadczyć to, czy widzi na filmach. Żona kolegi przyleciała: Słuchaj, zabrali Krzyśka. Przylecieli, wywalili drzwi u mnie, bo wiesz, Krzysiek nie otworzył, wywalili drzwi. – Co się stało? – Nie wiem. Zabrali go, nie mówiąc nic. To było krótko po północy.
No to ja szybciutko wyskoczyłem. Wychodzę z domu, kolega wyskakuje z okna. – Byli u ciebie? Bo mnie… przyszli po mnie. Kurde, co się dzieje? Biorę telefon, żeby zadzwonić do oddziału, telefon: cisza. W każdym bądź razie zaszedłem do oddziału na piechotę, bez samochodu. Samochodem nie dysponowałem wtedy w ogóle, zresztą długo nie miałem. Przechodząc między, idąc do, na Kochanowskiego, musiałem przejść tam, gdzie był oddział, siedziba oddziału siedleckiego, koło Komendy Miejskiej Policji. Widać ruch, oświetlone wszystko. Samochody stoją obok, koło oddziału, bo to bliziutko uliczka, stoi samochód z dwoma panami. Co się dzieje?
Zachodzę do oddziału, kolega mnie wpuszcza, mówi: Słuchaj, ten był, ten był, ten był, zabierają nas. Nagle jedzie potężny ciężarowy samochód. Potężny ciężarowy samochód jedzie, zatrzymuje się pod oddziałem. Patrzę, a ze Stalchemaku, tam gdzie pracowałem jeszcze, jedyny samochód, który był na dyżurze – potężna wywrotka, bo tam w każdym razie był. No były inne też, ale nie było mniejszego samochodu. Przyjechało dwóch ludzi. – Słuchaj, chodźcie do zakładu. My zostajemy tam, bo dzieje się coś, nie wiadomo co. Kolega pojechał? Ja mówię: Nie, ja zostaję tu. Ja zostaję tu i idę do ludzi, bo wiem, że tego zatrzymali, wiem, że tego zatrzymali. To było, nikt nie musiał mnie przekonywać. Kolega pojechał tym ciężkim samochodem do Stalchemaku, a ja zostałem.
Mówię: Kurde, pierwsze, co muszę zrobić, to muszę pójść, bo tam zostały żony same. Nie wiedzą, co się dzieje. Ja też nie wiem. To było… nie wiem. Nikt nie musiał mnie przekonywać. Nikt nie mówił mi, że w tym czasie to było, to była najważniejsza rzecz, jaką można było zrobić, nie zostawiając tych ludzi, tych rodzin samych. I ja tak funkcjonowałem przez cały tydzień. Ja tak funkcjonowałem przez cały tydzień. Z pracy, bo oczywiście musiałem do pra… A, jeszcze wtedy, w tej nocy mnie zatrzymali, no bo musiałem tam przechodzić koło policji, mnie zatrzymali. Dowód. Dałem dowód. Siedziałem między dwoma, tak jak to bywa na filmach. Ten z przodu wyszedł (obok kierowcy) z moim dowodem. A nie, jeszcze… Tak, nie, wcześniej wziął mój dowód, jakąś kartkę wziął (to pamiętam jak dziś) z maski… w tym… z deski sprzed szyby, patrzy, położył kartkę, wziął dowód, poszedł na… do budynku. Nie wiem, 15–20 minut, wraca i mówi: Odwieziemy pana do domu. Ja mówię: Nie. Jak już chcecie mnie odwieźć, to tam, skąd żeście mnie zatrzymali. – To tutaj pan musi wyjść. Wyszedłem.
Wyszedłem i poszedłem, pierwsze, do najbliższego kolegi, którego zabrali. Oczywiście płacz w domu żony. Ja mówię: Dobra, idę do… Nie wiem, co się dzieje. Pójdę tam, tam Wiesiek mieszka, prawnik. Jak nie, to pójdę do Andrzeja. No w każdym razie wszystko jedno. Jeszcze wcześniej obudziłem dwóch kolegów, bo to też taki dom, blok 30 mieszkań. Dwóch kolegów, też działaczy ze Stalchemaku. Mówię: Idź tam do Krzyśka. No w każdym bądź razie takie tam działania trochę… no, które… No po to, żeby ci ludzie, którzy nagle znikli z domu, żeby wiedzieli, że nie… rodziny, żeby wiedziały, że nie pozostali sami.
Tej nocy byłem chyba u trzech (po godzinie dwunastej, po godzinie pierwszej, drugiej, jak tam mnie puścili), u trzech rodzin. No i czwarta, ta co żona przyleciała do mnie, no i tyle. Wróciłem do… Aha, jeszcze wcześniej chciałem dzwonić. Te telefony nie działają. Mówię: Kurde… Naprzeciwko seminarium, budynek seminarium duchownego jest. – No – mówię – w kościele zostawili telefon, nie? Obudziłem tam tego portiera w tym seminarium, mówię: Telefon – Nie ma, nie działa. Więc tylko i wyłącznie zostały nogi. Wróciłem koło szóstej, mówię: Muszę wrócić i pójdę do pierwszej parafii, bliziutko nas, do proboszcza, żeby ogłosił coś na ambonie.
Pierwsza msza o wpół do siódmej w kościele. No więc nie wiem, która była godzina, ale musiało być w każdym razie po piątej, wpół do szóstej. Próbuję skupić się i napisać parę mądrych zdań. Piszę, nagle… Aha, bo radio grało, sygnał i… ogłoszenie stanu woje… Po raz pierwszy o godzinie 6.00 to się zdarzyło, 13 grudnia rano. O godzinie 12.00 został wprowadzony stan wojenny w Polsce. Tak to się nazywało, tak, wojenny, stan wojenny w Polsce. Internowanie i tak dalej, i tak dalej. Ręce mi opadły. Do proboszcza nie poszedłem, bo po co?
I teraz tu ja do końca nie rozumiem tego, co u nas się w Siedlcach działo. Przyszedł kolega z Ruchu Młodej Polski do… rano do tego, mówi: Dawaj tutaj. Masz kawałek filcu? Zaraz będziemy na filcu drukować. Że zamykali, że coś takiego. I coś tam żeśmy… Że tak powiem, on machnął szybko na, bo maszyna do pisania była, matryce białkowe też były. Aha, matryce białkowe też były, więc zaczął drukować. Mówi… Ja mówię: A idź do tych rolników, bo tam mają cały nasz sprzęt. On mówi: Byłem tam, tam w ogóle nie ma co wchodzić, bo nic… No w każdym bądź razie lepiej tu jak mam coś robić, jak mam coś wydrukować, jakąś ulotkę. [...]
Proszę. Więc powiedziałem, kolega przyszedł, mówi: Coś wydrukuję tutaj na filcu – jak to się mówiło na zwykłej białko… ze zwykłej białkowej matrycy. Coś tam się udało zrobić. Ludzie wracają z kościoła. Dostali to, ledwo czytelne, ale dostali coś. W międzyczasie przychodzą inni koledzy. Mnie tu zatrzymali, męża, tu za… gdzieś tam dalej, bo to z reguły panów zatrzymywali. Pani 13 grudnia chyba nie była, później były intern… te, zatrzymania pań.
W każdym bądź razie, o dziwo, co, co robimy? Pozwalają nam funkcjonować i być w oddziale. Parę osób, przychodzi dużo ludzi z zewnątrz, z Siedlec wracają, bo to kościół niedaleko, a więc musieli przechodzić. Już słyszeli, że stan wojenny. Natomiast parę osób nas było w tym oddziale. Ze trzy osoby z prezydium, czy z zarządu tego oddziału, jak żeśmy się nazywali wtedy. Nie było teraz przewodniczącego poprzedniego. Aha, bo akurat w listopadzie była zmiana przewodniczącego u nas w oddziale. Nowy taki człowiek został przewodniczącym, ja zostałem w dalszym ciągu wiceprzewodniczącym (tak to się nazywało) i drugi wiceprzewodniczący, ten poprzedni przewodniczący, taki, który lubił szabelki używać
No i teraz co? Tego, w cudzysłowie: z szabelką, Maćka internowali. Krzyśka internowali. Ten internowany, ten internowali, a gdzie przewodniczący? Ponieważ mało kto znał tego przewodniczącego wtedy, a to kolejarze go wybrali, największa organizacja. Przyszedł nagle. Już tak gdzieś, już nie pamiętam czy koło południa, może trochę, może nawet wcześniej. Dobrze, on tu się zorientuje, co jest. A ja mówię: Dobra, a teraz trzeba chociaż coś wynieść z tego oddziału, dopóki jeszcze możemy normalnie funkcjonować. Jakieś dokumenty, jakieś coś, co jest warte, bo jak wpadnie tutaj esbecja, no to wiadomo, co będzie, nie? I o dziwo, do godzin popołudniowych udało nam się niektóre rzeczy wywieźć z naszego biura z oddziału siedleckiego Solidarności, gdzieś tam poupychać po kątach. Bibliotekę żeśmy do Stalchemaku też wywieźli.
A w Stalchemaku ludzie, nocna zmiana bardzo krótko została, do połud… do prawie cały dzień, całą niedzielę przesiedziała. Trudno to było nazwać strajkiem, ale przesiedzieli w zakładzie, jako tak w każdym bądź razie no. W niedzielę się nie pracowało. Po południu chyba przyszedł przewodniczący: Słuchaj, jest prośba, żeby zorganizować spotkanie z panem prezydentem i Solidarności u mnie na kolei. Znaczy się „u mnie…” no, w którymś z budynków kolejowych, gdzie tam dyrekcja kolei siedleckiej przebywała, nie, czy w każdym bądź razie… – I prezydent chce, żebyś ty przyszedł. I jakiś wojskowy będzie też. No dobrze, żeśmy poszli.
Rozmowa prezydenta była… i prezydent przyszedł po to… No a jeszcze wcześniej, przecież u nich też telefony nie działały. I pierwszy przyszedł osobisty wysłannik prezydenta, pewien pan, którego ja znałem. On mnie znał też, no to żeśmy sobie… Znaczy ja mu powiedziałem po imieniu, w taki sposób, że on na szczęście był na tyle spokojny, że mi nie odpowiedział w taki sam sposób, tylko on tu wykonuje polecenie i tak dalej, nie? No. No to przyszedł właśnie potem przewodniczący Krzysiek i… że spotkanie ma być tam. Dobrze. – I ja cię też proszę, żebyś przyszedł ze mną. – Dobrze. Żeśmy poszli.
Ja mówiłem o jednej rzeczy: Kogo żeście zatrzymali, panie prezydencie? I do tego pułkownika, który tam był (nie wiem, kto to był, komisarz jakiś): Listę osób zatrzymanych, z jakiego powodu i gdzie są, żeby móc powiedzieć rodzinie, gdzie oni zostali w tej chwili wywiezieni. – Przecież pan wie, że się mówiło wśród nas o białych niedźwiedziach. – Ja nie wierzę w białe niedźwiedzie (to wiem, że mu to powiedziałem), nie wierzę w białe niedźwiedzie, ale gdzie oni są? On nie może ani listy dać, bo on jej nie ma, prezydent, ani nie wie gdzie.
A ten wojskowy też nic nie powiedział. Ale ma jedną prośbę do nas: on musi przejąć, zgodnie z jakimiś tam dekretem o stanie wojennym czy jakimiś innymi przepisami, on musi zabezpieczyć nasz lokal, w którym my siedzimy. Taki marny lokal, ale lokal. Czyli on to musi przejąć. I on do jutra… – Na godzinę 14.00 możemy się umówić, żeby to przejąć? – Dobrze. Stanęło na tym, że dobrze. A do godziny 14.00 możemy tam jeszcze przebywać. Więc jeszcze coś tam żeśmy poporządkowali, popalili, bo tam piec kaflowy był w tym.
Ja poszedłem… Aha, a ja, według tych nowych przepisów, w poniedziałek o godzinie 8.00 czy 7.00 miałem stawić się w pracy. Oczywiście, nawet mi na myśl nie przyszło, żeby pójść do pracy. Poszedłem rano się, mówię: Coś zjeść trzeba w końcu, wykąpię się i przyjdę zaraz. Zdążyłem tylko i wyłącznie to zrobić, a na 14.00, żeby pójść tam czy żeby zostać tutaj, bo przyjdzie prezydent ze swoimi ludźmi przejąć ten dom, lokal i tak dalej, tak żeśmy się umawiali.
To było dla mnie dziwne, że taki jakiś jeszcze… próbowano robić wtedy pewne ustalenia czy pertraktacje, no niekorzystne oczywiście, ale nie odbyło się to tak, jak odbyło się w wielu miejscach, o jakich można było słyszeć czy czytać o zajęciu siedzib Solidarności. U nas to było spokojne. Tak, on się postara również mieć listę osób zatrzymanych. Czy już było pojęcie internowanych, wtedy już funkcjonowało chyba. Nie pamiętam. Koło południa zachodzę z powrotem po… Coś zjadłem, wykąpałem się, nie ma ich. Prezydent zawezwał tam kogoś wcześniej. No to szybko poszedłem do prezydenta, parę, 200–300 metrów dalej. Już wychodzili stamtąd koledzy. Wracamy z powrotem do… Aha, że tu zaraz prezydent przyjdzie ze swoimi ludźmi, już tam ustalili, przyjdzie prezydent ze swoimi ludźmi, wracamy tam. Pamiętam, to było koło godziny 14.00. Jak, jak, 15.00, jak, że jeszcze było jasno.
Jak żeśmy poszli, idziemy do oddziału, przyjeżdżają dwie policyjne nyski. Wpadają policjanci, tłuką wszystko co było, co można było potłuc. – Wynocha! Wszystkich zatrzymali, załadowali nas do nysek, zamknęli i zaplombowali. Czyli pomimo… Prezydent mógł wtedy tyle co… Nie będę porównania robił, ale on sobie mówił, a oni i tak robili swoje. Taka była rzeczywistość. Parę godzin spędziłem wtedy na komendzie wojewódzkiej.
Oczywiście, podpisanie tej lojalki, co to potem nazywało. Ja tej lojalki powiedziałem, że: Nie podpisuję w takiej wersji, jak żeście mi tutaj dali, bo to było wydrukowane. Bo tak, jak ja bym to miał podpisać, tobym się przyznał, że przed podpisaniem wykonywałem, działałem przeciwko prawu. Wykonywałem coś, co było niezgodne z prawem. A więc ja to mogę podpisać, ja to podpiszę, ale muszę napisać, że nie wykonywałem i nie będę wykonywał wbrew przepisom. Jakieś, po prostu, te sformułowanie, które tam było, ale równocześnie zaznaczając, że ja wcześniej też postępowałem tak samo jak będę teraz, czyli zgodnie z prawem. Pozwolili mi to napisać. – Dobra, ale daj kalkę, ja zapiszę dla siebie. Dali mi kalkę. Napisałem do siebie, podpisałem, jedno dałem im, drugie w kieszeń. Naprawdę. Ja byłem…
Teraz jak myślę, z perspektywy czasu, znaczy nie teraz tylko wcześniej, z perspektywy czasu, i jak słyszę te opowiadania innych, to ja mogę być zdziwiony. Jeszcze ze dwie godziny tam czy godzinę, wszystko jedno, rozmawiał ze mną, próbował mnie do czegoś przekonać, znaczy no próbował mi tam swoje wmówić, ja swoje. A ja jakoś odpowiadałem mu, w taki sposób, co uważałem za… mówiąc zdecydowanie. Aha, bo mówi: Dobrze, to umawiamy się (to był poniedziałek, w godzinach popołudniowych) umawiamy się, za tydzień rano pan do mnie przychodzi. Ja mówię: Nie przyjdę. Jak mi pan nie da wezwania, to nie przyjdę. I to było z mojej strony stanowcze. Jeszcze mnie mówi: A w pracy pan powinien być dzisiaj. Nie jest pan w pracy, wie pan co. Odwieziemy do domu. Ja mówię: Nie. Jeżeli mnie odwieziecie, to do Stalchemaku. I odwieźli mnie do Stalchemaku.
Policyjnym samochodem pojechałem do Stalchemaku, wysiadłem, podziękowałem, poszedłem do ludzi. Akurat była przerwa na drugiej zmianie, mniej ludzi pracowało. Wszedłem na stołówkę, jeszcze trochę się ludzi zeszło i mówię: Zostaję z wami, jeżeli wy zostajecie. Trudno mi powiedzieć w tej chwili, ale niedługo trwała ta rozmowa, z 15 minut może, może pół godziny. Widziałem, że zaczęli się rozchodzić. Nikt nie miał do nikogo pretensji. A ja powtarzałem, że zostaję tu, tak jak w tej chwili stoję.
Jak widziałem, że nic z tego nie będzie… dobra, no to w takiej stronie… Nie, w międzyczasie, przepraszam, w międzyczasie przyjechał kolega i się… Czy żona kolegi przyjechała, tak, samochodem i się pyta, czy ja tu jestem, czy nie wiem, co się dzieje z Andrzejem? Ja mówię: No myślę, że był tak samo jak ja, ale tutaj go nie było. I za chwilę znowu ktoś musiał przylecieć chyba, nie wiem, bo wyszło na to, że Andrzej jest w domu. Jak Andrzej jest w domu, to rozeszli się tutaj. A to był wtedy, ten Andrzej to przewodniczący komisji zakładowej ze Stalchemaku. Jak Andrzej jest w domu, to już ludzie się rozeszli wszyscy. No to ja też poszedłem do domu. I tak minął poniedziałek.
We wtorek poszedłem do pracy. Żadnego pytania, czemu wczoraj nie byłem. Żadnego tłumaczenia, czemu wczoraj nie byłem. Tylko od razu: Nie pójdziesz, nie będziesz w tej chwili pracował u technologa, tylko w jakimś tam dziale w biurze ekonomicznym, bo trzeba będzie robić kosztorysy indywidualne dla każdego odlewu, jakieś takie tam. – Dobrze. Poszedłem, akurat szefem tego działu był kolega, osoba, która też przyjechała z Polski i rozpoczynała pracę w tym samym dniu co ja, 1 sierpnia 1976 roku, więc myśmy się już poznali wtedy. Myśmy się już poznali w tym pierwszym dniu i potem tak ten kontakt był utrzymywany. Luźny, ale był utrzymywany jak z innymi. On był nowy w Siedlcach, ja byłem nowy w Siedlcach, więc jakoś tak bardziej to było, żeśmy się zżyli, chociaż nigdy żeśmy się nie zżyli tak jak z innymi.
I on był moim kierownikiem. – No musisz uważać, to, tamto, siamto. Aha, a był jednocześnie w egzekutywie komitetu zakładowego, czyli był partyjnym, nie? Aha, i jedno, co mi powiedział jeszcze wcześniej, jak żeśmy już zrobili to zebranie rok wcześniej we wrześniu, to mi powiedział: Wiesz co? Ja się tobie dziwię, żeś ty… i to jeszcze na pierwszym miejscu podpisany na tej liście. Ja nie wiem, co mu odpowiedziałem. Natomiast na pewno musiałem mu odpowiedzieć, że żadnej wątpliwości nie miałem, że trzeba coś robić, że tak być nie może, nie? No. No i tak żeśmy pracowali tydzień.
Ja tam już nie pamiętam, co robiłem, nic nie robiłem. Tylko kończyłem pracę, szybko coś zjeść i cały tydzień chodziłem po ludziach, którzy… no, znikli z domów. W międzyczasie, w międzyczasie dwie czy trzy osoby, które 13 grudnia w nocy nie były internowane, to internowane były później, w tygodniu. Za każdym razem, jak byłem w zakładzie, ktoś przyszedł, mnie wzięli na policję, z powrotem wrócili i tak dalej. Ten… No w każdym razie, bo to wtedy był ruch w interesie, przyjeżdżali samochodem po Kowalskiego, Kowalski za dwie godziny z reguły wracał. Brali Iksińskiego, wracał. I tak to się, tak przynajmniej w zakładzie było u mnie, w innych, myślę, też.
A słyszałem, z innych zakładów też dochodziły informacje, bo tam przez płot ludzie przechodzili, między sobą się informowali, zakłady były blisko siebie, docierały do mnie informacje, co się dzieje, kto… kogo zatrzymali. Tak do końca, do następnego tygodnia funkcjonowałem cały tydzień. Całe popołudnie chodziłem po ludziach. W międzyczasie, wtedy też jeszcze w tym tygodniu raz mnie zatrzymali, na dwie–trzy godziny. Kazali napisać, co robiłem tego dnia. Jeszcze wtedy byłem głupi, bo ja mówię: Co ja, co ja mam się bać, że zjadłem, wstałem, zjadłem śniadanie, poszedłem do pracy, siedziałem w pracy, potem wyszedłem, wróciłem do domu, zjadłem obiad. A teraz szedłem do kolegi i żeście mnie zatrzymali. To były takie oświadczenia, czy takie moje sprawozdania z dnia.
Raz chyba mnie zatrzymali wtedy, w tym pierwszym tygodniu. Aż przyszedł czwartek chyba i wtedy była kopalnia „Wujek”. Wieczorem żeśmy się w kilka osób spotkali. No tak być nie może, no ale co my możemy zrobić? Człowiek jest bezsilny. Coś chyba cztery czy pięć osób. Miałem jedyne co? Aha, a już od razu to było, ja cały czas chodziłem ze znaczkiem „Solidarność”. Jeden znaczek mi zabrali wtedy przy tym zatrzymaniu tam. – No ale ten, z tym znaczkiem to nie może pan chodzić. Dałem im, założyłem drugi. A potem w kopalni „Wujek” żeśmy powiedzieli: Zakładamy na znaczek „Solidarność” czarną krepę. I w następny dzień tak poszedłem do pracy i tak chodziłem. Zima, przepinałem ze swetra na płaszcz ten znaczek i tak chodziłem trzy dni. Bo to było w czwartek, piątek, sobota, niedziela. W poniedziałek do pracy przyszedłem też tak. Z tyłu głowy mając, że kazał mi się zgłosić za tydzień. No mu powiedziałem, że się nie zgłoszę.
Telefon z sekretariatu od dyrektora: Panie Marku, dzwonili po pana, że pan miał gdzieś przyjść. – Kto dzwonił? – No, no, wie pan… Pewnie taka była odpowiedź. Ja mówię: To jak zadzwonią jeszcze raz, to proszę powiedzieć, że nie przyjdę. – Ale to mi tutaj dyrektor kazał przekazać to panu. – Dobrze, przyjąłem. Za pół godziny, godzina, woła mnie ten kolega, kierownik mój nowy. – Słuchaj, nie rób takich rzeczy. Chodź, idziemy do dyrektora. Chyba, chyba idziemy do dyrektora. Żeśmy poszli do dyrektora… Chyba to było w ten sposób. I dyrektor mi mówi: Gwarantuję ci, Marek, że wrócisz. Poszedłem. Wróciłem po trzech tygodniach. Z wyrokiem. Za tą „Solidarność” kolegium, czyli na dołek wtedy. Po dwóch dniach kolegium, trzy miesiące bezwzględnego… Tak jak, jak to to w stanie wojennym pisał: za protest. – Jakie protesty? Ja nie, ja nie protestuję. – A co twój wujek zginął? W kopalni „Wujek” zginęli.
Na dołek. Następny dzień, czy nawet… bo to, bo to 48, już nie pamiętam, cały dzień przesiedziałem. Następny dzień kolegium. Aha, i od razu trzy miesiące z kolegium i od razu do domu nie, do więzienia. W mojej karierze drugie, po Montelupich, do Siedlec. Na tym dołku wtedy te 48 czy tam 30 siedziałem, zanim mnie zawieźli. To był taki ruch w interesie jak nieszczęście. To te cele na tym dołku wtedy to były takie marne, dwie jakieś twarde prycze na tym i więcej jak dwie osoby nie mogły siedzieć, a siedziało nas tam, na podłodze spało, leżało dużo. Dobra, nieważne.
Do więzienia jedzie nyska. Siedzi, ja tam z tyłu sam, zamknęli mnie, drzwi do nyski. W tym, w tym… Jakaś taka, no jakaś taka policyjna nyska, że nie mogłem ani nie miałem kontaktu z tymi ludźmi. Siedzieli z zewnątrz dwóch, kierowca i konwojent czy dyspozytor, nie wiem, kto tam był. A nie, a jeden siedział ze mną, tak. I w końcu ci dwaj wyszli, jak pod więzienie żeśmy podjechali, a ten tak się odwraca do mnie, ten konwojent, i mówi: Ty, byłeś tam? Wiesz co tam jest? Ja mówię: Nie. – A masz papierosy? – No jeszcze coś tam mam. Wyciągnął swoje i mi dał. W polowym mundurze. Czy to był ten, których wzięli do… Bo wtedy, że tak powiem, brali też ludzi z zewnątrz, którzy… na okres tam służby, nie, przymusowo.
W polowych mundurach wszyscy byli. Czy to był normalny milicjant? I mówi… Te papierosy mi dał i mówi: Odwołujesz się od kolegium? Ja mówię: Pewnie tak, tylko nie wiem, jak. – Zaprowadzą cię do biura, tam jakiś złodziej jest, to się go spytaj, on ci powie. Pierwsza rada. Nigdy bym się nie spodziewał czegoś takiego. Nigdy nie pomyślałem, że może coś takiego być. Dobra. Napisałem jak umiałem to od… no, skargę, czy jak to się nazywało, zażalenie na postanowienie, czy odwołanie od… Bo to były decyzje administracyjne. To orzeczenie kolegium to było tak traktowane. A więc do drugiej instancji, a tu było sąd. Drugą instancją było sąd, bo to było bezwzględne więzienie. Napisałem jak umiałem. Musiałem doręczyć odpis tego orzeczenia kolegium, czyli nie mam kopii.
W więzieniu się spotkałem po paru dniach. Ja byłem sam ze Stalchemaku, nikt inny. Ale spotkałem się, czy usłyszałem od któregoś ze skazanych, no bo w końcu wiedzieli „Solidarność”, nie? Jak, jak też pewnie musiałem to powiedzieć, czy wprowadzili… Trzy osoby z siedleckiej uczelni miały kolegium za to samo. Tylko że oni nie nosili na znaczku, tylko nosili w jakiś taki charakterystyczny sposób czarną opaskę, może to było na biało-czerwonej, już nie pamiętam, ale żałobę tu. Ale wyraźnie deklarowali, że z racji śmierci górników. Też dostali trzy miesiące wszyscy. Potem żeśmy się spotkali w jednej celi. Bo tak spowodowali, że tu już było, tu już było działanie tylko i wyłącznie służby więziennej czy policji, czy esbeki, złączcie ich razem.
30 grudnia nagle nas zabierają do sądu, po południu. Rozprawa w sądzie od tego, co ja składałem i adwokat składał. A nie widziałem się adwokatem, bo żona oczywiście jakiegoś tam adwokata wzięła, no bo też musiała coś działać, prawda, na szczęście. Na szczęście w tym bloku, w którym żeśmy mieszkali, wszyscy mieszkali bez rodzin miejscowych, wszyscy byli przyjezdni, no więc łatwiej było wziąć sąsiadkę do pomocy przy dzieciach i… i tak się funkcjonowało. I to było naprawdę wspaniałe. Ta, ta taka solidarność nie związkowa, tylko właśnie ludzka i uczuciowa, emocjonalna, to było coś pięknego.
No i do sądu. Każdego z osobna na sprawę. Zamiana wyroku z trzech miesięcy na miesiąc i dwa tygodnie. Czyli zmniejszyli to orzeczenie kolegium. Sąd zmniejszył orzeczenie kolegium, dla wszystkich. Jednego zwolnili tylko, bo wykazał, że mu wujek zmarł. Czy tam ktoś krewny daleki mu zmarł, w każdym bądź razie ktoś krewny z rodziny i tą żałobę nosił po tym krewnym, a nie związane z kopalnią „Wujek”. No i z tego miesiąca i dwóch tygodni, bo taki był wyrok, zmniejszenie, czyli prawie o połowę. Potem ci wszyscy mówili (jak tam już potem człowiek się obył trochę w tym więzieniu): No w życiu ten sąd takich dziwnych wyroków nie dawał, albo w tygodniach, albo w dniach, a nie miesiąc i dwa tygodnie. Dwa tygodnie to co? Od niedzieli do niedzieli liczyć, od środy do środy? No takie w każdym bądź razie, ale to już tak żartem.
I po trzech tygodniach żeśmy wyszli, bo któryś z adwokatów się dopatrzył, że prowadzona sprawa w sądzie, postępowanie sądowe było niezgodnie, nie wiem, z jakimiś przepisami. Jakimi? Nie jestem w stanie. Czyli ze względów formalnych musieli nas zwolnić. Musieli nas zwolnić i zwolnili, ale w ciągu tygodnia żeśmy dostali wezwanie do sądu na kolejną rozprawę. Już, żeby ta kolejna rozprawa odwoławcza od tej (bo to była jako odwoławcza od naszych tych orzeczeń kolegium), ta odwoławcza, żeby mogła się odbyć.
No i chyba na początku, na początku lutego była druga sprawa, oczywiście już zgodnie się odbyła ze wszystkimi, ze wszystkimi, że tak powiem, no zasadami kodeksu czy innymi przepisami. Wyrok tak samo, miesiąc i dwa tygodnie. I po kolejnym tygodniu wezwanie do zgłoszenia się do więzienia. No i to, i to było śmieszne. Iść się schować gdzieś… czy odsiedzieć jeszcze te trzy tygodnie? Około, bo tam już nie wiem, jak to było liczone, nie? No i w sumie żeśmy… A jeszcze wcześniej zwolnienie lekarskie jakieś żeśmy wzięli. Też to zwolnienie, do lekarza, jakiego lekarza, żeby dał? No, no w każdym bądź razie cuda. Ale było. I w tą trójkę żeśmy postanowili, że jednak pójdziemy do tego więźnia, odbyć to. No bo co będziemy robić? Tam to dwóch pracowników naukowych z uczelni, rodziny też, no, ja tutaj rodzinę. A co z pracą?
Aha, a ja wróciłem po tych trzech tygodniach nieobecności w pracy do zakładu pracy, bez słowa mnie przyjęli. Miałem tylko wynagrodzenie nieopłacone, bo to był… trochę grudnia, prawda, i potem trochę stycznia, około piętnastego, no dwa tygodnie stycznia. Czyli zwyczajnie potrącono panu za nieobecność. Czyli potrącono mi za nieobecność zwyczajnie, a dostałem normalne wynagrodzenie. No i teraz mam znowu iść do tego pierdla na te kolejne, już po tym normalnym wyroku. Napisałem podanie o urlop bezpłatny. I napisałem wyraźnie w tym podaniu: urlop bezpłatny z powodu konieczności odbycia kary więzienia, wyrok i tak dalej. I dostałem urlop bezpłatny. I nikt nawet okiem nie mrugnął? Nikt nawet okiem nie mrugnął. To znaczy się, ja nie wiem, kto mrugał okiem do kogo, ale do mnie nikt w żaden sposób nie próbował mnie, że tak powiem, z tego powodu indagować, czy próbować wyciągnąć jakieś konsekwencje. […]
Już, proszę. Tak że gdzieś któregoś marca wróciłem z powrotem do pracy i pracowałem normalnie. I pracowałem normalnie. I teraz, jak już… mówię o tych, wtedy absolutnie dziwnych zachowaniach, kiedy wiadomo, że zwalniali z pracy bez pretekstu, a tu mieli pretekst. Nigdy nie dostałem żadnej tego typu… szykany. Domyśla się pan, dlaczego akurat tak się to potoczyło w pana przypadku? Nie. Ale, jak już mówię o tym, to powiem o kolejnych tego typu dziwnych, niezrozumiałych… Kilka razy… już potem mnie zatrzymywali, potem na 48 (chyba ze dwa albo trzy razy). Pierwszy raz… A nie, to było w 1983, od 1983 roku, tak, zatrzymyw… Nie, w 1981 roku mnie zatrzymali, w listopadzie. Za nieobecność 48 godzin, czyli dwóch dni nieobecności, dostałem wynagrodzenie. Od 1983 roku za takie nieobecności (a było jeszcze też tam chyba ze dwie) już mi nie płacili, już mnie potrącali, ale nie zwolnili mnie z pracy. Pracowałem w Stalchemaku do 1986 roku.
Później jeszcze też powiem, ale do 1986 roku, do momentu, kiedy z zakładu pracy mnie wzięli na dołek, sprawa w sądzie. Sprawa w sądzie, 10 miesięcy wyrok, od razu do więzienia. Sprawa odwoławcza od tego wyroku była po… To było w kwietniu, to sprawa odwoławcza była chyba w czerwcu. Wszyscy wiedzieli o tym. Czyli wyrok się uprawomocnił w czerwcu, niech będzie w lipcu. Natomiast przepis kodeksu pracy mówi, że za nieobecność w pracy nieusprawiedliwioną, może… albo usprawiedliwiony, już nie wiem jak to było, w każdym bądź razie umowa po trzech miesiącach wygasa.
Ze mną nie rozwiązano umowy o pracę w tym czasie, kiedy ja przebywałem w więzieniu. Wszyscy wiedzieli, że siedzę w więzieniu, łącznie z dyrektorem oczywiście. Do czasu uprawomocnienia się wyroku żona dostawało 50 procent wynagrodzenia, bo tak mówiły przepisy, za to, jak ja siedziałem w pierdlu. A potem jeszcze parę tygodni, do czasu, kiedy dostałem papier, że umowa o pracę wygasła. Dlaczego? Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Jak wyszedłem z więzienia, poszedłem do Stalchemaku. W grudniu i w styczniu 1981–1982 był inny dyrektor, a potem był też już inny dyrektor w tym 1986 roku. W 1982, do końca, był ten, co przez stan… tylko go wojenny zastał w Stalchemaku. A potem był inny dyrektor. Ale po wyjściu z więzienia poszedłem do dyrektora, czy mnie przyjmie? – Nie mogę, wiesz o tym. Ale przyjdź jutro, to gdzieś do… pracę ci znajdę.
I znalazł mi pracę. Pojechał ze mną. – Musisz go przyjąć. Właściwie innymi słowy było to powiedziane, ale przyjął mnie tam, nie? I dwa i pół roku pracowałem. No ale… Co to był za zakład? Potem to była Spółdzielnia Kółek Rolniczych pod Siedlcami. Tam w każdym bądź razie w jakiejś gminie, nie? No. Tam pracował też gość, którego ja znałem w Stalchemaku, tylko z tym, że mało żeśmy się znali, bo on poszedł dość wcześniej do tej spółdzielni, czy do innych spółdzielni tam chodził, no. To, ale no w każdym bądź razie wszystko jedno. No ale takie było.
I teraz już, kończąc ten wątek, jak tutaj w cudzysłowie napisałem, niezrozumiałych, no może dziwnych, jak w cudzysłowie, ale nie do końca zrozumiałych zachowań wobec mnie, to skończę taką dygresją, ale faktem. Długo, długo potem, jak już, jak już w Siedlcach, w diecezji siedleckiej nastał nowy biskup, po tym biskupie, który… Znaczy się, przepraszam, drugi biskup po tym biskupie, który był w czasach stanu wojennego, to gdzieś tam któryś z kolegów… Tamtego nie znałem, tego nowego, biskup Kiernikowski. Zresztą potem do Legnicy poszedł biskup Kiernikowski.
Któryś z kolegów przychodzi do mnie, mówi: Ty – mówi – Kiernikowski rozmawiał ze mną (on przyjechał z Rzymu, jak przyszedł, przyjechał do Siedlec na diecezję, to przyjechał z Rzymu), nie wie kompletnie, co się dzieje i chciałby się spotkać tutaj z nami, z ludźmi z tego. Ja mówię: To idźcie. – Nie, ale wiesz co, ty też musisz przyjść. – Dobrze. Żeśmy poszli z żoną. A, bo ja to zawsze mówię: Nic bym nie zrobił i nigdy bym się tak nie zachował, gdyby nie żona. Absolutnie bez zmrużenia oka akceptowała, w cudzysłowie, moje wybryki i moje zachowania. A nawet służyła pomocą.
No i tak idziemy, pójdziemy w takim razie. – Pójdziesz ze mną? – A po co ja tam pójdę? A po co ty chcesz iść? – Ja nie chcę iść, ale Tomek chce, no wiesz, no nie można mu… No i żeśmy poszli. Na końcu żeśmy siedli. Tam się zebrało tych ludzi, już nie pamiętam, koło dwudziestu chyba. No i tak: tiu, tiu, tiu, to po kolei. A ja siedzę na końcu. Nigdy się nie pchałem na początek. A tam koledzy opowiadają, a to jak drzwi rozbili, jak ich tam maltretowali, jak tam jeść nie dawali, no w każdym bądź razie takie te… Przepraszam, mówię w tej chwili to, nie lekceważąc sobie, czy nie śmiejąc się z tego, ale taka (modne słowo) narracja, jaka funkcjonowała, czy funkcjonuje jeszcze wśród tych wszystkich pokrzywdzonych. Czy można jeszcze w tej chwili, po 30 latach słyszeć o tych pokrzywdzonych stanem wojennym? Tak, były zachowania różne, bo i bili, i tłukli.
Ja nie dostałem ani razu pałką przez ten czas, a brałem udział w różnego rodzaju pochodach, wystąpieniach. Nigdy mnie nie zwolnili z pracy, chyba że to… I nawet bym powiedział, że zachowania mojego szefostwa w pracy były jak najbardziej pozytywne wobec mnie. Nigdy nie spotkało mnie coś, co… coś, co mogło mnie spotkać. Czy była to ich zasługa, czy kogokolwiek, nie wiem. I teraz siedzą u tego Kiernikowskiego i opowiadają, jak to ich zatrzymali, jak tam w tych celach, w tym internowaniu, w tym więzieniu. A ja se tak myślę: kurde, jak tak dojdzie do mnie, ja będę miał coś powiedzieć, to oni mnie zlinczują, ale powiem to. Powiem to, że oprócz tych zachowań, o których tutaj, które mnie są obce, które tu opowiadali, to jeszcze, księże biskupie, muszę powiedzieć o zachowaniach innych.
I właśnie chciałem powiedzieć: nie zwolnili mnie z pracy – a mogli, bo opuszczałem, dostawałem wynagrodzenie, a w pracy mnie nie było. I co tam jeszcze było, nie wiem, wystarczą te trzy. Oczywiście biskupowi się wcześniej już znudziło słuchać tych opowieści tamtych, więc do mnie nie doszło. Ale to, co powiedziałem w tej chwili, już gdzieś tam w jakimś takim… też rozmowie na tamte czasy wspominałem, bo uważam, że… bo uważam, że w każdych sytuacjach, w których mamy do czynienia ze złem, zawsze jest, się znajdzie… dobro. Duże, małe, ale jest. I ja muszę powiedzieć, że… No ale co, żeśmy tam skończyli ten, ten… Bo tak już o tych... Aha, o tym pierwszym wyroku w tym. No a potem kolejne lata. Nie przestawałem w swojej, jak to się szumnie mówi, działalności, prawda? Bo byłem osobą, która każdemu, kto dostał jakiegokolwiek poszkodowania… No może nie chcę, żeby to się, brzmiało, że się chwalę w tym momencie, ale to można było słyszeć.
Jak ktoś, nie wiem, zwolnili go z pracy, zatrzymali go, szedł… no, no miał mieć jakiś wyrok (bo były takie przypadki), to zawsze służyłem radą, znajdowałem adwokata, szukałem pieniędzy dla nich. No pomagałem jak, jak… Nawet do tego stopnia, jak już potem w Siedlcach zaczęło, powstał taki ten, co kolega stworzył, SKOS – Siedlecki Komitet Oporu Społecznego – i było wydawane czasopismo „Metrum”, gazetka „Metrum”, no to, jak tam coś miałem robić przy tego typu rzeczach, to powiedział mi jedno: Ty rób to, co robiłeś do tej pory – nie opuszczaj ludzi.
Właśnie chciałam zapytać, po tej drugiej odsiadce, pełnił pan jakąś oficjalną funkcję w strukturach Solidarności? Nie. Nie, po tej drugiej, po tej… W każdym bądź razie do tej drugiej odsiadki, czyli do 1986 roku, do kwietnia 1986 roku, to na pewno robiłem to, co tu powiedziałem. Jeżeli chodzi o kontakty z ludźmi, jeżeli chodzi o… A poza tym myślę, że również kolportaż to, to robił każdy. To robił każdy, kto chciał.
No ale jeszcze w 1982 roku, jak tylko… W 1982 roku, tak, stan wojenny, w Siedlcach powstał drugi w Polsce Diecezjalny Komitet Pomocy. Pierwszy był w Warszawie, na Piwnej, i zaraz potem był w Siedlcach. I z tego komitetu przecież myśmy jeździli do… po całej Polsce do obozów internowania żeśmy jeździli. Siostry zakonne, które bardzo w tym komitecie były aktywne, one przygotowywały paczki dla internowanych. Nie tylko dla swoich, dla wszystkich. Jak w Łupkowie było ileś tam osób, to myśmy wieźli dla swoich, powiedzmy, takie paczki, a dla tamtych takie paczki, nie? Była może różnica, bo to były dziesiątki, ale siostry to robiły. No to… no trzeba było organizować.
Paliwo. Przecież paliwo było na kartki, nie? No. No więc trzeba było kombinować, jak kto… jak kto umiał i mógł. No w każdym bądź razie, czyli takie proste rzeczy organizacyjne też robiłem. A z takich ważniejszych rzeczy, to nie ukrywam, że pierwszą audycję Radia „Solidarność” w Siedlcach. To była… to była zasługa Bożeny Janiszewskiej, właściwie jej męża. Oni przyjechali z takimi małymi nadajniczkami. – Zrobimy coś? – Zrobimy. I pierwsza audycja była, z tym, że takie malutkie te nadajniki były, ale w sąsiednich domach było je słychać.
Pierwsza ta audycja, znaczy próby, to były robione z jedną osobą z tych żałobników z uczelni, z Wieśkiem Wolankiewiczem, no i ja. Próby tych nadajników żeśmy robili. On mieszkał w takiej odległości koło mojego domu, że te, moc tych nadajników była słyszalna. No i próby były robione, o godzinie tam którejś w nocy żeśmy sobie puszczali. „Na wyspach Bergamutach” on puszczał do mnie, nie? Bo on miał nadajnik, a ja… – Jest w radiu? – Jest w radio. Ale potem, ale potem druga inicjatywa tego Radia „Solidarność”, że tak powiem, powiedzmy była silniejsza, o, nie? Tak że ja dałem te nadajniki tym ludziom, oni potem po swojemu to robili. Rozwinęli dość mocno to Radio „Solidarność”. Ale pierwsza audycja była… Pierwsze dwie. Trzecią żeśmy chcieli w zakładzie puścić, ale niestety urządzenia wszystkie elektryczne w zakładzie na radiowęzeł (i to w Stalchemaku) zagłuszały to. I… co jeszcze? I powtarzałem sobie: jakiś ty głupi, Biały.
W 1982 roku co miesiąc przychodził jakiś ubek do zakładu i wzywał nas na rozmowy do dyrektora. To znaczy się, sekretarka dzwoniła, żeby przyjść, a ktoś… To było w okolicach trzynastego każdego miesiąca. Wiedziałem, po co idę. I to coś zaczęło się w kwietniu. Były te rozmowy kwiecień, maj i jeszcze, że tak powiem, próbowałem z tymi ubekami coś dyskutować. A potem powiedziałem: nie. On mówi, a ja siedzę i patrzę mu się w oczy. To była piękna metoda. To była doskonała rzecz. To była doskonała rzecz. Do tego stopnia, że moje zachowanie było wśród policjantów, wśród ubeków znane.
Tak mogę to powiedzieć dzisiaj, na podstawie tego, że w ostatniej tej mojej sprawie, w 1986 roku, jak wziął mnie na przesłuchanie, to mówił: Ee, ja wiem, że ty nic nie powiesz. I tak było. Ale to się dopiero w drugiej połowie 1981 roku, 1982 roku u mnie, że tak powiem, przyjąłem taką postawę: nie będę nic mówił. Nie mówiłem nic. Jak mnie spytał o nazwisko, to mu powiedziałem. Jak mnie spytał o… co tam jeszcze musiał w protokół wpisać. Następne pytanie: odmawiam odpowiedzi. Następne pytanie: odmawiam odpowiedzi. Następne pytanie: odmawiam odpowiedzi. Nawet do tego stopnia: To jak ja się was pytam, czy dzisiaj mamy dzień, czy noc? – Odmawiam odpowiedzi. Na zasadzie pomidora. Muszę powiedzieć, że tego się trzeba było nauczyć.
Takiego zachowania trzeba się było nauczyć. Ale czemu dopiero to przyjąłem w drugiej połowie 1982 roku, a w pierwszej próbowałem rozmawiać czy przekonywać tych ludzi? Nie wiem. A już zrobiłem w grudniu, na rozmowę. Sekretarka dzwoni: Marek, przyjdź, dyrektor cię wzywa. Wchodzę do sekretariatu, drzwi gabinetu dyrektora otwarte, a ona mówi: Dyrektor cię wzywa. Czy tam: Pana, panie Marku wzywa. Nie? Ja wchodzę do gabinetu, a tu siedzi, zamiast dyrektora, za jego biurkiem ubek. Ja otwieram drzwi z powrotem. – Pani Grażyno, kiedy nastąpiła zamiana dyrektora u nas? Ona zgłupiała. No to ja wyszedłem. Dzwoni dyrektor osobiście do mnie. – Coś ty narobił? Ja mówię: Nic. No przecież kazał mi przyjść do pana, panie dyrektorze.
Nie wiem, niektóre stanowcze, ale takie uważam, że nieprawdopodobnie spokojne zachowania, one pomagały mi. Któregoś razu na dołku taki jeden ze znanych adwokatów, siedzimy 48, nas zatrzymali. Gęsto na tym dołku, bo to nas porozwozili, tam było więcej osób, porozwozili nas po całym województwie. Ale ja jestem z tym adwokatem. On mówi: Panie Marku, wie pan, że tu nie można nic z nimi gadać? Ja mówię: Wiem. To było tam na początku, ja już przestałem z nimi gadać wtedy. – Wiem, ja już nie gadam. – Ale mówi pan tym wszystkim, którzy tutaj wzywają, żeby ten? Ja mówię: Mówię, że nie można gadać. Wezwali jego, wrócił po dwóch godzinach. Ja mówię: Gdzieś pan tak długo siedział? Innym mówił, żeby nie gadać, a sam gadał. Więc mówię, to było coś, co…
Dobrze. Tak że mówię, tak minął ten okres w każdym bądź razie tej naprawdę dużej aktywności wszędzie, w całej Polsce. I nawet w takich mniejszych miastach jak nasze Siedlce też. Bo tam były, i kolportaż normalnie kwitł, roz… dalej to radio funkcjonowało, wszelkiego rodzaju uroczystości: jakieś tam trzydziestego pierwszego, pierwszego, 1 maja, 31 sierpnia, 11 listopada, to zawsze było po wyjściu z kościoła. Bo to zawsze było z mszą, po wyjściu z kościoła, zawsze było pod pomnikiem Kościuszki jakieś zgromadzenie większe, mniejsze. Nie pałowali, nie rozganiali, nie rozganiali, fotografowali, wystąpień żadnych nie było, tylko to muszę powiedzieć.
Ale w 1983 roku pochód pierwszomajowy żeśmy zrobili. Żeśmy zrobili przez miasto, po mszy. Oni wiedzieli, bo to było nawoływanie do tego pochodu. I jak powiedziałem, były ulice, główną ulicą to jeszcze pochód szedł, wtedy już trybuna była, nie? Trybuna była. Myśmy chcieli wejść w ten pochód, wychodząc z kościoła, nie wpuścili nas. Poszliśmy dalej. Następna ulica też zablokowana. Następny, dalej też ulica… przyblokowana, taka mała, gdzie można była przejść w tą główną ulicę, nie? Ja mówię: Kurde, a te podwórka? I przez podwórko żeśmy weszli, nie? Jak żeśmy wyszli, to oni byli zaskoczeni, ale myśmy też byli zaskoczeni, bo nikt wcześniej o tym nie pomyślał, nie? No więc, więc wie pani, no takie zachowania, takie zachowania były wtedy bardzo potrzebne i ludzie to widzieli.
Dobrze. Skończyło się wyrokiem, wyszedłem z amnestii kiszczakowskiej. To była ostatnia amnestia, gdy wypuścili wszystkich, w 1986 roku. Ja siedziałem od kwietnia do września. Właśnie chciałam zapytać, ile miesięcy pan przesiedział? Od kwietnia do września. Od kwietnia do września. Tydzień przesiedziałem w czasie Czarnobyla. 10 dni przesiedziałem w Siedlcach, a przed 1 maja mnie wywieźli do Barczewa. I miałem tutaj wielką przyjemność pobytu w Barczewie. Przez… Ile to było? Cztery miesiące, niech będzie trzy i pół, z Adamem Michnikiem w jednej celi. Lepiej nie mogłem trafić.
A jak pan wspomina warunki tam, w tamtym więzieniu w Barczewie? Jak ja wspominam warunki w Barczewie? Myśmy siedzieli… W Barczewie, jak ja przyszedłem, było… Ja byłem piąty. Siedział Bogdan Lis z takim jednym w jednej celi. W drugiej celi siedział Adam z takim, z takim… z Lublina panem, i tam mnie do tej celi wrzucili wieczorem. A na następny dzień wypuścili tego pana z Lublina albo go przenieśli gdzieś i ja zostałem z Adamem.
Jak ja wspominam? O, jeszcze jedna z tych dobrych zachowań, ale w więzieniu w Siedlcach. Jak drugi raz już w tym 1986 roku poszedłem na ten tydzień do tego, czy 10 dni siedziałem w więzieniu w Siedlcach, zanim do Barczewa mnie przewieźli, no to tam było gęsto w tym, ciasno było w tym więzieniu, nie? Ciasno było w tym więzieniu, ale miałem swoje łóżko. Wszystko jedno, do góry chyba spałem. Natomiast nie doznałem żadnych takich, że tak powiem, zachowań, złych zachowań współwięźniów wobec mnie nie było, a nawet chcę powiedzieć o takim jednym bardzo sympatycznym, jak można to powiedzieć.
Do celi mnie wrzucili, w jednej… Bo w 1981, 1982 roku to zmieniali mi tam cele, a tutaj byłem te 10 dni w jednej celi. . Był taki człowiek z Siedlec. Tam było dużo alimenciarzy, on też był alimenciarzem, nie? Wsadzali za, za tego. Taki to niepozorny w każdym bądź razie, chudy, chudzina. Mówi: A, znam tam Tomka. Tutaj, jak ja byłem, to on też siedział z tobą. A ty znasz Tomka? – No znam Tomka, no. – No to dobrze. I… Ja na łóżku. Za dwa dni wrzucili, tak jak byśmy powiedzieli dzisiaj, mięśniaka, nie? Takiego w każdym bądź razie wirachę, który się znał z tym, który mnie powiedział o tym, że siedział z Tomkiem, nie? No. No i ten wiracha mówi: A to to kto? – Zostaw go. Ten taki w każdym bądź razie mięśniak, a to taki chudzina. – Zostaw go. – A co? – Zostaw go. – No ja będę spał na podłodze? – Zostaw go. I zostawił.
Jedno co, że tak powiem, ustąpiłem, to ten: Tylko ja tu będę ćwiczył w celi, nie będziesz palił. – Dobrze, nie będę w tym czasie. Jedyna szykana jak on, tak powiem, na następny dzień jak go wrzucili do tej celi, on tu będzie ćwiczył, musi mięśnie swoje wyrabiać. Ćwiczył tak, ćwiczył naprawdę bardzo długo, intensywnie, że na następny dzień się nie mógł ruszyć. No bo jak? No ale, ale to było krótko, bo mnie potem wywieźli z tego.
A w Barczewie? W Barczewie naprawdę nie mogę… nie mogę powiedzieć nic złego. O ile można tu mówić o, znaczy się no, o ile samo zło nie jest siedzenie w więzieniu, nie? Nie, regularnie… Adam, jak żeśmy zostali już sami, żeśmy zostali już sami, uważam to było dzięki… taka atmosfera, Adam stworzył taką atmosferę. Mówi: Słuchaj, musimy podzielić się czynnościami i w określonych godzinach. I był… lepiej niż w zegarku. To jakie to były czynności? No jakie to były czynności? No trzeba było posprzątać w celi. Trzeba było, przepraszam, umyć kibel, chociażby tamtą miotłą przeczyścić, posprzątać i zamieść. Po czym, nie wiem, się nie brudziło, nie? Trzeba było wszystko z takich podstawowych czynności. Nawet do tego stopnia, że ja pamiętam, że była taka sy… bo sobie w tej chwili nie mogę nic innego przypomnieć.
Ale to było tak ustalone, bo był jeden mały stół… Adam pisał, nie? Dużo pisał. Mówi: Ustalimy. Ja chcę w tych godzinach siedzieć przy stole, a ty wtedy musisz być na łóżku. Jak będziesz chciał napisać list, to pisz go w godzinach popołudniowych, kiedy ja będę na łóżku. Właśnie, a kontakty z rodziną jak wyglądały? Zaraz, jeszcze, jeszcze w każdym bądź razie. Telewizor nam dawali tam co dwa dni do tej celi. Adam miał gazet, codziennie dostawał tyle. I tygodnia, znaczy codziennie, codziennie to „Trybuna Ludu” i pewnie wszystko. Nie wiem, czy „Rzeczpospolita” była wtedy. Po prostu miał zaprenumerowane. A tygodników to w tygodniu to było… bardzo dużo dostawał. Miał zaprenumerowane.
Śniadania o tej samej godzinie, obiady o tej samej godzinie, kolacje o tej samej godzinie. Jadło się o tyle o ile, żeby brzuchy nie rosły (w każdym razie, bo to mogły rosnąć), tak że praktycznie bardzo mało. Kontakty z rodziną – raz na miesiąc widzenie. Ja mówię o, tylko i wyłącznie o Barczewie, bo ten pierwszy pobyt w więzieniu… Ale jedno widzenie też miałem w Siedlcach, w czasie, w 1982 roku, ale to już w tym drugim siedzeniu, po… no, w końcówce wyroku, w niedzielę. Normalnie na, przy stole, tam ileś stolików było i żona przyszła sama. A do Barczewa przyjeżdżała z dziećmi. Przyjeżdżała z dziećmi. Po prostu już tak była, nazwijmy to, pomoc zorganizowana, że jak trzeba było do więzienia jechać, to zawsze się znalazł jakiś samochód. Była już taka grupa ludzi. Niewiele tych samochodów. Nie było tyle, ile teraz. Ja wtedy nie dysponowałem samochodem.
Tak że w każdym bądź razie, ale były osoby i można było liczyć na to. Przecież myśmy jeździli po całej Polsce po tych obozach internowania, też w 1982 roku jeszcze, korzystając z takich, z tych samochodów kolegów. No a potem, w 1986, powiedzmy, że i oni się też mnie. Bo raz przyjechał jeden, do którego żeśmy byli w 1982 roku, to on przyjechał teraz. No z żoną, jeden jedyny raz tylko była taka sytuacja, że… A nie, żona przyjechała w wakacje. Ona była nad morzem na wakacjach z dziećmi, a przyjechała sama do Barczewa. Przyjechała sama do Barczewa, wtedy bez dzieci, i nie chcieli jej wpuścić, bo: To pani nie wiedziała, że jest zakaz? – No nie. Ale w końcu ją wpuścili. Już nie, może nawet z dziećmi była, już nie pamiętam. Natomiast nie, z dziećmi była.
I… dzień odwiedzin, niedziela, bo to oczywiście, chyba w listach było, że raz w miesiącu list chyba się dostawało, że w tym dniu przyjadę, w tą niedzielę, czy były wyznaczone te niedziele odwiedzin, już nie pamiętam. Ale chyba raz w miesiącu to było. Było wiadomo, że to będą te odwiedziny. No to wziął mnie na pouczającą rozmowę, nie? – Będzie żona z dziećmi, tylko nie wolno się do siebie zbliżać. No i wprowadza mnie tam do jakiegoś pokoju. Żona gdzieś tam, nie wiem, siedzi, dzieci obok niej. Ja wchodzę, dzieci lecą do mnie, ja do dzieci. Ja siedzę na podłodze, dzieci mnie oblepiły i tak sobie gadamy, Myślę, że i też z żoną było można się… Ale już nie pamiętam.
A co mówiliście dzieciom, kiedy pytały, dlaczego tata siedzi w więzieniu? Muszę powiedzieć tutaj w tym momencie, że… nie wiem. Ja nie mówiłem nic. Na pewno, jak wróciłem, to dzieci wiedziały. A w jaki sposób żona to… w jaki sposób żona to załatwiała z dziećmi, w cudzysłowie załatwiała, nie wiem. Natomiast, jak poszedłem, jak 48 mnie nie było, bo bywały takie (tak jak powiedziałem), no to no co? No zatrzymała mnie policja, nie? Dzieci wiedziały, że tatę zatrzymują.
Nawet była taka sytuacja kiedyś, nie wiem, który to był rok, ale na pewno jeszcze pracowałem w Stalchemaku. A jeszcze pracowałem w Stalchemaku i nie ukrywam, że wtedy rozwijałem swoją działalność turystyczną, korzystając z funduszu socjalnego w zakładzie pracy, organizując wycieczki dla pracowników. A przy okazji zawsze brałem przynajmniej jedno swoje dziecko, różne. I któregoś razu była taka wycieczka, którą nie ja organizowałem, ktoś to finansował, ale już nie pamiętam, ktoś z zewnątrz. Ale organizował to kolega, który też taki… w każdym bądź razie turysta. I mówi: Dobra, nie ma sprawy, na tą wycieczkę możesz jechać ty i wszystkie twoje dzieci. Troje dzieci, bo czwarte było za małe na tą wycieczkę. Albo dwoje wtedy pojechało, już nie pamiętam.
Wyjazd miał być, pamiętam, w piątek po pracy, czy tam o 14.00, o 16.00. Dobra. A mnie w piątek zatrzymali. Z pracy przyjechali po mnie i na SB. O czym była rozmowa? Jaki był powód? Nie wiem. Bez protokołowania, więc nie było potrzeba, stosuję zasadę pomidora. Tylko siedziałem, tak jak siedzimy w tej chwili i patrzymy sobie w oczy. Ja nie spuszczałem. Z tamtej strony były co jakiś czas oczy w dół. Monolog 40 minut, ja nic. Na końcu języka miałem: Dzieci czekają na wyjazd weekendowy. Nie powiedziałem. On wiedział. Przytrzymali mnie. A to była rozmowa nie z byle kim wtedy. To nie był jakiś tam zwykły z SB, tylko jak potem się dowiedziałem, to był zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Siedlcach, czyli szef SB.
Próbował mnie przekonać. Zresztą gabinet był inny, w którym… więc to było tak. Nie odezwałem się słowem do niego. Przytrzymał mnie. Trudno, dzieci pojechały. Puścili mnie, już nie pamiętam, która była godzina. Zachodzę do domu, patrzę, dzieci nie ma. – No jak to? – No czekali na ciebie. Żona oczywiście wiedziała, bo tam koledzy w pracy jej powiedzieli, że Marka zatrzymali. – Czekali godzinę z wyjazdem, czy cię zwolnią, czy cię puszczą. Jak cię nie puścili, to Andrzej przyleciał do mnie i mówi: Dawaj dzieci. Piękne. Nie zastanawiałem się, w nocy pojechałem pociągiem do dzieci. Tak że, tak że tak w każdym bądź razie.
A na czym… bo to była taka dygresja, na czym skończyłem? Rozmawialiśmy o pana areszcie, rozmawialiśmy o Barczewie. Tak. No a pani pytała o kontakty z dziećmi, o widzenia. Tak, o widzenia. Tak właśnie, o widzeniach rozmawialiśmy. O widzeniach. No więc, jak mówię, tak te kilka widzeń było, że nie było problemu. Dzieci przychodziły do mnie, z reguły na podłodze ja siadałem, nie na stole. Czy żona leciała do mnie, nie wiem. Ja do żony, myślę, że na koniec tak. No ale wiadomo, że trzeba było [niezroz.].
A pana życie zawodowe w drugiej połowie lat 80., jak się dalej potoczyło? Tak. Bo zwolniono pana ze Stalchemaku… Zwolniono mnie ze Stalchemaku. I pomógł panu dyrektor załatwić pracę w innym miejscu. Załatwił pracę. Marna praca, ale była ta praca. Była ta praca. Pracowałem tam i potem… I nie ukrywam, że potem już tak troszeczkę, nie wiem, w 1988 roku, już tam moja, że tak powiem, nazwijmy to działalność podziemna czy solidarnościowa, sam ją troszkę odpuściłem. Ale ją odpuściłem też z racji tego, że… z racji tego, że trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Tak uważałem.
Nie wiem, jak trafił do mnie zupełnie mi obcy człowiek, który 60 kilometrów od Siedlec, w lesie prawie, budował odlewnię. – Co? Jak? – No tak, tak. Przyjedź, zobaczysz. A potrzebny jest mi ktoś, kto będzie tutaj, bo przyjeżdżają do mnie montować urządzenia, już żeliwiak stoi tam. To pojechałem, kurde, no faktycznie, hala jest. Że płaszcze żeliwiaka (dwa chyba były) są, ale jeszcze nie ma nic, pusta hala. – No tak, za tydzień tu przyjeżdżają, chciałbym żebyś był. – No dobrze, a pokaż mi jakiś ten… Co tu? Co tutaj ma być? No to pokazał mi taki, nie był to techniczny żaden rysunek, znaczy techniczny rysunek, ale w formie szkicu, bym to powiedział, koncepcyjnego. Taka koncepcja. – Tu mają być takie tu urządzenia, tu ma być to, tu ma być to. – Ale, ale w ogóle jakie? – No tu ma być ten konwejer, tutaj mi przyjdą montować, tu mają być formierki, to pewnie mi pomożesz znaleźć… I tak dalej. Ja pracowałem u niego trzy miesiące. Może, może cztery.
Oczywiście to było niebo a ziemia do tego, co zarabiałem w tej Spółdzielni Kółek Rolniczych, a tu dostawałem od niego. Ale jak podpisywaliśmy umowę, ja mu powiedziałem: Przez trzy miesiące. Jak po trzech miesiącach będziesz mnie chciał zatrudnić dalej, to musimy podpisać umowę inną. Ja nie chcę mieć takiego wynagrodzenia wpisanego, jakie ty mi wpisałeś, tylko ja chcę mieć wynagrodzenie inne. Ja daję jakąś kwotę ze swojego wynagrodzenia tego pod stołem do… tu, a ty dajesz drugą, nie obniżając mnie tego mojego. Inaczej nie będę pracował. – Dobrze. Ale po dwóch i pół miesiącach powiedziałem: nie przedłużam z nim umowy. A to tak sobie to powiedziałem: trzy miesiące przesiedzę.
Po trzech miesiącach faktycznie powiedziałem, że nie będę pracował. – Dobra. Ale jeszcze… Zresztą wiedział chyba. Po prostu żeśmy się nie mogli… Co ja zrobiłem, to ja zrobiłem źle, a on mi nie mówił, jak. Jak mi kazał montować maszyny w tej swojej hali według rysunku z książki sprzed (to był osiemdziesiąty któryś rok), z lat 60., szkicu z książki, ja powiedziałem: Nie. Bo jeżeli ja mam potem pracować tutaj, to ja przynajmniej muszę wiedzieć, jak ta maszyna jest zamontowana. A więc mam DTR-kę urządzenia i zamontuję ją tak, jak jest tam napisane. To jest minimum. – Nie. – No to ja nie będę pracował. – Dobrze. To popracuj jeszcze chwilę, ja tu muszę jeszcze ściągnąć kogoś innego. Przyprowadził kogoś innego, z Krakowa aż człowiek przyjechał. Człowiek pracował u niego tydzień, pojechał do domu. Tak żeśmy się rozstali.
Ostatnie jeszcze… Ja wtedy jeździłem dość dużo po Polsce, odwiedzając swoich kolegów w zakładach pracy i przywoziłem jemu tam maszyny czy urządzenia, które zamontował potem. Ale nie byłem tam nigdy potem, zobaczyć jak to funkcjonuje. I tak było do grudnia 1988 roku. W 1989 roku w zakładzie budowlanym jakimś, rzemieślniczym zakładzie budowlanym, kolega mówi: Dobra, będziesz mi robił to, to, to. Żeśmy się umówili, pracowałem przez trzy miesiące.
Przyszedł kwiecień, już komitety wtedy... Byłem na kilku spotkaniach, jakie w Siedlcach się odbywały. Ja nie byłem ani inicjatorem tego, natomiast ktoś to organizował. Byłem. I potem jak już w końcu… – No ty musisz być, bo przecież jutro musi powstać komitet obywatelski u nas, żebyśmy mogli rozpocząć, działać. No nie miałem wątpliwości żadnych. Powiedziałem temu koledze rzemieślnikowi: Od jutra nie ma mnie w pracy, żebyś wiedział. No i faktycznie żeśmy stworzyli ten komitet. Już nie pamiętam, którego to było, ale… na początku kwietnia, w pierwszej połowie kwietnia. I to było, to był ostatni gwizdek. Zresztą wtedy się robiło wszystko na wczoraj, no bo to było w całej Polsce.
Trzeba było ustalić nazwiska tych kandydatów, wybrać i tak dalej. A środowisko jest takie, jakie było: rolnicza Solidarność, robotnicza Solidarność, która silniejsza, która lepsza, Niezależne Zrzeszenie Studentów, jeszcze tam coś, środowisko tego naszego SKOS-a. Jakoś udało się to wszystko pogodzić. Udało się to wszystko pogodzić. Komitet powstał, wyłoniliśmy kandydatów, w miarę spokojnie, po burzliwych tych. Znowu wybór przewodniczącego komitetu. – No przecież ty musisz być, nie? A wybrali kogoś innego. No ale… W każdym bądź razie do końca, do końca żeśmy pracowali. No, no było to do czasu wyborów.
Pamiętam, już głowy nam leciały, jak mężowie zaufania z terenu całego praktycznie województwa. No na pewno dwie trzecie komisji, obwodowych komisji wyborczych w województwie było obsadzone naszymi ludźmi, nie? To było, ja nawet nie wiedziałem co, przyjeżdżali do komitetu z takiej a nie innej komisji obwodowej i odpisywali listę, jak to mamy zbierać. Jakąś tabelkę żeśmy zorganizowali, żeby to wpisywać. Jak ta tabelka była cały czas po jednej stronie tylko zapełniona, a druga była pusta, to można było nie zbierać, nie, tych danych. Ale w każdym bądź razie wyszło jak wyszło.
Ja potem jeszcze próbowałem zmobilizować naszych parę osób do wyjazdu do Radomia, bo w Radomiu były… była druga tura wyborów do senatu. Bo tam… z przykrością muszę powiedzieć, Jan Józef Lipski w Radomiu przegrał. To znaczy musiała być dogrywka między chyba do… na jedno miejsce do senatu? Jak to było z tymi senatorami? Dwóch senatorów było? Tak, dwóch senatorów było. To musiała być dogrywka. Ale w drugiej dogrywce Jan Józef Lipski wygrał wtedy chyba, no. Bo w pierwszej go niestety wycięli. No ale nie udało się z… jakiegoś tam, jakiejś tam ekipy z nas zebrać, żeby pojechać, pomóc radomiakom. No i tyle. I…
Już mówiłem o tym, że miesiąc potem miałem wyjechać do Siedlec. Wyjechać z Siedlec i nie wyjechałem. I nie wyjechałem. I wtedy, już po 4 czerwca, już nie pamiętam, ale to było chyba w sierpniu, chyba w sierpniu było, jak ci wybrani parlamentarzyści Obywatelskiego… OKP – Obywatelski Komitet… Nie. OKP, jak on się nazywał? Obywatelski Komitet Parlamentarny chyba. Posłowie i senatorowie z Obywatelskiego… Obywatelski Klub Parlamentarny – OKP, tak. Jak oni… Wszędzie musiały być tworzone te biura poselsko-senatorskie OKP. No i ja byłem bez pracy wtedy. Na razie gdzieś tam miałem jakieś zajęcie, takie, które pozwalało mi żyć w tym lipcu, nie, w lipcu nie, w sierpniu. Natomiast w lipcu nie… Kwiecień, maj, czerwiec, no to nie ukrywam, że jakieś tam wynagrodzenie z tego komitetu, z naszych finansów miałem, no bo mieć musiałem, nie? No. Ale w sierpniu już nie, bo już się działalność komitetu skończyła. Potem zresztą, jak były wybory samorządowe, też komitety jeszcze robiły, to ja już w tym nie uczestniczyłem
A od września pracowałem, tworzyłem biuro to właśnie poselsko-senatorskie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. I to była, i to była pod… Pierwsze sześć tygodni to było w strukturze urzędu wojewódzkiego, a potem Kancelaria Senatu przejęła w całej Polsce te biura do siebie. I byłem pracownikiem sześć tygodni, Urzędu Wojewódzkiego w Siedlcach, od 1 września (jak te biura powstały), potem Kancelarii Senatu do 1 czerwca 1990 roku. A 1 czerwca 1990 roku poszedłem do urzędu wojewódzkiego.
I z tą moją pracą w urzędzie wojewódzkim była taka… Ja powiedziałem, że 1988 rok i ten początek 1999 roku, to ja się z tych, z tej całej takiej jeszcze w miarę aktywnej działalności… no działalności różnych osób w Siedlcach na różne tematy, już niezwiązane z kolportażem, bo kolportaż szedł wtedy już praktycznie prawie że oficjalnie, początek 1989 roku. Ale wtedy już Solidarność… O, Solidarność już działała. Tak. Bo kiedy było? Nie. Oj, mylę. Wybory były 4 czerwca. Wybory były 4 czerwca, tak, a już w każdym bądź razie w tym… przed 4 czerwca było mówione o przyszłej obsadzie prezydenta. Prezydenta nie, bo było wiadomo, że mogą być wybory. Nie, też jeszcze nie. Ale o wojewodzie już w strukturach jeszcze podziemnej Solidarności się mówiło, się mówiło wtedy już, tak, bo już były między innymi wśród tych ludzi z Solidarności. I już praktycznie był, zaraz po 4 czerwca był. Nie, trochę później to było.
W każdym bądź razie po wyborach już się mówiło wyraźnie o tym, kto będzie, kto powinien być nowym wojewodą, po starym wojewodzie. I ten wojewoda, który był wojewodą, rozmawiał ze mną, żebym przyszedł do niego do urzędu wojewódzkiego, jak on będzie wojewodą. Ja się nie dziwię, że takie rozmowy były. Może to było na początku 1990 roku, już tak trochę później. Długo mnie Krzysiek namawiał. Długo mnie namawiał, bo ja powiedziałem: Gdzie? W tej chwili już będę mógł wrócić do Stalchemaku, do swojego zawodu. On mówi: Nie, musisz być u mnie. Ja ciebie chcę. Ja mówię: Ale przecież ja nie wiem, ja się na tym kompletnie nie znam, na tej robocie. Co tu w tym… Widzisz, że tutaj niekiedy zawalam z jakimiś pismami w tym biurze poselsko-senatorskim.
A wtedy dość dużo, jak to biuro już powstało, to ja dość dużo wtedy jeździłem z tymi posłami, senatorami, po całym województwie. To były takie liczne spotkania. Liczne spotkania były. Ale były niektóre bardzo nieprzyjemne, bo był jeden z rolników, rolnik był posłem, to nie ukrywam, że taczki już na niego szykowali. Na jednym spotkaniu chcieli go wywieźć, na jesieni 1989 roku. Czyli już rząd Mazowieckiego, Tadeusza Mazowieckiego był. Wiadomo było, że nic nie będzie z dnia na dzień, a rolnicy byli niecierpliwi. Uch! Bardzo niecierpliwi.
No w każdym bądź razie pamiętam, jak… tak, to musiał być dopiero 1990 rok, początek, jak Krzysiek mnie namawiał na… Długie rozmowy. Przyjeżdżał do biura, w którym byłem. Nie, ja powiedziałem: Nie. Kolejny raz przyjechał, ja mówię: Krzysiek, no przecież, kurde, ja ci powiedziałem. No co ja będę? – Jak nie dasz sobie rady, powiesz mi, albo ja będę widział, to odchodzisz, nie ma kłopotu. No i pamiętam, że odwiózł mnie wtedy z biura do domu, jeszcze w samochodzie pod domem stoi. – No to co? – No dobra. No i tak, zanim jeszcze został wojewodą, ale było pewne, bo Solidarność już robiła duże podchody (jeszcze nieoficjalnie), żeby on tym wojewodą był. A był w maju.
W marcu była ustawa o administracji rządowej przyjęta i jeszcze… No był jednym chyba z pierwszych mianowanych przez Tadeusza Mazowieckiego. Bo w grudniu 1989 roku Solidarność już wtedy oficjalnie działała, już była po ponownej rejestracji na jesieni 1989 roku. Tak, bo ja w listopadzie 1989 roku składałem sprawozdanie z dziesięciu lat Solidarności – od stanu wojennego, przez cały stan, od 13 grudnia. Tak, to już Solidarność działała wtedy i od razu, od razu podjęła uchwałę o… Krzysztof Tchórzewski naszym wojewodą, w Siedlcach. Ja byłem przeciwny. Ja oczywiście nie byłem w tych strukturach, bo po złożeniu sprawozdania w żaden sposób nie uczestniczyłem w żadnych pracach Solidarności od tamtego czasu. I to… to się tak stało jakoś tak… oczywiste. Nikt nie…
Weszli tam nowi ludzie do tego zarządu, nowi, ci sami. A jakoś tak nikt mnie nie nagabywał, a ja sam już faktycznie zająłem się tą pracą z tymi parlamentarzystami. Bo to wtedy trzeba było tak to robić. Ale w grudniu była już uchwała oddziału Solidarności w Siedlcach – Krzysztof Tchórzewski naszym wojewodą, jak powiedziałem. I ja mówię: Robisz błąd. Po co? Już teraz? W myśl… Jeszcze nie ma żadnych zmian w działalności wojewodów? Już zacząłem się trochę tym interesować (jak tak mnie nagabywał), jak to wszystko działa. Ja mówię: No przecież jak? Jeżeli chcesz, to Kowalski cię przyjmie jako wicewojewodę na pewno. Poznasz i za parę miesięcy będziesz. A w marcu wyszła ustawa o administracji rządowej wtedy. Już w maju został wojewodą, jednym z pierwszych.
I muszę powiedzieć, że tak jak ja mówiłem nie, to on był słowny do tego stopnia, że dzwoni do mnie któregoś dnia po południu: Słuchaj, dostałem strukturę nowego urzędu wojewódzkiego (w pierwszym tygodniu swojego funkcjonowania jako wojewoda), przyjdź do mnie i pokażę ci, jakie będą wydziały i który bierzesz. I powiedział mi jedno wtedy: Jedną osobę, która będzie u mnie pracowała, ja wiem, że ty nie akceptujesz. Ale wiele osób ich nie akceptuje, ale ja chcę, żeby on był. I był przez półtora roku, potem poszedł do Warszawy ten ktoś. Teraz już nie żyje. Tragicznie zginął. Zmarł Andrzej Piwowarczyk. Taki działacz z Siedlec. Zresztą potem wyszło, że gdzie indziej też pracował. No i… Aha i mnie powiedział jedno: O tym nie będziemy dyskutowali (o tym Andrzeju), będzie pracował.
No i faktycznie, 1 czerwca 1990 roku spotkaliśmy się w urzędzie wojewódzkim. Jak to było? Pismo, graba, rączka, goździk… Jak to było? Już nie… już nie pamiętam, w tym kabarecie. No w każdym bądź razie nowa struktura urzędu wojewódzkiego, nowi dyrektorzy urzędu. I tak jak wybrałem sobie tego, tego… znaczy wskazałem mu, że z tych wydziałów, jakie tutaj masz, i zakresu działania tych wydziałów, to ja myślę, że bym poszedł na Wydział Spraw Obywatelskich. Taki istnieje chyba do dzisiaj, taki wydział w urzędach wojewódzkich, a na pewno istniał jeszcze po, w pierwszym okresie tych 16 województw – Wydział Spraw Obywatelskich. Do końca byłem w tym wydziale. To znaczy się nie do końca, bo ostatni rok, nowy wojewoda, po wyborach parlamentarnych, w 1988 to było roku. AWS… Jak AWS doszedł do władzy. Już nie pamiętam. W 1998. Tak, oczywiście, w 1998.
Jak AWS doszedł do władzy, to nowi wojewodowie powstali. I był, został Henio Gut, Henryk Gut został wojewodą siedleckim. Po poprzedniej kadencji, czteroletniej, wojewody. I zresztą też już mówił mi wcześniej, bo w 1991 roku jak było, miał, takie podchody robił do wojewody, to mówił, wskazywał na mnie na wice, ale wtedy on nie wyszedł. I też do końca, jak został wojewodą, jeszcze zanim ja dostałem powołanie, on już był. – Gdzie siedzisz? Panie dyrektorze Biały, gdzie pan siedzi? Tu jest pana miejsce. Obok siebie, nie? No i faktycznie, po tygodniu zostałem wicewojewodą, i do końca województwa siedleckiego. Czyli do końca, żebym nie pomylił, 1998 roku, kiedy zniknęło z mapy województwo siedleckie. Potem jeszcze trzy miesiące rozwiązanie umowy o pracę. Powiedziałem miesiąc, miesiąc… urlopu w styczniu. I w ciągu, w drugim czy trzecim miesiącu, muszę zacząć pracować gdzieś.
A ja już 2 stycznia 1999 roku usłyszałem o możliwości pracy na kolei, że: Jest takie coś, się zastanów. No i wyszło tak, że 1 marca zacząłem pracować w Dyrekcji Generalnej PKP jeszcze, przedsiębiorstwa państwowego, PKP jako całości. I pracowałem w obszarze restrukturyzacji, w szeroko pojętej restrukturyzacji tej wielkiej firmy. Musiałem poznać nową, zupełnie co innego. I szybko się wziąłem, uważałem, że jest bardzo potrzebna. W ogóle o tym na, wtedy na kolei nie myślano, w tym dziale restrukturyzacji, na temat restrukturyzacji majątkowej tej firmy. Ktoś to musi zrobić. Trzeba pomyśleć o tym, jak to ma być robione.
Usłyszałem tylko od znaczącej osoby na PKP… Jak powiedziałem, że: Słuchaj, trzeba pomyśleć o restrukturyzacji majątkowej teraz tego przedsiębiorstwa. To powiedział: Broń cię Panie Boże przed tym. Ja mówię: Ja cię nie rozumiem. – Broń cię Panie Boże przed tym. A mimo wszystko Pan Bóg mnie obronił tak, że – nie chwaląc się – na tych wszystkich dokumentach przygotowujących rozwiązania restrukturyzacji majątkowej z lewej strony są moje podpisy. Tak że z tego mogę być bardzo usatysfakcjonowany, że udało się to zrobić. I to udało się zrobić do tego stopnia, że w tej największej firmie, która powstała z PKP, czyli Polskich Liniach Kolejowych, było najtrudniej ten majątek jakoś tam przydzielić. Zresztą wszędzie był przydzielany w sposób nie… własnościowy, tylko po prostu jako dzierżawy, jakieś tam jeszcze nawet nie użytkowania.
I dla tej wielkiej firmy: No dobrze, ale my tego nie zrobimy w ciągu pół roku, bo to będzie trwała lata. No dobrze, to któryś z prawników wymyślił, że (bo taką ustawa… przepisy dawały taką możliwość umowy zależnej rozwiązać jako rozwiązanie dla majątku) zrobimy umowę na 30 lat. Bo to tak może trwać, nie będziemy bezterminowo, tylko na 30 lat umowę terminową, żeby wszyscy byli pewni. Trzy lata. Jeszcze w zeszłym roku się pytałem, dwa lata temu się pytałem: A jak z tą umową? Taka tak zwana umowa D50. – Funkcjonuje jeszcze. Funkcjonuje jeszcze, czyli… No jeszcze 30 lat nie minęło. Jeszcze 30 lat nie minęło. No i tyle, i tyle z mojej tej…
Od 2016 roku jestem na emeryturze. Jestem na emeryturze. I jeszcze powiem, czemu sobie chwalę, żeśmy pozostali, czemu jestem zadowolony, żeśmy pozostali w Siedlcach, patrząc z perspektywy czasu, tego, co robiłem dalej w Siedlcach. Pomimo tego, że wyrzucili mnie z mojego zawodu, czyli nie tyle ja zrezygnowałem z zawodu, tylko ktoś za mnie podjął taką decyzję i to było dobre. W sumie, jak tak w tej chwili mówię, gdybym miał wrócić do Stalchemaku, jakbym chciał w 1990 roku wrócić do Stalchemaku, tobym wrócił. Stalchemak nie istnieje. Ja bym nic nie pomógł, żeby on istniał. To mówię dzisiaj.
A jakbym miał pójść do Stalchemaku, to na pewno z zamiarem, ale wiem, że bym nie… Wiem, że nie było warunków takich, żeby takie zakłady mogły istnieć w dalszym ciągu. Może by zostało coś ze Stalchemaku, jako mały zakład produkujący coś tam, ale już tak wielki – nie. A więc na pewno ludzie byliby niezadowoleni, który… z tego powodu, że Biały coś takiego dopuścił, zdecydował. Gdybym miał wyjechać, gdybyśmy mieli wyjechać z Siedlec, w Krakowie zakład, w którym gdzieś tam mogłem pracować (bo wiem, że poszukiwali), dość szybko przestał pracować. Zlikwidowany, nie ma go. Czy gdzie indziej bym pracował? Myślę, że bym pracował, że bym się znalazł, że bym potrafił.
Natomiast rozpoczęcie pracy w urzędzie wojewódzkim też mi dało bardzo wiele. Wiele mnie nauczyło, wiele mi pokazało. I jednak okazało się, że mogłem sprostać tym zadaniom. I jeszcze jedno, chociaż pierwszy mój szef jako wojewoda… w tej chwili w dalszym ciągu aktywnie w polityce jeszcze funkcjonuje, pewnie życzenia świąteczne sobie składamy. Ale naprawdę człowiek, który nie mogę… za lata naszej wspólnej działalności, wspólnej pracy, nie mogę powiedzieć złego słowa. A co się stało teraz? Nie wiem. Nie będę go o to pytał, ale nie rozumiem. Nie rozumiem, jeszcze patrząc na rok 1991 – wybory parlamentarne, pierwsze w pełni wolne wybory do sejmu, prawda? Bo kadencja tych wyborów kontraktowych skończyła się w 1991 roku i w pełni wolne wybory parlamentarne. On startuje, kandyduje z Porozumienia Centrum. Porozumienie Centrum już wtedy okazywało swoją, jak ja to nazywam, może za ostre słowo wtedy, ale drapieżność.
A ja kandydowałem z Unii Demokratycznej. W czasie pracy. Urlop brałem, jak była potrzeba. Jak nie była potrzeba: Krzysiek, ja dzisiaj wcześniej wyjdę. – Dobrze. Normalnie żeśmy funkcjonowali. On został parlamentarzystą w 1991 roku, ja nie. On przestał być wojewodą, bo w sposób otwarty sprzeciwił się ministrowi (chyba administracji, jak to się nazywało wtedy) i go odwołał. No i tyle. Ja zachowałem wierność, po Unii Demokratycznej, Unii Wolności. Jeszcze tam kandydowałem, ale już tak jak się w 1991 roku bardzo angażowałem i uważałem, że dobrze (gdzieś tam chciałem nawet być tym parlamentarzystą, żeby poznać tego), to jak to parlament zaczął funkcjonować, to dziękowałem, że mnie nie ma, bo bym się po prostu nie znalazł tam.
A teraz, to już w ogóle bym… Jeszcze chyba w 1993 roku też… Tak, bo to się skończyło, właśnie w 1991 były wybory, potem w 1993. Potem w 1993, tak, co jednym głosem… no, wcześniejsze rozwiązanie parlamentu chyba czy odwołanie rządu. Jak to było? Nie. Nieważne. Bo już też to kręcę. W każdym bądź razie też kandydowałem jeszcze potem dwa razy, ale już bez żadnej własnej kampanii. Nie, nie ten.
A pierwszą żeśmy dużą kampanię robili. Do tego stopnia, że na końcu forma naszej kampanii była przekazywana w inne części Polski. Myśmy jeździli z głośnikami samochodem po całych województwach, przez głośniki na samochodach mówiąc co i jak. Bo do najdrobniejszych, ale w różne wsie, żeśmy się zatrzymywali, mówiąc o tym, że tu będzie spotkanie z kandydatami do parlamentu z Unii Demokratycznej. Chcecie, przyjdźcie. Ludzie przychodzili. Bywało tak, że żadnego głosu nie było na Unię Demokratyczną w tym miejscu. A 100 osób było na takim ad hoc zwołanym spotkaniu.
Nie żałuję, żeśmy zostali w Siedlcach, bo tak jak mówię, to co te doświadczenia życiowe i zawodowe, jakie potem nabyłem, one mi dużo dały. Tego bym nie osiągnął w Krakowie. Jednak małe środowisko łatwiej wpływa, łatwiej decyduje, czy daje większe możliwości rozwoju niż w dużym środowisku. Duże środowisko jest bardziej anonimowe. Jest bardziej anonimowe, tak. A tutaj, a tutaj nie. I muszę powiedzieć, że druga rzecz, to naprawdę szacunek do tych ludzi, którzy w tych 80. latach wzajemnie żeśmy sobie pomagali. Nie było, nie było najmniejszego skrzywienia. – Słuchaj, ja muszę. – Chodź. [niezroz.]. Przyjdziesz? – Przyjdę. Ona szła potem. Nawet jak gdzieś na wódkę się szło, to też na zamianę, na towarzyskie spotkanie. Solidarność taka społeczna, sąsiedzka. To była wielka rzecz. Czego nie byłoby w Krakowie.
Jak bym funkcjonował w Krakowie? Nie wiem. Czy bym, w cudzysłowie, zbudował Zaniemyśl, tak jak w tej chwili funkcjonuje? Nie wiem. A tu mi się udało, nam udało. Ja zawsze… Potem wiele rzeczy, jak mówiłem o sobie, to żona. W tym PAN-owskim chyba opracowaniu odnośnie komitetu, co myślę, że się ukaże, bo przynajmniej dostałem teraz, dostałem dwa miesiące temu, czy miesiąc temu telefon, że będzie to wydane już, tylko nie w formie wywiadu, tylko jako taki, w sposób ciągły opis, na podstawie tego co, nie wiem, tutaj reporter, na podstawie tego co z tej, z tego wywiadu, z tej rozmowy już było zredagowane.
Pani mówi, że to Inka Skłodowska, Słodkowska chyba, powiedziała, że to jest… nie jest, nie odbiega od tych, od meritum tego, co było w wywiadzie. Tam trzeba było zrobić, dać zdjęcie też swoje. I to najlepsze zdjęcie z tego okresu komitetowego. A ja się spytałem: Czy może być zdjęcie, na którym jestem z żoną? – Może być. I zobaczymy, czy się ukaże to zdjęcie z żoną, czy nie. Ale naprawdę muszę być… z całym uznaniem dla żony. Ona cierpiała, ja nie. Nawet przebywając, gdzieś tam siedząc w pierdlu. No tak, bo ona musiała radzić sobie sama. Ona musiała radzić sobie sama, no.
Tu z pana opowieści nasuwają mi się jeszcze na koniec dwa pytania dotyczące okresu młodości. Bo myślę, że temat pana działalności tutaj w Siedlcach i w Solidarności, i w związkach zawodowych chyba wyczerpaliśmy, bo bardzo obszernie pan o tym temacie opowiadał. A ja bym poruszyła zupełnie lżejszy temat i chciałam zapytać o życie studenckie, takie towarzyskie życie rozrywkowe, w czasach, kiedy pan był studentem. Bardzo rozrywkowe. Bardzo rozrywkowe. I to autentycznie. Niestety, mogę tylko żałować, że mniej brałem udział w imprezach kulturalnych. Tego w tej chwili mi brakuje z tamtego okresu.
A na jakie imprezy wtedy chadzali studenci? Na jakie imprezy studenci chadzali? Moi koledzy i my? Mhm. Kluby, kluby były. Ha! I jeszcze potańcówki. Jak to się nazywało? Nie wiem. Wieczorki były. Ale ja pamiętam, że za dużo nie chodziłem na te tańce do klubów. Ale dość żeśmy chodzili na… się wtedy nazywało na dancingi. To to nie były nawet drogie te imprezy. Coś tam się zjadło. Trzeba było tylko iść pod krawatem, nie? No nawet były sytuacje takie, że jak się chodziło, jak się chodziło na to, to jeden szedł w krawacie, a potem podawał temu, co stał pod drzwiami. Zakładał krawat i wchodził następny. Takie były sytuacje, nie? No i niestety, mieszkając na Reymonta, takie miejsce, co się w tym pokoleniu moim, w którym wszyscy wiedzą z Reymonta, pod „Płachtę” chodziło się bardzo często.
To był taki bar na Błoniach, „Płachta”. Taki był pawilon na Błoniach. Co tam było? Piwo. I tak jak mówię, nie uczestniczyłem w różnego rodzaju działalności kulturalnej klubów studenckich. Nie uczestniczyłem w tym. Teraz, jak tak czytam niekiedy o takich działaniach, teraz, czy jeszcze z historii, no to muszę powiedzieć, że żałuję. Tylko te scenografie pan na „Famę” robił. Te scenografie, tu muszę pani powiedzieć, że tak, tylko że, no niestety, z koncertów nie korzystałem. No bo jak się coś zrobiło, to człowiek potem tam siedział w kącie gdzieś, niby oglądał, niby słuchał, ale nic nie zostawało.
A żonę jak pan poznał? Żonę jak poznałem? O, to było fajne. Opowie pan? No tak, bo czemu mam nie opowiedzieć? Ale absolutnie, ale absolutnie nietypowe. Przez dwa lata mieszkałem prywatnie. Nie dostałem akademika. Pomimo tego, że siostra już studiowała, wtedy to były tam, pieniężne rzeczy się, pieniężne rzeczy się liczyły. Bardzo ważne, bardzo ważne były i istotne były kryteria. W domu się nie przelewało, nie, na pewno. Ale okazało się, okazało się, że jakieś tam wynagrodzenie ojca, który wtedy… Jak ja zaczynałem studiować, to ojciec faktycznie, że z jednego zakładu tworzył takie przedsiębiorstwo wielozakładowe, w te… młyny w Kępnie, w Kaliszu, w Ostrowie, w Ostrzeszowie, tam jeszcze coś, no i pewnie z tego tytułu miał trochę lepsze wynagrodzenie, prawda? A kwitki trzeba było dawać na uczelnię, żeby wszystko rozpisać. Czyli nawet, jak to się mówiło, akademika pełnopłatnego (z racji ilości miejsc) nie dostałem, no i musiałem prywatnie mieszkać.
Musiałem prywatnie mieszkać. A też, pomimo tego, że mogło wskazywać na to, że… Ja przez dwa lata nie miałem ani stypendium mieszkaniowego, ani stypendium stołówkowego. Czyli sam musiałem się żywić i sam musiałem, tak powiem, płacić za mieszkanie. Jak pan sobie radził? Pracując w „Żaczku”. Pracując w „Żaczku”, na tyle, na ile się dało, albo jadło się chleb z dżemem tylko. A potem, jak poznałem właśnie Marka Grabowskiego i pracowałem w jego wielkiej robocie, był chyba IV Festiwal Kultury Studentów w Krakowie, w sześćdziesiątym… Ja byłem na drugim roku. W 1969 roku, tak, w 1969 roku na wiosnę… no zaczynałem z nim to. On zaczynał tą robotę, ja akurat przypadkowo, chyba w „Jaszczurach” gdzieś tam żeśmy siedzieli i on tam był plastykiem w „Jaszczurach”. I coś tam rozmowa taka: No jak chcesz przyjść, to chodź, no będziesz u mnie robić. Ja tu będę robił scenografię na cały Kraków, na ten festiwal kultury. I tak się zaczęło.
A co to te „Jaszczury”? Klub „Pod Jaszczurami”, na Rynku Głównym, studencki klub. Studencki Klub „Pod Jaszczurami”. Jeszcze istnieje, ale już nie jako klub, nie? To był taki w każdym bądź razie, no znaczący klub. No czerwone fotele, piękne ta, piękne w każdym bądź razie, nie jakieś tam twarde krzesełka czy coś takiego, nie? On tam był scenografem, tam robił, tam był plastykiem, w tych „Jaszczurach”, a jednocześnie pracował w telewizji jako kamerzysta. Dopiero potem skończył ASP i tak jak powiedziałem, robił te scenografie wielu imprez krakowskich. Wielu imprez krakowskich. Nie tylko studenckich, ale juwenalia na przykład. Ale potem robił również festiwal w Opolu, był głównym scenografem, chyba nawet kilku. Kilka razy robił Opole. Zieloną Górę też robił chyba. Ale z tym, że tam ja już wtedy…
On mnie namawiał do pracy u siebie. Uważam, że był bardzo fajny facet, ale do… nie do… On był takim bałaganiarzem, jeżeli chodzi o pracę. No w każdym bądź razie wszystko jedno. Ale żeśmy się, bo ja widocznie byłem nie lepszym organizatorem, ale jakoś żeśmy się zgadywali. I ja z nim pracowałem naprawdę bardzo dużo. Bardzo dużo. Ja potrafiłem oddać wszystkie długi w czerwcu, z całego roku, jak skończyliśmy juwenalia. Czy jeszcze była taka impreza w czerwcu jakaś. A, hotel studencki żeśmy robili przecież. Międzynarodowy Hotel Studencki, dekoracje na wakacje, na miasteczko studenckie. Chyba ze trzy, cztery lata żeśmy robili razem. Jeszcze po studiach z nim też pracowałem. Dostawałem tyle pieniędzy, że oddawałem wszystkie długi, z całego roku jakie narobiłem, i było na wakacje jeszcze. Więc pod tym względem muszę powiedzieć, że nie miałem źle.
I gdybym próbował wtedy żyć oszczędniej, to naprawdę kto wie, czy tego mieszkania nie byłoby. No niestety, tak w tej chwili patrzę na swoje, na swoje wydatki. Zresztą lekcje miałem, z matematyki dawałem, to przez… trzy razy w tygodniu takiemu chłopakowi, którego mama chciała, żeby on coś z tej matematyki umiał, a on robił wszystko, żeby nie umieć. A mama, ona wiedziała, mówi: Ja wiem panie Marku, że pan nie nauczy, ale proszę, jak pan może, niech pan przychodzi. Czyli też miałem dodatkowe jeszcze wynagrodzenie. Stypendium fundowane. Więc w sumie to się zbierało na to, że mogłem sobie pozwolić na wiele rzeczy, ale rzadziej na… w każdym razie doświadczenia kulturalne w teatrze rzadziej.
Ale miało być o żonie… Tak, właśnie miało być o żonie, bo tak się rozgadałem o czym innym. Więc nie miałem akademika i przypadkowo trafiłem na ogłoszenie. Właściwie kolega trafił na ogłoszenie (jakiś tam przypadkowy też kolega, którego poznałem, z tego samego roku żeśmy zaczynali), pod dziekanatem wziął ogłoszenie. – Ty, mam takie tu ogłoszenie, że dwóch by przyjęli. No to żeśmy poszli do tej pani, która dała to ogłoszenie. Właściwie dał ogłoszenie kolega, który tam mieszkał, piąty rok zaczynał, a myśmy pierwszy. I ona nas przyjęła na stancję, na Grodzkiej, w samym centrum. A więc do Rynku 200 metrów, do Wawelu 250, piękne miejsce. Stara kamienica.
I tam w tym mieszkaniu (to było też podwójne mieszkanie) dwie rodziny mieszkały w… Był przypadek, że tam mieszkało siedem osób, siedmiu studentów, więc to było takie… no. I piętro niżej był pusty lokal. Stale stał pusty. I nagle gospodyni, ta nasza pani mówi że: Słuchajcie, będziecie się musieli przenieść gdzieś. Bo rozpoczynają remont, na dole robią remont i jakiś tam lokal, jakąś kawiarnię robią wielką, no i tu muszą strop zerwać z waszego pokoju. Wy nie możecie mieszkać (tam z kuchni), nie możecie mieszkać tu. – No i co? – Nie, nie, ja wam znajdę mieszkanie. I inwestor wynajął mieszkanie dla niej i dla nas. Z tym, że ona się nie przeniosła, ona mieszkała cały czas w tym bałaganie w czasie tego remontu.
Starsza pani, myśmy ją nazywali babka albo hrabina, bo ona taka była naprawdę. Lubiła opowiadać o swoich przedwojennych… no, zabawach z mężem. Dwóch mężów pochowała, więc… I faktycznie, jak jej wskazał inwestor miejsca, gdzie może, gdzie mogą jej studenci mieszkać, no to ona mówi: Marek, chodź, idziemy. No i poszliśmy na jedno mieszkanie. – Fajne, no możemy tu mieszkać. – A chcecie? A chodź, idziemy drugie zobaczyć. No to idziemy drugie zobaczyć mieszkanie. No i żeśmy wpadli, też fajne. Chyba to drugie trochę lepsze, bo jakiś tam układ pokoi był lepszy chyba. I nagle wpada taka trzpiotka, maturę dopiero co zdała. No i… no i tyle. I tam wpadła i wypadła. No i ja… żeśmy wybrali z tą panią to mieszkanie dla nas.
Ja tam mieszkałem dwa miesiące tylko, od września, bo ja potem już dostałem akademik. Już udało mi się akademik dostać. Mieszkałem dwa miesiące, ale koledzy tam mieszkali. No ja tak zachodziłem do tych kolegów, z racji kolegów, ale coś pewnie i z racji mojej przyszłej żony. No i tak ją poznałem. No i gdzieś tam potem, jak już było coraz bliżej, a jeszcze studia były, to faktycznie, że… no troszkę rodzice ją krótko trzymali. Ale na dancingi puszczali. No i może stąd te dancingi były, a nie zabawy w klubach. Rozumiem. I tak się stało, że jesteśmy razem.
To na koniec jeszcze się cofnę bardziej, bo do dzieciństwa. Wspominał pan, że był w harcerstwie. Tak. Coś mógłby pan o tym opowiedzieć? Nie. Bo nie pamiętam, nie wiem. Chciałem do, chciałem w szkole podstawowej, chciałem do zuchów się zapisać i… chyba byłem na jakiejś takiej jednej zbiórce zuchowej, bo się zastanawiam, czy w tej chwili mam obraz z tego, co sam sobie, co pamiętam, bo byłem, czy obraz z tego, co opowiadał kolega, który był tam na tej zbiórce zuchowej z tym ogniskiem, gdzie to tam było, w tym Kępnie. Ale rodzice powiedzieli nie. No a potem, od szóstej klasy, czy od siódmej klasy, znaczy od szóstej klasy, już nie pamiętam kiedy, do harcerstwa przyjmowali, również chciałem się zapisać, ale rodzice powiedzieli nie. Rodzice powiedzieli nie, więc nic z mojego harcerstwa nie było.
Ale w liceum poszedłem do harcerstwa. Zapisałem się do harcerstwa. I nawet opiekun harcerstwa w dziewiątej klasie, a harcerstwo w szkołach średnich funkcjonowało przez ósmą… w liceach, przez ósmą i dziewiątą klasę. Potem już z urzędu nie było harcerstwa. Chyba, że było się jakimś tam instruktorem czy miało się jakieś te stopnie harcerskie. A więc w ósmej i dziewiątej klasie byłem w harcerstwie. I to nawet w dziewiątej klasie przez jakiś czas ten opiekun zrobił mnie (zrobił mnie, bo to tak trzeba nazwać) drużynowym. Nie była to liczna drużyna. Kilka razy żeśmy gdzieś tam byli na jakichś tych, ale jakichś takich harcerskich spotkań nie było.
Ja byłem na obozie harcerskim po ósmej klasie. No muszę powiedzieć, że… podobało mi się na tym obozie. To był taki naprawdę obóz jaki, jaki mnie… jaki znałem z opowiadań, czy jaki potem jeszcze słyszałem, już po 1990 roku, że się zaczęły w lesie. Przepraszam, to był już trzeci turnus tego obozu, co ja byłem chyba, czyli już tam praktycznie było przygotowane już miejsce, i do mycia się normalnie takie. W każdym bądź razie wodę z jakiegoś zbiornika trzeba było napełnić, bo nie było, bo to było w lesie. Latryna jako… a nie tojtojka, czy inna, czy inna toaleta tego typu. Znaczy wspominam to mile, ten pobyt na obozie. No dobrze, to myślę, że z mojej strony to już wszystko i dziękuję za rozmowę. Ja też dziękuję za wysłuchanie, za cierpliwość.
Marek Biały - biogram

Urodził się 1 kwietnia 1949 w Środzie Wielkopolskiej jako jedno z czworga dzieci Emilii z domu Antkowiak i Mariana Białego. Szkołę podstawową i liceum ukończył w Kępnie, do którego rodzina przeprowadziła się w 1951 roku. Jego ojciec pracował w zakładach młynarskich, matka zajmowała się domem.
Marek Biały studiował na Wydziale Odlewnictwa Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W 1973 roku otrzymał dyplom ukończenia studiów i rozpoczął pracę w krakowskim Instytucie Odlewnictwa. W 1976 roku przeniósł się z żoną do Siedlec, gdzie 1 sierpnia objął posadę technologa w Odlewni Staliwa Stalchemak. We wrześniu 1980 współorganizował Międzyzakładowy Komitet Założycielski „Ziemia Podlaska” Niezależnych Związków Zawodowych „Mazowsze”, potem Solidarności. W 1981 roku działał w regionalnych władzach związku, był delegatem na Zjazd Regionu Mazowsze i uczestniczył w I Krajowym Zjeździe Delegatów w hali Olivia w Gdańsku.
Podczas stanu wojennego w ramach działalności siedleckiego Diecezjalnego Komitetu Pomocy wspierał osoby internowane i ich rodziny, zajmował się także kolportażem podziemnych wydawnictw. Kilkakrotnie aresztowany, po pacyfikacji kopalni „Wujek” został skazany na karę więzienia za publiczne noszenie znaczka Solidarności z kirem i odsiedział sześć tygodni w Zakładzie Karnym w Siedlcach.
W 1984 roku Marek Biały współtworzył pierwsze audycje siedleckiego Radia Solidarność. 17 kwietnia 1986 został ponownie aresztowany i skazany na dziesięć miesięcy więzienia. Karę odbywał w Zakładzie Karnym w Siedlcach i w Barczewie. W trakcie pobytu w więzieniu stracił pracę w Stalchemaku. W związku z amnestią dla więźniów politycznych wyszedł na wolność we wrześniu 1986.
W latach 1986–1989 pracował w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Wiśniewie koło Siedlec i w firmach prywatnych. W 1989 roku został wiceprzewodniczącym Wojewódzkiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” i organizował Biuro Poselsko-Senatorskie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w Siedlcach. W czerwcu 1990 został dyrektorem Wydziału Spraw Obywatelskich w Urzędzie Wojewódzkim. W latach 1997–1998 sprawował urząd wicewojewody siedleckiego. W marcu 1999 rozpoczął pracę w Dyrekcji Generalnej Polskich Kolei Państwowych, później spółce PKP Polskie Linie Kolejowe S.A., gdzie zajmował kierownicze stanowiska podczas restrukturyzacji majątkowej tego przedsiębiorstwa, potem spółki.
W 2011 roku został odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Od 2016 roku Marek Biały jest na emeryturze, mieszka w Siedlcach.
Rozmowę wideo nagrała Emilia Matuszewska w 2021 roku w Warszawie, sygnatura AHM_V_0206.
